poniedziałek, 2 maja 2016

W Poszukiwaniu Szczęśliwego Zakończenia

Obejrzałem dokument „30 for 30” o Orlando Magic z lat 90. i zrobiło mi się smutno. Widziałem wcześniej kilka najważniejszych spotkań tej drużyny, znałem też ogólny zarys historii, więc wiedziałem jak potoczy się film. Ale i tak byłem zdołowany. To chyba dobrze? W końcu świetne pozycje powinny wywoływać w nas skrajne emocje. W pewnym sensie była to historia o niespełnionych marzeniach… wygórowanych oczekiwaniach… prostocie… niewykorzystanych szansach…

O drużynie będącej na początku drogi do czegoś wielkiego.

Gdy włączycie archiwalny mecz finałów NBA z 1995, na starcie transmisji usłyszycie reportera mówiącego:
Historia finałów jest następująca: Orlando Magic są powszechnie postrzegani jako zespół przyszłości. Przed sobą niemal na pewno mają kolejne mistrzostwa dla duetu Shaq i Penny. Pytanie jednak, czy Rockets są w stanie sprawić, by poczekali odrobinę dłużej?
Oh. Magic przegrali gładko w 4 meczach. Mówiono trudno. Ty pewnie też mógłbyś tak powiedzieć. W końcu to był dopiero początek przygody. Razem mamy stworzyć dynastię. Przecież każdy młody zespół musi przejść przez podobny proces. Najpierw trzeba swoje przegrać, by potem w oparciu o nabyte doświadczenia osiągnąć ostateczny cel: zdobyć mistrzowski pierścień. Nie popełnisz więcej tych samych błędów, bo będziesz wiedział jak zachować się w podobnych sytuacjach.

Następnie przychodzi ktoś nowy i cykl się powtarza.

Poszczególne przypadki potwierdzają, że to prawda. Michael Jordan miał swoich Bad Boysów z Detroit. Ci sami Pistons, Larry’ego Birda. LeBron, Celtics. Wiecie o co chodzi. Legenda tych graczy byłaby uboższa bez tak charakterystycznych rywali. Po każdej porażce najlepsi zawodnicy wracali silniejsi i w końcu udawało im się pokonać największych wrogów. Wtedy sami stawali się „tymi złymi”. Ale wcześniej czekali na swoją szansę, bo byli pewni, że ta nadejdzie.

Grupę kolejnych graczy zaczyna łączyć konkretna, szersza perspektywa. Ta napędza ich w dalszych działaniach. Osiągnięcie celu sprawia, że na chwilę tworzy się pewna iluzja – wizja lepszego, ale jednocześnie nieosiągalnego świata. Mistrzostwo. Dotknięcie ulotnej chwili sprawia, że było warto. Zaraz niestety trzeba wrócić do rzeczywistości, ale wreszcie pokonane zostały twoje słabości. Przychodzi od dawna niezaznana ulga.

Zbaczam od tematu.

Jak dobrze pójdzie, kreuje się jednocześnie pewna filmowa opowieść. Przegrywasz, być może kilkukrotnie, ale w końcu nadchodzi twój czas: czas, kiedy udaje ci się zwyciężyć odwiecznego rywala. Odtąd powinno być tylko łatwiej. Tylko co jeżeli twój moment nie nadchodzi?

Znamy historię i wiemy jak potoczyły się dalsze losy Magic Shaqa i Penny’ego. Zostali pokonani w finałach 95, rok później w finałach konferencji Bulls zmietli ich z powierzchni ziemi i w to samo lato Shaq odszedł. Coś co miało być odskocznią do lepszej przyszłości, stało się największym osiągnięciem. Nie spodziewano się, że tak będzie. Koniec. Nie tak miało być.

Często zapominamy, że dla tych starszych zespołów określone rozgrywki mogą być ich ostatnimi. Są niesamowicie zdeterminowani jak np. San Antonio Spurs w 2014. A młodzi? Mają jeszcze czas. Tyle, że zegar tyka. Przeceniamy młodość, niedoświadczenie, bawimy się przyszłością, myśląc ile taki talent jest w stanie osiągnąć. A rzeczywistość bywa różna, bo zapominamy, że sprawy mogą potoczyć się tak samo w jedną, jak i drugą stronę. Chemia, kontuzje, finanse, ego – nigdy nie wiesz, z której strony spodziewać się ataku. Na pewne rzeczy przecież nie masz wpływu.

Dlaczego o tym piszę? Bynajmniej nie z powodu Magic z lat 90. i ich niewykorzystanego potencjału. Zastanawiałem się, czy przypadkiem obecne play-offy nie są ostatnią szansą TYCH Thunder na mistrzostwo? Bo co jeżeli oglądamy koniec zespołu w obecnym kształcie?

Kto wie jak potoczy się wolna agentura Kevina Duranta i nawet jeżeli pójdzie pomyślnie dla Oklahomy, to czy Everestem tej drużyny nie były finały z 2012 roku? A wszak to miał być dopiero początek. Byli postrzegani jako kolejny wielki zespół w fazie tworzenia. Mieli od tego momentu wystrzelić w górę, ale za każdym razem coś niedobrego przytrafiało się temu zespołowi: odejście Jamesa Hardena czy Reggiego Jacksona, zawodzący zarząd i trenerzy, nieumiejętność znalezienia odpowiednich ludzi dla gwiazd, chciwość, kontuzje w play-offach Westbrooka i Ibaki, a w sezonie 14/15 uraz Duranta. Zawsze coś.

Teraz nie są już tą młodą drużyną znajdującą się na fali wznoszącej, a doświadczonym zespołem, co gorsza w cieniu faworytów z San Antonio, Golden State czy Cleveland. Niedawno, w którymś z podcastów usłyszałem stwierdzenie, że duet Kevin Durant & Russell Westbrook to Karl Malone i John Stockton naszych czasów. Bo podobnie jak dwójka hall-of-famerów z Utah, gwiazdorski tandem Thunder jest nieustannie rozczarowywany przez otoczenie wokół. Niewielki market nie potrafi maksymalnie wykorzystać talentu tych graczy i stworzyć im odpowiednich warunków do sukcesu. Być może, rozkładając każdy ruch organizacji na czynniki pierwsze, nie jest niespodzianką jak akurat potoczyły się losy obecnych Thunder.

Więc co pozostaje? W świetnej pozycji Billa Simmonsa „The Book Of Basketball” autor pisze:
Pomyśl o mistrzostwie jak o wspinaczce na gigantyczną górę. Nie wiesz, czy podołasz zadaniu, upadasz setki razy, ale brniesz dalej, głębiej niż byłeś w stanie sobie wyobrazić. Wkrada się u ciebie pewien poziom pasji, o którym nawet nie wiedziałeś, że tkwi w tobie. Ale nadal nie ufasz sobie, by wierzyć, że to może się wydarzyć… gdy nagle TO się dzieje.
Czy to przytrafi się kiedyś Durantowi i Westbrookowi, grającym razem? Nie wiemy. Pewnie nie. Ale cały czas będą walczyć. Przynajmniej tego musimy od nich wymagać.

Spójrzcie na wspomniany wcześniej duet Jazz. W późnym wieku osiągnęli swój największy sukces i dwa razy awansowali do finałów – Malone mając 34 lata, Stockton 35. Po tysiącach przepracowanych godzin na siłowni, setkach rozegranych meczów, mimo wszystko przed każdym sezonem wracali z tym samym nastawieniem: to będzie nasz rok. I dwa razy prawie był. Hakeem Olajuwon po raz pierwszy awansował do finałów w wieku 23 lat, by czekać 8 lat na następną szansę. Nie wiadomo kiedy otworzy się „okno”. Mając taki talent w swoim zespole, liczysz że prędzej czy później to nastąpi. Gorzej jak twoja chwila minęła i ją po prostu przeoczyłeś.

Więc kto wie jak potoczą się losy Thunder. Nawet jeżeli Durant i Westbrook mieliby podzielić historię Orlando Magic z lat 90., tylko bez Shaq-dramy, cieszmy się procesem i możliwością oglądania tych zawodników razem. A że nigdy nie spełnili pokładanych w nich oczekiwań? Mówisz trudno. Bo fajnie jest się zastanawiać „co by było gdyby”, ale to boli. Jak każdy nietrafiony rzut wolny Nicka Andersona w finałach 95, czy kontuzje liderów OKC.

Czekamy na szczęśliwe zakończenia, tylko te mogą nigdy nie nastąpić.