Młodzi zawodnicy popełniają błędy. To naturalne. Gdy
poszedłeś do swojej pierwszej pracy też popełniałeś błędy. Powinieneś o tym
wiedzieć. Powinien o tym też wiedzieć Byron Scott. Albo i nie.
Wyobraź sobie swoją pierwszą pracę. Grasz w koszykówkę,
mieszkasz w Los Angeles, na twoje mecze przychodzi szereg gwiazd, do tego
możesz uczyć się zawodu od jednego z najlepszych zawodników w historii NBA. Z
pozoru wszystko wygląda pięknie. Jednak twoim szefem jest osoba, której nie
lubisz – wiesz że nie zasługuje na swoje stanowisko, ale tutaj jest, bo tak się
składa, że kiedyś zasłużyła się dla klubu. Wiesz też, że prawdopodobnie nie
będzie jej tu za rok, ale to nie jest ważne – grasz w Los Angeles, więc liczy
się tu i teraz. Masz przypięty stereotyp, że to co robisz jest na już. Więcej,
twoim szefem jest osoba, która deprecjonuje twoje umiejętności po kilku rozegranych meczach.
Innymi słowy, twoim szefem jest Byron Scott.
Do czasu myślałem, że Porucznik jest niczym więcej jak
maskotką, swego rodzaju gąbką, która wszystko wchłonie, bo po prostu nie chcesz
by ten podejmował jakiekolwiek decyzje wiążące. Ale niespodziewanie Lakers
liczą się ze zdaniem Byrona bardziej niż powinni.
Bo skoro ten sezon i tak jest spisany na straty, daj się
rozwijać młodym. Daj im grać w końcówkach spotkań, niech popełniają swoje błędy,
nie strasz ich że jak nie poprawią skuteczności to wylądują na ławce – nie o to
chodzi. 500 cegieł D’Angelo Russella lepiej zrobi dla przyszłości Lakers niż
500 usprawiedliwionych cegieł Kobiego Bryanta – te nie prowadzą ciebie donikąd. Nie udawaj, że próbujesz wygrywać mecze, bo jeżeli tak, tym gorzej dla
ciebie. Nie bądź też zdziwiony, gdy twój rookie rozgrywający nie ma takiego
wpływu na drużynę, gdy:
1)gra ze skrzydłowymi, którzy nie pokazują się w obronie, a
do tego potrzebują piłkę w rękach – Lou Williams, Kobe, Clarkson, Swaggy P –
Russell przez to jest nikim więcej jak widzem, spot-up shooterem, który ma się
dostosować.
2)nie ma w składzie wysokich, którzy mogą rozciągnąć grę i
rzucić z dystansu ->nie ma miejsca pod koszem, przez co Russell ma
utrudnione zadanie, by wjeżdżać pod obręcz.
Nie wiemy jakim zawodnikiem jest D’Angelo Russell w tej NBA
i dopóki pewne osoby nie odejdą z tego Los Angeles, możemy się nie dowiedzieć.
Wiemy tyle, że ma potencjał. Ale jak niektórzy zawodnicy czy trenerzy
sprawiają, że wszyscy wokół są lepsi niż w rzeczywistości – suma większa niż
liczba składników – tak Byron Scott sprawia, że jest na odwrót. Czy Byron Scott miał coś wspólnego z drugim
sezonem True Detective?
Efekt Franka
Kamińskiego/ Zaborczość George’a Karla
Trójka Kemba Walker-Frank Kamiński-Cody Zeller grała ostatnie
20 minut meczu z Kings i w tym czasie była +25. To jest o tyle niesamowite, że
to trio wraz z Linem/Lambem/Batumem całkowicie zamordowało small-ball
Sacramento, który do momentu pojawienia się na parkiecie Kamińskiego i Zellera
działał świetnie. Kamiński krył Rudy’ego Gaya i z wyjątkiem jednej in-your-face trójki radził sobie
nadspodziewanie dobrze w defensywie. Do tego wniósł flow w ataku, lepszy
ball-movement, a Kings całkowicie gubili się na zasłonach i bezmyślnie zmieniali
krycie jak np. tu, gdzie Collison zeswitchował na Kamińskiego.
George Karl próbował prawie wszystkiego – ustawienia z dwoma
wysokimi, dwóch rozgrywających, small-ballu czy ultra-small-ballu, który jest jedną z głupszych decyzji trenerskich tego sezonu. W ostatnim posiadaniu Karl
zdecydował się na bronienie remisu ustawieniem bez żadnego wysokiego, gdzie
Rudy Gay niejako był odpowiedzialny za protekcje obręczy. Nie muszę pisać jak
to się skończyło – Kemba minął Rajona Rondo, po czym wjechał pod kosz jak w
masło i łatwo zdobył dwa punkty.
Nie żeby Kings w drafcie wybrali centra, który jest
stworzony do gry defensywnej… Niechęć Karla do gry Willie Cauley-Steinem jest
niewytłumaczalna, szczególnie w momencie, gdy – hej – musimy bronić wyniku,
Boogie nie może grać przez uraz i nie mamy obrońcy obręczy. Domyślam się, że po
części wynika to z archaicznego podejścia Karla, gdzie każdy rookie musi
zasłużyć sobie na grę czy niech czeka na swoją
szansę. Dlatego najlepiej go zgnoić, mimo że całe Sacramento krzyczy graj
Willie Cauley-Steinem.
Mogliśmy narzekać, że w Sacramento nie było widać ręki trenera,
ale czwarta kwarta tego meczu to mały im
back George’a Karla.
Zbiórki w Milwaukee
W Milwaukee na początku sezonu szwankuje mnóstwo rzeczy i
jedną z nich niezmiennie są zbiórki. Bucks w zeszłym sezonie byli siódmym najgorzej
zbierającym teamem w NBA, ale wraz z przyjściem Grega Monroe miało się to zmienić. I owszem, faktycznie coś w tym względzie drgnęło, niestety w drugą
stronę. Kozły są najgorzej zbierającą drużyną w lidze i to wygląda naprawdę
źle. By to jakoś uzmysłowić, spójrzcie na to posiadanie.
Paul George oddaje szybką trójkę, nie trafia i piłka odbija
się od obręczy. Czterech zawodników Bucks w między czasie patrzy jak piłka
zręcznie pada łupem Lavoya Allena. Z tego idą łatwe punkty drugiej szansy PG. Powtórzę,
nie może być tak, że czterech graczy patrzy jak Lavoy Allen – samotny Lavoy Allen
– zbiera obok piłkę. Brakuje koncentracji, często brakuje siły (np. tutaj
Parker nie może wyboksować Allena, chociaż tu powinien być Monroe, mając na
uwadze, że Mahinmi nie nadążył za akcją) czy szwankuje ustawienie. To nie jest
odosobniony przypadek i momentami Bucks wyglądają jakby nie umieli zbierać.
Mając na uwadze zasięg ramion zawodników Milwaukee, ich mobilność i skoczność,
nie powiem, to zaskakuje.
Rzut z jednej nogi
Mudiaya
Nie widziałem specjalnie dużo meczów Nuggets w tym sezonie,
ale nie trudno zauważyć, że Emmanuel Mudiay potrafi naprawdę sporo w grze
drive&kick i ma wielką łatwość w dostawaniu się pod kosz. Ale nie o tym.
Moją uwagę przykuł jego komiczny rzut z jednej nogi. Coś takiego.
Podczas ataku na kosz Mudiay próbuje znaleźć sobie wolną
przestrzeń i po minięciu pierwszego obrońcy decyduje się na rzut. Wyskakuje z
lewej nogi, zatrzymuje się w powietrzu i prawą nogą szuka
kontaktu z przeciwnikiem – próba wymuszenia faulu. Im dalej od kosza tym te
akcje są trudniejsze do finiszowania, jako że rzut rozgrywającego Nuggets to póki
co jeden wielki bałagan. Co lepsi obrońcy będą też po prostu oddawali pozycje
rzutowe, szczególnie im właśnie dalej od kosza.
Ale tutaj widać ciąg na kosz Mudiaya, który dzięki swojemu
atletyzmowi i szybkości będzie miał takich sytuacji coraz więcej. Kwestia na
ile poprawi swój rzut i na ile będzie potrafił wymuszać faule, bo łatwość w
kreowaniu sobie pozycji rzutowych możemy już momentami dostrzec.
Backcourt Phoenix
Cichą historią tego sezonu jest Brandon Knight, który sprawia,
że Jason Kidd po każdym treningu z Michaelem Carterem Williamsem gdzieś samotnie
chlipie w kącie. To znowu ty? Knight
w Phoenix znalazł swoją rolę jako shooter
i może skupić się bardziej na zdobywaniu punktów. Wciąż nieźle radzi sobie w kreowaniu
innych zawodników, ale nie musi robić tego przez cały mecz – tak jak to miało
miejsce w Milwaukee, gdzie był głównym rozgrywającym. Ciekawa sprawa z Knightem
jest taka, że ten – statystycznie – gra mniej więcej to samo co grał w
Milwaukee tylko częściej rzuca, co przekłada się na jego zdobycze punktowe.
Nie powinno być jednak wątpliwości, że to Eric Bledsoe jest
centralnym punktem Suns. Już możemy zaobserwować pewien jakościowy skok u combo-guarda
Suns. To tylko 13 meczów, w których
Bledsoe rzuca więcej trójek i zdobywa średnio o 6,2 punktów na mecz więcej
(17->23.2) przy lepszej skuteczności (44,7% ->48%). He’s the man.
Duet Bledsoe-Knight w 26.9min/mecz jest tylko +2.5, ale ich
współpraca wygląda coraz lepiej, bo obaj z każdym meczem robią progres. Najlepszym
elementem repertuaru tej dwójki jest po prostu tzw. rzut z dupy.
Nie możesz zostawić im centymetra przestrzeni, bo każdy z
nich może zdobyć punkty praktycznie z niczego. To wymęcza przeciwnika w obronie
-> nie możesz na chwilę zrelaksować się w defensywie. Świetnie się to ogląda,
szczególnie gdy któryś ma swój dzień.
Stepback Ryana Andersona
Ryan Anderson wykręca świetne cyferki na początku sezonu w
Nowym Orleanie i może zdobywać punkty na szereg sposobów. Jest czymś więcej niż
tylko trójką z dystansu. Tak jak tutaj, gdzie wykorzystuje swoją przewagę
fizyczną nad niższym PJ Tuckerze.
Anderson dostaje piłkę na dystansie, wykonuje
zwód, odbija się od przeciwnika, kroczek do tyłu, oddaje rzut i myk. Dużą
rzeczą w tej akcji jest to, że Tucker zrobił wszystko dobrze – nie zostawił
miejsca na trójkę, krył blisko i nisko na nogach. Ale stepback Ryana Andersona
jest jak kebab o 2 nad ranem w drodze powrotnej z melanżu. Money.
Dziękuje za przeczytanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz