środa, 29 kwietnia 2015

I Will Go Down With This Ship



Siedź pod tęczą i napisz wiersz.

W bandwagonie Rockets jest przyjemnie, słońce świeci, wiatr nie wieje, Dwight Howard dogania samochód, puka w przednią szybę i pyta czy może wejść. Wchodzi. Chce więcej. Ja też.

Rockets są w drugiej rundzie PO, tam powietrze jest gęstsze, widoczność na drodze słabsza i zasadniczo łatwo o wypadek. Winter is coming. Inaczej, Spurs are coming.

Ale jedziemy dalej.

Będzie, zgadliście!, głównie o Rockets, serii z Mavs, trochę o Rondo i półfinale zachodu, szansach, nadziejach i słabościach. Pełna losowość, kolejność dowolna. So here we go.

1. W zasadzie widzieliśmy dwie serie Rockets w pierwszej rundzie. Mecz nr 1 i 2 to takie starcia między Rockets, Mavs, a Rajonem Rondo, który nie za bardzo mógł się zdecydować, po której stronie sporu stanąć. Więc dryfował. W końcu Rick Carlisle rozwiązał za niego problem i zdecydował, że Rondo grać już nie musi. A nawet nie może. I tutaj seria skończyła się wynikiem 2-1, wciąż na korzyść Houston. Było na pewno troszkę ciężej Rockets i lżej Mavs, których ofensywa w końcu przypominała tę z początku sezonu.

Tak czy siak, to byli ‘tylko’ Mavs. Ci bez obrony.

Tutaj mała ściągawka przyjętej narracji Mavs i Rondo, just for fun:

a) „Dobry steal, Carlisle jest świetnym coachem, wpasuje go do systemu”.

b) „Oddajemy trochę ofensywy za lepszą obronę, więc będzie ok”.

c) „Jest lekko zardzewiały, ale dajmy mu czas. Pokazuje pojedyncze sygnały, że wpasuje się do stylu zespołu”.

d)Oh man, what the fuck is he doing. Why he’s fighting with our coach. Who the fuck he think he is”? (Czyli zbliżamy się do momentu kulminacyjnego).

e) Wejście w stan „nie oczekuje niczego, a i tak jestem rozczarowany”. Czekanie na koniec sezonu i wiara w playoffowego Rondo. W między czasie pojawia się kilka artykułów w stylu: „ooo, jeżeli Mavs coś chcą osiągnąć w tym sezonie muszą zaufać Rondo”. I było w tym kilka sensownych argumentów, ale… sorry, muszę…

f) Playoffowy Rondo i everybody done.

2. Rockets są w tych playoffach nawet nie tyle underrated, co po prostu się o nich niewiele mówi. Nie są też specjalnie atrakcyjnym zespołem i pewnie, gdyby zrobić taki mały ranking na najmniej lubianą drużynę w PO byliby gdzieś na trzecim miejscu, tuż za Clippers i może Cavaliers. Gdzieś tam jeszcze pałętali by się i Nets, gdyby nie to, że ktoś zapomniał ich wpisać.

Wciąż, Rakietki niezależnie na kogo trafią w drugiej rundzie będą underdogiem, mimo przewagi własnego parkietu. Ale…

Nie ma pewnych rzeczy. Nie ma. Kropka. Stąd to moja największa nadzieja w serii z Clippers/ Spurs. Mam kolegę, który jakiś czas temu poznał dziewczynę i moja ocena ich wspólnej przyszłości wynosiła w skali do 10, jakoś w przybliżeniu 9,34. Spotkali się. Jest super. Potem znowu się spotkali. I znowu. I znowu. Nic się nie dzieje. Są w tym samym miejscu, w którym zaczęli, z tym że widzieli się – nie wiem – 5 czy 6 razy. I moja ocena spadła dość drastycznie, gdzieś do okolic naciąganej czwórki. Mimo że lubią podobne rzeczy i spędzają czas w podobny sposób, po prostu tego nie widzę. Oni też nie. Czegoś brakuje. Myliłem się. Wprawdzie mogę się mylić znowu, ale nie ma pewnych rzeczy. Spytajcie Leonardo di Caprio po jego każdej nominacji do Oscarów. Albo zawodników Chelsea 2012 po zwycięstwie w lidze mistrzów, gdy wielu z nich zrezygnowało.

Dlatego nie skreślajcie Rockets przed startem serii. Będą niebezpiecznym przeciwnikiem, nawet bez Beverleya i D-Mo, niezależnie na kogo trafią.

[Hej!, wszyscy ze mną na czele stracili wiarę w syna pewnego trenera i co się stało? Odpalił w G4, dał to czego Clippers potrzebowali. Niesamowite].

3. To jest jedno z tych zdań, których nigdy nie sądziłem, że użyje, ale Dwight na tle frontcourtu Mavs wyglądał jak „bully”. Znęcał się, przede wszystkim nad Chandlerem, bardziej niż babcia Buttersa z „South Parku” nad nim samym.

Dwight miał swój moment, był twardzielem i przynajmniej na razie muszę odszczekać słowa o tym, że Dwight to „pussy”. Ten kawałek, ze specjalną dedykacją z Los Angeles i Sydney, poczeka więc do końca serii z Clippers/ Spurs. Wiecie, że to się stanie. Na razie Dwight nuci pod nosem „Mamy po 20 lat” i ma własny świat.

To nie był jeszcze Howard z czasów Magic (he’s gone), ale wystarczająco dominował na tablicach, bronił obręczy i zaliczył kilka przyjemnych dunków.

4. Josh Smith jest ważnym ogniwem playoffowej drużyny. Cofnijcie się o pół roku, przeczytajcie to zdanie głośno i nie wybuchnijcie śmiechem. J-Smoove jest póki co świetny i to jeden z tych zawodników, przy którym krzyczysz do monitora: „nie, nie rzucaj” – ten odpowiada trafieniem i mówisz „oh, ok”. Dwie minuty później następuje powtórka tej sekwencji. Potem znowu. „It’s just a Josh thing”.

Zakręcił, w pick n’ rollach wraz z Dwightem, dosyć mocno Dirkiem, Tysonem i Bóg wie jeszcze kim w G2. Nikt w Dallas nie mógł czuć się bezpiecznie. 


5. Corey Brewer jest w „I’ve got 99 problems but the bitch aint one” mode. Niech tak zostanie.

6. Terrence Jones może kreować sobie jakieś małe akcje w ofensywie, surprised?

7. Największy problem Rockets to bez wątpienia pozycja PG. Jak 142-letni Jason Terry i Pablo „Fideo” Prigioni będą bronić CP3, czy Parkera/ Millsa. Boje się. Pat Beverley też się boi i nawet duża ilość alkoholu może nie pomóc. Czy Nick Johnson może być odpowiedzią na jakieś pytanie?

Pat Beverley zaczyna płakać.

O ile jego brak nie był aż tak widoczny w serii z Mavs, tak tutaj będzie kluczowy. W tym match-upie będzie brakowało przede wszystkim szybkości i agresji, więc może jakimś pomysłem byłby Brewer kryjący Parkera albo – jeżeli to będą Clippers – Ariza na CP3. Mówiąc o Arizie…

8. O ile w defensywie Trevor Ariza to jeden z najmocniejszych punktów Rockets to w ofensywie póki co jest zimniejszy niż lód. Nie ścina pod kosz, nie trafia czystych trójek. 0.289% z gry przy 9.0 rzutach na mecz. Wygląda to po prostu źle.

9. Joey Dorsey póki co nie gra poważniejszych minut, więc w tle leci „Happy” Pharella Williamsa. Gra za to młodziutki Clint Capella, który trochę znikąd, a trochę z D-League wylądował w playoffach i wygląda jak zawodnik NBA. Taka historia w wersji mini zeszłorocznego Troya Danielsa, tylko ze zdecydowanie ciekawszą przyszłością.

10. James Harden nie może kryć Chrisa Paula/ Kawhiego Leonarda. Tutaj nie ma się nawet nad czym zastanawiać. Problem jest taki, że Leonard/ Paul mogą kryć Hardena i być jednocześnie skutecznymi w ofensywie. Przede wszystkim Kawhi może zamknąć Brodę do tego stopnia, że ten albo ją zgoli, albo o 4 nad ranem po trzecim meczu obudzi się oblany potem, przed oczami widząc warkoczyki i krzycząc do siebie: „IS HE GONE”.

Przesadzam.

Harden będzie utrudnieniem w defensywie, szczególnie ze Spurs, z którymi nie za bardzo jest gdzie go schować. Chyba, że Danny Green zagra na poziomie G4 z Clippers, wtedy jestem spokojny. Broda musi się wspiąć na wyżyny swojej ofensywy, zarzucić plecak z napisem Rockets i pociągnąć go w górę. W obronie pozostaje modlitwa.

11. Z taką defensywą jak w G3 nie ma czego szukać w serii ze Spurs/ Clippers. Wydaje mi się, że przede wszystkim tempo tych meczów powinno/ musi spaść, trzeba nieco zwolnić akcję i nie szukać rozwiązań typu Pablo „hej, zostało 18s na zegarze, więc czemu by nie oddać kontestowanej trójki”.

Tak więc, potrzebnych jest sporo korekt w grze Rockets, bo mimo awansu, G4 i G5 pokazały wiele niedociągnięć. Jest dużo do poprawy.


12. Na koniec, typ optymistyczny i realny:
Vs Clippers 4-3,  2-4
Vs Spurs 4-3, 2-4 

Białej flagi jeszcze nie widać.

środa, 15 kwietnia 2015

MVP Brodown


Oglądamy prawdopodobnie jeden z najlepszych wyścigów o nagrodę MVP w historii NBA. Spokojnie możemy wysunąć kandydatury – ni mniej, ni więcej – sześciu zawodników. I najdziwniejsze jest to, że przy wyborze w zasadzie nie da aż się tak bardzo pomylić. Czemu? Bo każdy z kandydatów ma poważne podstawy, by tę nagrodę zdobyć.

To nie jest łatwy wybór. Zmieniałem kolejność zawodników kilkukrotnie i wciąż nie jestem pewien czy ktoś nie powinien być wyżej/ niżej. Chociaż zawsze miałem ten sam nr1 i już raczej nic na moje zdanie w tej kwestii nie wpłynie.

Spójrzcie, nie myślę, by tak ostatecznie wyglądały wyniki (1.Curry, 2.Harden). Po prostu przedstawiam wam wizję tego, co bardzo dokładnie obserwowałem od początku sezonu.

Więc, w odwróconej kolejności:

450. Spencer Hawes
Gorszym Gm-em od Doca Riversa jest jedynie przyszły Gm Doc Rivers. Każdy ze średnim pojęciem o koszykówce dobrałby role - playerów Clippers lepiej niż Doc, a przynajmniej równie źle. Co sprowadza nas do tego, że...

Chciałbym zobaczyć ESPN „30 for 30” w stylu „Fab five” o niezbyt wyszukanej nazwie „Bench Five”. Główne role: Adwokat Świętego Mikołaja, czarny Peter Griffin, sprzedawca kebabów, syn trenera i… Clippersi rozwiązali kontrakt z Nate’em Robinsonem. Damn it.


432. Lance Stephenson
Wciąż wierzę w Lance’a, ale fakty są takie:

Spełnił zero pokładanych w nim nadziei, zamienił potencjalnie przyzwoitą playoffową drużynę w zespół  do loterii, teraz nie gra, bo coach się poddał, ma – nie aż tak w perspektywie wzrostu cap space’a – wysoki kontrakt i jest prawie untradeable, za więcej niż kilogram szyszek i dwie paprotki. Born Ready – you’re the real LVP (Least Valuable Player).

Na pocieszenie pozostaje nagroda GIF Player of the Year – Lance jako stormtrooper, nie da się tego przebić.

350. Charlie Villanueva
Wygląda jak cyklop z Heroesa III, to wszystko.


155. Rajon Rondo
Tak wygląda związek Rajona i Dallas:
35. Draymond Green
Kilka ważnych pytań odnośnie Draymonda Greena i nadchodzących playoffów:

Czy w potencjalnej serii z Grizzlies, w starciu Z-Bo - Draymond ktoś może zginąć?

Czy Draymond jest ostatnią nadzieją, by Tim Duncan stracił panowanie nad sobą w meczu?

Ile razy z ust Draymonda padnie słowo “pussy” w kierunku Dwighta Howarda lub Blake’a Griffina?

10-9. Kyrie Irving, Boogie Cousins*
Top 3 moich ulubionych zawodników NBA + Giannis: Kawhi Leonard, Kyrie, Boogie. Te miejsca nie mają znaczenia, więc wrzucam dwóch ostatnich do rankingu tylko dlatego bo ich lubię.

*Czekam na ekranizację filmu z Boogiem w roli głównej, z Davidem Lynchem jako reżyserem. Balansowanie między snem, a rzeczywistością, gdzie Cousins wyobraża sobie świat na nowo. 

[Tutaj pewnie powinni być John Wall/ Marc Gasol, ale się nie załapali. Chociaż młodszy z braci Gasol wygląda momentami jak cień siebie sprzed ASG. Staram się swój wybór jakoś usprawiedliwić].

8. Kawhi Leonard
Jeden z nielicznych, którzy na najwyższym poziomie mogą zmienić przebieg meczu po obu stronach parkietu. Gdyby porównać Leonarda do jakiegoś bohatera serialowego musiałby to być Malvo z “Fargo”. Całkowicie widzę go w roli cichego zabójcy plus wyobrażam sobie scenę, gdzie Kawhi straszy swojego najbliższego przeciwnika w ten sposób:

Potem robi swoje i wraca do porządku dziennego.

7. LaMarcus Aldridge
Duży człowiek Blazers jest najbliżej MVP, ze wszystkich tych którzy są tej nagrody względnie daleko. Ma kolejny świetny indywidualnie sezon/ gra pomimo bólu/ utrzymał na powierzchni playoffów PTB. To zawodnik, którego zawsze chcesz mieć w swoim teamie.

6. Russell Westbrook
Westbrook przypomina mi w tym sezonie postać Barneya Stinsona z „How I met your mother”. Barney jest esencją tego serialu, najciekawszym bohaterem i sprawia, że to show jest tym czym jest. Jednak ta produkcja nie opowiada o losach blondyna w garniturze, tylko o jego najlepszym przyjacielu. To jest klucz, bo podobnie wygląda sprawa z Westbrookiem – to TEN gość dla którego włączasz league passa, zawsze zrobi coś o czym będzie się mówiło, od czasu do czasu przypomina najlepszego zawodnika NBA, ale jego historia pozostanie tylko genialnym tłem dla najważniejszych wydarzeń. To wciąż świetnie napisana przygoda, tylko po prostu nie najistotniejsza.

Tak jak Barney; być może wolisz oglądać go od pozostałych bohaterów, ale to oni są czynnikiem, który popycha fabułę naprzód.

[W jednym z odcinków HIMYM – „Perfect Week”, Barney za wszelką cenę stara się zaliczyć perfekcyjny tydzień, w skrócie: pójść do łóżka z siedmioma różnymi kobietami każdego dnia. W pewnej perspektywie można porównać ten epizod do tego co wyczyniał Westbrook na przełomie lutego i marca, gdy zanotował 4 kolejne triple – double i 6 na przestrzeni 8 meczów.]

PS1. Chciałbyś, by czasem Westbrook rzucał mniej, tylko nie wiesz jak mu to powiedzieć.

PS2. Gdy Russ dostaje się pod kosz, jesteś niemal pewien, że ten zdobędzie punkty lub przynajmniej wywalczy rzuty osobiste. Na przeciwnym biegunie jest jego jump – shot (skuteczność 34%), który gdy mu „siedzi” smakuje jak rosół babci. A gdy nie… to trafiasz na przeterminowaną zupę z torebki. Najlepsze jest to, że w tym samym meczu na obiad możesz dostać jednocześnie – niestrawną ogórkową, śledzia z puszki i pyszne schabowe. Po prostu nigdy nie wiesz. I potem mówisz pod nosem starając się go usprawiedliwiać: „ooo, cały Russell”.

5. Anthony Davis
a)Chciałbym zobaczyć go w koszulce Pelicans, gdy trenerem będzie ktoś inny niż poczciwy Monty. Wydaje mi się, że przy lepszym coach-u Davis byłby jeszcze lepszy, a przynajmniej częściej dostawałby piłkę (po prostu dajcie mu rzucać w końcówkach, nie ważne, czy jest podwajany – poradzi sobie!).

b)Dziwna rzecz z Davisem jest taka, że mimo jego faktycznej dominacji w wielu meczach wciąż mam wrażenie, że często tak nie za bardzo te spotkania przejmuje. To może tylko moje spostrzeżenie albo po prostu to „efekt Paula Millsapa” – oglądasz danego zawodnika, patrzysz na statystyki po pierwszej kwarcie i widzisz, że ten ma 12p i 7 zbiórek i zastanawiasz się „kiedy to się stało?”.

c)Ważna rzecz, o ile ominą go kontuzje, zdobędzie nagrodę MVP w przeciągu 2-3 lat. Sky is the limit.

4. LeBron James
W moich oczach najbardziej dyskredytuje go fakt, że praktycznie przez pierwsze 2,5 miesiąca sezonu po prostu nie pojawiał się w pracy lub był nieprzygotowany/ spóźniony. Nie myślę też, by na przestrzeni całego sezonu grał na aż tak wysokim poziomie (od połowy stycznia LeBron jest świetny, a Cavs są straszni), by wyprzedzić pozostałych kandydatów. Nie byłoby to wobec nich fair.

Wciąż, miał mecze – jak chociażby u siebie z GSW – gdzie przypominałeś sobie „hej, przecież to najlepszy zawodnik na świecie”, lecz za dużo było momentów upokarzających typu otwarcie sezonu z Knicks, czy seria porażek Cavs. Po prostu sezon Jamesa był zbyt dużą huśtawką nastrojów, bym z czystym sumieniem wskazał go jako MVP. Więc, zostawię tylko to:

3. Chris Paul
Na pewno znacie taką osobę, która śmiesznie się ubiera, w McDonaldzie zamawia sałatkę, w budce z kebabem prosi o hamburgera, a na pytanie czy woli rock, czy hip hop odpowie funk. Zawsze szuka innej, mniej popularnej opcji, często po prostu dla samego wyrażenia sprzeciwu lub poczucia odrębności. Tak więc, on jest tym gościem, który wybrałby Chrisa Paula na MVP w tym sezonie. To nie jest w żadnym wypadku zły wybór, po prostu mocno nietypowy. 

Chris Paul to piwo w barze ze śmieszną, zagraniczną etykietą, z wyższej półki, którego nikt nie kupuje.

Od kilku sezonów niemal zawsze, słusznie zresztą, jest w konwersacji do tej nagrody. Zawsze jednak, ktoś pojawia się by mu zwycięstwo odebrać i mimo, że być może jest tym najwłaściwszym wyborem, ze względu na przeróżne czynniki jest pomijany.

[Tutaj zaznaczę, że nic mnie bardziej nie denerwuje w lidze niż oglądanie flopujących Clippers na czele z CP3 i Griffinem].

Statystyki CP3 z sezonu 2007/08, gdy był w głosowaniu drugi i statystyki z sezonu obecnego:
07/08: 21.1 ppg, 0.488 fg%, 11.6 apg, 16.1 fga, 3.1 3pa, 0.369 3p%, 2.7 spg
14/15: 19.1 ppg, 0.485 fg%, 10.2 apg, 14.3 fga, 4.3 3pa, 0.398 3p%, 1.9 spg

Być może liczby z sezonu 07/08 są minimalnie lepsze, ale CP3 wciąż utrzymuje niedościgniony dla wielu PG poziom, nikt także lepiej w lidze nie ma większej kontroli nad meczem niż Chris Paul. Być może także nie ma inteligentniejszego zawodnika niż on. Często bierzemy to co robi Chris Paul od kilku lat niemal za pewnik.

Czymś co go poniekąd dyskwalifikuje, a nie powinno, jest to, że Paul po prostu gra na stałym poziomie, bez jakiś wyróżniających linijek statystycznych typu >40p (napisałem to dzień przed meczem z Blazers, i co? CP3: 41p, 17a, 5r, 4s, 1to). Stąd nie zapada ludziom AŻ tak w pamięć, bo przyzwyczailiśmy się, że to co robi, czyli mecz na poziomie 25p, 12asyst to dla niego standard.

[Jest prawdopodobnie najlepszym defensywnym zawodnikiem z grona kandydatów, to powinno mieć jakieś znaczenie].

Chris Paul powinien zdobyć nagrodę MVP w 2008, nie jestem pewien czy powinien wygrać w tym sezonie, ale jeżeli tak to w żadnym wypadku nie będzie to zły wybór.

2. Steph Curry
Najlepszy zawodnik w potencjalnie najlepszej drużynie ostatniej dekady. Golden State jest tak dobre, bo świetnie funkcjonuje jako kolektyw – fakt. Stąd mój dylemat co do nagrody dla Curry’ego.

Przykład: Golden State Warriors przypomina mi w tym sezonie, do pewnego stopnia, film „Magnolia”. Na sukces tego dzieła składa się ilość doskonałych historii poszczególnych postaci, które wraz z biegiem wydarzeń się łączą. Całość jest zależna od siebie. Nie ma jako takiego głównego bohatera, poszczególne wątki są w pewien sposób równe. Jednak niech będzie, że najważniejszą osobą w filmie jest Frank, grany przez Toma Cruise’a.

I teraz moje wątpliwości: Czy film funkcjonuje ze względu na Franka, czy ze względu na grupę. Oczywiście, grupę. Tylko czy bez Franka (lub z kim innym w jego roli) produkcja byłaby znacznie gorsza? Bez wątpienia.

Ale czy jest nie do zastąpienia? Waham się, ale raczej nie.

Tak więc – hipotetycznie – czy nagrodę powinien dostać aktor w słabszej produkcji, ale który ma większy wpływ na całość (powiedzmy „Dallas Buyers Club” i Matthew McConaughey), czy najlepszy z szerokiej kadry najlepszego filmu? Obaj są porównywalnie dobrzy. Nie ma to pytanie dobrej odpowiedzi, ale…

Tutaj pojawia się druga strona medalu i jeden z moich ulubionych cytatów z „Lotu nad kukułczym gniazdem”:

In one week, I can put a bug so far up her ass, she don't know whether to shit or wind her wristwatch.”

Steph Curry traktuje tak obrońców w każdym meczu. Co chcę powiedzieć nie ma drugiego zawodnika w NBA, który byłby bardziej „fun to watch”, czy łatwiej robił się gorący. Dodatkowo, nie powinien go dyskredytować fakt, że znajduje się w tak dobrej drużynie, w końcu Warriors grają w ten sposób/ tak znakomicie ze względu na Curry'ego.

Więc… sam już nie wiem.

1. James Harden
Na początku zacznę od „złych rzeczy”: James Harden nie jest najbardziej utalentowanym/ najlepszym zawodnikiem tego sezonu i nie myślę, by w którymś momencie tak można było o nim powiedzieć. Nie do końca ufam Brodzie w playoffach – czy równie łatwo uda mu się dostać na linię rzutów wolnych jak podczas rozgrywek regularnych. Nie jestem też pewien, czy poradzi sobie z presją wielkich meczów, ale…

James Harden to najbardziej wartościowy zawodnik, z największym wpływem na konkretną drużynę i oto dlaczego:
  •            Gdybyś wymienił Hardena na SG powyżej przeciętnej, powiedzmy Bradleya Beala albo Lance’a Stephensona (wersja 2013/14) Rockets byliby drużyną do loterii (zakładając, że Dwight Howard & Co wciąż wypadają przez kontuzje). Wstaw do składu Warriors np. Patricka Beverleya zamiast Curry’ego i Golden State wciąż są playoffową drużyną.
  •            Houston startowało z pozycji drużyny, która ma najgorszą ławkę ze wszystkich playoffowych teamów w konferencji. (To były jeszcze zamierzchłe czasy, gdy ludzie myśleli, że Spencer Hawes może być dobrym uzupełnieniem dla Clippers). Oczywiście, sytuacja się rozwijała i Morey znalazł kilka ciekawych uzupełnień, zaryzykował i się opłaciło. Jednak, nie było i nie będzie momentu, w którym cały skład Rockets trafiłby się zdrowy.
  •     James Harden balansuje z Rockets między 2, a 6 pozycją na mocnym zachodzie. Jest to team, w którym przez długi czas 3 z 5 starterów było kontuzjowanych (2 jest nadal). For fuck sake, Joey Dorsey zagrał w ponad 10 meczach Rockets od początku, tak źle było ze składem. Podczas nieobecności Howarda kto był ich drugim najlepszym zawodnikiem? Chyba - póki znów nie wypadł - T.Jones, D-MO, Ariza, w tej kolejności. Tylko Westbrook może w tym momencie podnieść rękę i też nie zawsze.
  •     Może być jednym z najnudniej grających MVP - rzut za trzy, eurostep, pompka, wjazd pod kosz, faul, osobiste. W kółko to samo, rozumiem, możesz nie lubić tego oglądać. Ale… te elementy koszykarskiego rzemiosła, które wymieniłem opracował niemal do perfekcji. Ok, być może denerwuje cie ciągłe wymuszanie wolnych, tylko to też jest DUŻA umiejętność. Jeżeli chcesz wygrać z Rockets musisz za wszelką cenę trzymać Hardena poza linią rzutów wolnych. Ten i tak pewnie zdobędzie swoje punkty, ale znacznie go ograniczysz.
  •     Harden gra lepszą obronę niż Ci się wydaje w tym sezonie. Nie wiem czy to zasługa systemu Rockets (?), tego że się bardziej stara, a może wszystkiego po trochu. To nigdy nie będzie zawodnik, który pokryje najlepszego gracza przeciwnika, ale Harden nie jest już aż takim ograniczeniem w obronie. Jego statystyki obrony są zaskakująco dobre – rywale, gdy są kryci przez Brodę trafiają na niższym % niż zwykle. Chociaż to pewnie wynika z faktu, że pilnuje słabszego, ale i tak liczby go w tym momencie bronią.
  •          Jest w konwersacji od samego początku, nie bierze sobie dni wolnych, zawsze wyrobi normę, czasami dorzucając coś od siebie.
  •           Ma zdjęcie jak gra w szachy… które niczym by się nie wyróżniało, gdyby nie to, że Harden wygląda jakby utknął i nie wiedział co dalej zrobić, mimo że partia się jeszcze nie rozpoczęła.
To tyle, temu kto dotrwał dziękuje za przeczytanie.

Update: Przesunąłem LeBrona i Davisa o jedną pozycję wyżej, tym samym spychając Westbrooka na miejsce 6. Sorry, Russ.