środa, 25 listopada 2015

Plusy i minusy NBA (3) - Hashtag Free D'Angelo

Młodzi zawodnicy popełniają błędy. To naturalne. Gdy poszedłeś do swojej pierwszej pracy też popełniałeś błędy. Powinieneś o tym wiedzieć. Powinien o tym też wiedzieć Byron Scott. Albo i nie.

Wyobraź sobie swoją pierwszą pracę. Grasz w koszykówkę, mieszkasz w Los Angeles, na twoje mecze przychodzi szereg gwiazd, do tego możesz uczyć się zawodu od jednego z najlepszych zawodników w historii NBA. Z pozoru wszystko wygląda pięknie. Jednak twoim szefem jest osoba, której nie lubisz – wiesz że nie zasługuje na swoje stanowisko, ale tutaj jest, bo tak się składa, że kiedyś zasłużyła się dla klubu. Wiesz też, że prawdopodobnie nie będzie jej tu za rok, ale to nie jest ważne – grasz w Los Angeles, więc liczy się tu i teraz. Masz przypięty stereotyp, że to co robisz jest na już. Więcej, twoim szefem jest osoba, która deprecjonuje twoje umiejętności po kilku rozegranych meczach. 

Innymi słowy, twoim szefem jest Byron Scott.

Do czasu myślałem, że Porucznik jest niczym więcej jak maskotką, swego rodzaju gąbką, która wszystko wchłonie, bo po prostu nie chcesz by ten podejmował jakiekolwiek decyzje wiążące. Ale niespodziewanie Lakers liczą się ze zdaniem Byrona bardziej niż powinni.

Bo skoro ten sezon i tak jest spisany na straty, daj się rozwijać młodym. Daj im grać w końcówkach spotkań, niech popełniają swoje błędy, nie strasz ich że jak nie poprawią skuteczności to wylądują na ławce – nie o to chodzi. 500 cegieł D’Angelo Russella lepiej zrobi dla przyszłości Lakers niż 500 usprawiedliwionych cegieł Kobiego Bryanta – te nie prowadzą ciebie donikąd. Nie udawaj, że próbujesz wygrywać mecze, bo jeżeli tak, tym gorzej dla ciebie. Nie bądź też zdziwiony, gdy twój rookie rozgrywający nie ma takiego wpływu na drużynę, gdy:

1)gra ze skrzydłowymi, którzy nie pokazują się w obronie, a do tego potrzebują piłkę w rękach – Lou Williams, Kobe, Clarkson, Swaggy P – Russell przez to jest nikim więcej jak widzem, spot-up shooterem, który ma się dostosować.

2)nie ma w składzie wysokich, którzy mogą rozciągnąć grę i rzucić z dystansu ->nie ma miejsca pod koszem, przez co Russell ma utrudnione zadanie, by wjeżdżać pod obręcz.

Nie wiemy jakim zawodnikiem jest D’Angelo Russell w tej NBA i dopóki pewne osoby nie odejdą z tego Los Angeles, możemy się nie dowiedzieć. Wiemy tyle, że ma potencjał. Ale jak niektórzy zawodnicy czy trenerzy sprawiają, że wszyscy wokół są lepsi niż w rzeczywistości – suma większa niż liczba składników – tak Byron Scott sprawia, że jest na odwrót. Czy Byron Scott miał coś wspólnego z drugim sezonem True Detective?

Efekt Franka Kamińskiego/ Zaborczość George’a Karla
Trójka Kemba Walker-Frank Kamiński-Cody Zeller grała ostatnie 20 minut meczu z Kings i w tym czasie była +25. To jest o tyle niesamowite, że to trio wraz z Linem/Lambem/Batumem całkowicie zamordowało small-ball Sacramento, który do momentu pojawienia się na parkiecie Kamińskiego i Zellera działał świetnie. Kamiński krył Rudy’ego Gaya i z wyjątkiem jednej in-your-face trójki radził sobie nadspodziewanie dobrze w defensywie. Do tego wniósł flow w ataku, lepszy ball-movement, a Kings całkowicie gubili się na zasłonach i bezmyślnie zmieniali krycie jak np. tu, gdzie Collison zeswitchował na Kamińskiego.

George Karl próbował prawie wszystkiego – ustawienia z dwoma wysokimi, dwóch rozgrywających, small-ballu czy ultra-small-ballu, który jest jedną z głupszych decyzji trenerskich tego sezonu. W ostatnim posiadaniu Karl zdecydował się na bronienie remisu ustawieniem bez żadnego wysokiego, gdzie Rudy Gay niejako był odpowiedzialny za protekcje obręczy. Nie muszę pisać jak to się skończyło – Kemba minął Rajona Rondo, po czym wjechał pod kosz jak w masło i łatwo zdobył dwa punkty.

Nie żeby Kings w drafcie wybrali centra, który jest stworzony do gry defensywnej… Niechęć Karla do gry Willie Cauley-Steinem jest niewytłumaczalna, szczególnie w momencie, gdy – hej – musimy bronić wyniku, Boogie nie może grać przez uraz i nie mamy obrońcy obręczy. Domyślam się, że po części wynika to z archaicznego podejścia Karla, gdzie każdy rookie musi zasłużyć sobie na grę czy niech czeka na swoją szansę. Dlatego najlepiej go zgnoić, mimo że całe Sacramento krzyczy graj Willie Cauley-Steinem.

Mogliśmy narzekać, że w Sacramento nie było widać ręki trenera, ale czwarta kwarta tego meczu to mały im back George’a Karla.

Zbiórki w Milwaukee
W Milwaukee na początku sezonu szwankuje mnóstwo rzeczy i jedną z nich niezmiennie są zbiórki. Bucks w zeszłym sezonie byli siódmym najgorzej zbierającym teamem w NBA, ale wraz z przyjściem Grega Monroe miało się to zmienić. I owszem, faktycznie coś w tym względzie drgnęło, niestety w drugą stronę. Kozły są najgorzej zbierającą drużyną w lidze i to wygląda naprawdę źle. By to jakoś uzmysłowić, spójrzcie na to posiadanie.

Paul George oddaje szybką trójkę, nie trafia i piłka odbija się od obręczy. Czterech zawodników Bucks w między czasie patrzy jak piłka zręcznie pada łupem Lavoya Allena. Z tego idą łatwe punkty drugiej szansy PG. Powtórzę, nie może być tak, że czterech graczy patrzy jak Lavoy Allen – samotny Lavoy Allen – zbiera obok piłkę. Brakuje koncentracji, często brakuje siły (np. tutaj Parker nie może wyboksować Allena, chociaż tu powinien być Monroe, mając na uwadze, że Mahinmi nie nadążył za akcją) czy szwankuje ustawienie. To nie jest odosobniony przypadek i momentami Bucks wyglądają jakby nie umieli zbierać. Mając na uwadze zasięg ramion zawodników Milwaukee, ich mobilność i skoczność, nie powiem, to zaskakuje. 

Rzut z jednej nogi Mudiaya
Nie widziałem specjalnie dużo meczów Nuggets w tym sezonie, ale nie trudno zauważyć, że Emmanuel Mudiay potrafi naprawdę sporo w grze drive&kick i ma wielką łatwość w dostawaniu się pod kosz. Ale nie o tym. Moją uwagę przykuł jego komiczny rzut z jednej nogi. Coś takiego.

Podczas ataku na kosz Mudiay próbuje znaleźć sobie wolną przestrzeń i po minięciu pierwszego obrońcy decyduje się na rzut. Wyskakuje z lewej nogi, zatrzymuje się w powietrzu i prawą nogą szuka kontaktu z przeciwnikiem – próba wymuszenia faulu. Im dalej od kosza tym te akcje są trudniejsze do finiszowania, jako że rzut rozgrywającego Nuggets to póki co jeden wielki bałagan. Co lepsi obrońcy będą też po prostu oddawali pozycje rzutowe, szczególnie im właśnie dalej od kosza.

Ale tutaj widać ciąg na kosz Mudiaya, który dzięki swojemu atletyzmowi i szybkości będzie miał takich sytuacji coraz więcej. Kwestia na ile poprawi swój rzut i na ile będzie potrafił wymuszać faule, bo łatwość w kreowaniu sobie pozycji rzutowych możemy już momentami dostrzec. 

Backcourt Phoenix
Cichą historią tego sezonu jest Brandon Knight, który sprawia, że Jason Kidd po każdym treningu z Michaelem Carterem Williamsem gdzieś samotnie chlipie w kącie. To znowu ty? Knight w Phoenix znalazł swoją rolę jako shooter i może skupić się bardziej na zdobywaniu punktów. Wciąż nieźle radzi sobie w kreowaniu innych zawodników, ale nie musi robić tego przez cały mecz – tak jak to miało miejsce w Milwaukee, gdzie był głównym rozgrywającym. Ciekawa sprawa z Knightem jest taka, że ten – statystycznie – gra mniej więcej to samo co grał w Milwaukee tylko częściej rzuca, co przekłada się na jego zdobycze punktowe.

Nie powinno być jednak wątpliwości, że to Eric Bledsoe jest centralnym punktem Suns. Już możemy zaobserwować pewien jakościowy skok u combo-guarda Suns. To tylko 13 meczów, w których Bledsoe rzuca więcej trójek i zdobywa średnio o 6,2 punktów na mecz więcej (17->23.2) przy lepszej skuteczności (44,7% ->48%). He’s the man.

Duet Bledsoe-Knight w 26.9min/mecz jest tylko +2.5, ale ich współpraca wygląda coraz lepiej, bo obaj z każdym meczem robią progres. Najlepszym elementem repertuaru tej dwójki jest po prostu tzw. rzut z dupy. 

Nie możesz zostawić im centymetra przestrzeni, bo każdy z nich może zdobyć punkty praktycznie z niczego. To wymęcza przeciwnika w obronie -> nie możesz na chwilę zrelaksować się w defensywie. Świetnie się to ogląda, szczególnie gdy któryś ma swój dzień. 

Stepback Ryana Andersona
Ryan Anderson wykręca świetne cyferki na początku sezonu w Nowym Orleanie i może zdobywać punkty na szereg sposobów. Jest czymś więcej niż tylko trójką z dystansu. Tak jak tutaj, gdzie wykorzystuje swoją przewagę fizyczną nad niższym PJ Tuckerze. 

Anderson dostaje piłkę na dystansie, wykonuje zwód, odbija się od przeciwnika, kroczek do tyłu, oddaje rzut i myk. Dużą rzeczą w tej akcji jest to, że Tucker zrobił wszystko dobrze – nie zostawił miejsca na trójkę, krył blisko i nisko na nogach. Ale stepback Ryana Andersona jest jak kebab o 2 nad ranem w drodze powrotnej z melanżu. Money

Dziękuje za przeczytanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz