Larry
Bird miał dość.
Po 24
dniach spędzonych na kampusie uniwersytetu Indiana spakował rzeczy, zamknął
drzwi i, nikomu o tym nie mówiąc, czmychnął do rodzinnego domu we French Lick.
Od
początku pobytu na uczelni zmagał się z brakiem pieniędzy, przez co omijało go
życie studenckie. Zdawał sobie sprawę, że wyraźnie odstaje od otoczenia. W
końcu, trafił do zatłoczonej szkoły, będąc - jak sam uważał - tylko prostym
chłopakiem ze wsi. Nie pasował tam. Dobrze o tym wiedział. Ale to nie było
największym zmartwieniem Birda. Męczyło go, że nie jest samowystarczalny. I
choć ludzie byli wobec niego życzliwi, nie lubił gdy musiał polegać na innych.
Postanowił więc pierw trochę zarobić, a dopiero potem ponownie pójść na studia.
To był
dobry plan.
Podświadomie
i tak nie chciał iść na uniwersytet Indiany. Trafił tam głównie ku uciesze
matki, która była zachwycona renomą jednej z najlepszych szkół w kraju.
Uniwersytet
Indiana miał bardzo prestiżowy koszykarski program, za który odpowiedzialny był
trener tradycjonalista Bob Knight. Zawsze wymagał od swoich podopiecznych
perfekcjonizmu w każdym calu. To on w dużej mierze odpowiadał za sukces
popularnych Hoosiers. Coacha cechowało też wyjątkowo surowe podjęcie i cięty
język. Larry, przez krótki okres podopieczny Knighta, kilka lat później
stwierdził, że nie był nawet pewien czy coach zauważył jego zniknięcie.
Zauważyła
za to matka, Georgia. Ta nie była specjalnie zadowolona, gdy Larry
niespodziewanie pojawił się w rodzinnym domu. Bird wytłumaczył jej powody
swojej decyzji i dodał, że na uczelnie póki co nie ma zamiaru wracać. To bardzo
rozczarowało matkę: Miałeś skończyć studia jako pierwszy w rodzinie... Miałeś
zostać kimś – powiedziała mu na koniec kłótni Georgia Bird, po czym odwróciła
się od syna i przez ponad miesiąc się do niego nie odzywała.
Na
jakiś czas Larry przeprowadził się więc do dziadków. Dotrzymał słowa i znalazł
pracę. Jako dozorca we French Lick malował znaki, zamiatał drogi, zbierał
śmieci czy przycinał drzewa. Nie zrezygnował jednak z koszykówki – brał udział
w meczach towarzyskich, ligach letnich czy lokalnych turniejach AAU (Amateur
Athletic Union). Wciąż zabiegały o niego nieliczne uczelnie. Wśród najbardziej
natarczywych rekrutujących był asystent trenera Uniwersytetu Indiana State
(ISU) – Bill Hodges.
***
Jego
tutaj nie ma! – krzyczała Georgia Bird na gościa, który niespodziewanie zjawił
się pod jej domem – Czemu nie możecie zostawić go w spokoju? Nie chce iść do
szkoły, a wszyscy go o to zadręczają!
Hodges
za wszelką cenę chciał odnaleźć wysokiego dzieciaka z blond włosami. Wychodził
z założenia, że gdzieś być musi, jeżdżąc na ślepo po mieście w poszukiwaniu
nastolatka. Gdy już miał zrezygnować i spróbować szczęścia innego dnia
dostrzegł Larry’ego niosącego koszyk z ubraniami i wracającego prosto z pralni.
Szedł wraz z niską starszą panią, która – jak domyślił się Hodges – była jego
babcią. Trener podbiegł do Birda, przedstawił się i zaoferował pomoc. Larry
nawet na niego nie spojrzał. Hodgesa to nie zraziło i tym samym zaczął go
przekonywać do gry w Terry Haute (teren na którym znajdował się uniwersytet
Indiana State). Młody Bird nie był zainteresowanym grą dla ISU. Po za tym
tłumaczył, że musi jeszcze zrobić pranie, a potem wrócić do naprawy ciężarówki.
I pewnie gdyby nie obecność babci ich rozmowa zapewne na tym by się skończyła.
Ta przekonała wnuczka, że skoro ten miły pan przejechał taki kawał drogi by się
z nim spotkać, to za fatygę wypada zaproponować chociaż herbatę.
Larry
się sprzeciwiał, ale w końcu nie mógł odmówić babci – musiał porozmawiać z tym
panem.
Wraz z
postępującą rozmową Larry zdawał się całkowicie odrzucać argumenty Hodgesa.
Wciąż miał spuszczoną głowę i starał się unikać z nim kontaktu wzrokowego.
Jednak w pewnym momencie Bird zaczął swoją grę:
Kevin
Carnes. To jego powinieneś rekrutować.
Carnes
był o rok starszym przyjacielem Birda i podobnie jak on wyróżniał się grą w
liceum. Hodges zgodził się mu przyjrzeć. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy do
czego zmierzał Larry.
Z
drugiej strony – po chwili dodał młodzieniec – Kevin może nie pasować do drużyny.
Carnes mimo młodego wieku był już żonaty, a jego pójście na uniwersytet mogło
być nie po drodze żonie. Wielka szkoda – ciągnął Bird – Kevin byłby
niesamowitym graczem.
Larry –
Hodges w końcu wyczuł swoją szansę – tak będą mówić o tobie.
Z tymi
słowami Bird w końcu spojrzał się na trenera.
***
Larry
Bird pędził by zdążyć na mecz AAU, w oddalonym o kilka kilometrów od pracy
mieście – Mitchell. Nie miał nawet czasu na przebranie roboczych ciuchów. Za
chwilę czekał go mecz przeciwko All-Starom ze stanu Indiana, a na spotkaniu
miał zjawić się Bob King, trener ISU. King pierwotnie niespecjalnie przekonany do umiejętności Birda, dopiero po namowach swojego asystenta dał mu szansę.
Larry tego dnia przeniósł 1300 stogów siana, o czym wspomniał w przedmeczowej rozmowie
z trenerem.
Założę
się, że twoje ręce są nieco zmęczone – napomknął King.
Ledwo
mogę je unieść – odpowiedział Bird.
Nie dał
po sobie poznać zmęczenia. Larry zdobył 43 punkty i zanotował 25 zbiórek
przeciwko najlepszym graczom stanu Indiana. Wraz z końcem meczu King złapał
Birda i powiedział:
Hej,
Larry. Potrzebujemy cię w Terry Haute.
Tym
samym wizyta na uczelni została zaaranżowana. Birdowi się spodobało i ten
podpisał kontrakt.
Każdy
po drodze napotyka jakieś problemy i kwestią jest jak się do nich dostosujesz.
Czasem chcesz po prostu odpuścić, spróbować czegoś innego i dostajesz szału.
Jeżeli nie masz silnej woli, nie pokonasz przeciwności. Musisz cały czas twardo stawiać się problemom i dawać z siebie tyle ile jesteś w stanie. Po
przemyśleniu całej sytuacji i ustaleniu jasnych priorytetów, zdałem sobie
sprawę, że dalsza edukacja i "inne rzeczy" to właśnie to czego chcę w
swoim życiu.
Jego
zamiłowanie do gry i to jak efektywny w nią był, sprawiły że w pewnym momencie
zdał sobie sprawę, że koszykówka musi być dużą częścią jego życia.
To
fakt, młodzieniec z French Lick kochał ten sport, w którym za wszelką cenę
trzeba wsadzić piłkę do tej wiszącej obręczy:
Na
dworze mógł być mróz czy padać śnieg. To było bez znaczenia. My i tak szliśmy
grać. Spędzaliśmy niemożliwą ilość czasu przy koszykówce.
Była
też druga strona tego medalu, którą świetnie opisał David Halberstam w książce
Playing For The Keeps. Nie ma ona związku z drogą Birda do NBA, ale dobrze
obrazuje osobowość przyszłej legendy ligi:
Były
noce kiedy Bird decydował, że Kevin McHale nie przykłada się w meczu
wystarczająco. Wtedy postanawiał nie podawać silnemu skrzydłowemu, nawet w
sytuacjach, gdy ten był niepilnowany. McHale z drugiej strony był najbardziej
towarzyskim gościem, (...) gościem który przychodził do pracy nie tylko po to,
by grać w samą koszykówkę, ale by czerpać przyjemność z przebywania i kontaktów
z innymi ludźmi. Myślał, że Bird jest zbyt jednowymiarowy i nie ma życia poza
koszykówką. Po części to była prawda. Kilka lat później, Bill Walton
powiedział, że Bird był w swoim życiu tylko trzy razy naprawdę szczęśliwy i za
każdym razem miało to miejsce, gdy wygrywał mistrzostwo NBA.
W
Birdzie widzieliśmy pewną nieskazitelność. Jego życiem była koszykówka, ni
mniej, ni więcej. W świecie, gdzie nowe areny kosztowały grube miliony, on
nazywał je halami. Jego system wartości był prosty, postrzegał świat takim
jakim był, bez upiększeń. Stąd, nigdy tak naprawdę nie poznał, czy był
zainteresowany poznaniem, innego świata.
Dlatego
też, Larry Bird po prostu musiał trafić prędzej czy później do poważnej
koszykówki. Niewielka, mało znana szkoła była idealna - tam mógł skupić się
niemal wyłącznie na czystym sporcie.
Jednak
na początku było to nieco utrudnione. Ze względu na przepisy NCAA Larry musiał
opuścić cały pierwszy sezon na ISU, a drugi w karierze. Mógł uczestniczyć
jedynie w treningach, choć nie było to specjalnie proste dla niego, jak i jego
kolegów. Na jednej z praktyk, zawodnicy ISU mieli ćwiczenie z trzy-sekundowym
zegarem - kolejni gracze oddawali rzuty w ostatniej sekundzie, a starterzy
drużyny mieli za zadanie je bronić. Larry trafił sześć buzzer-beaterów z rzędu
przez co King kazał mu usiąść. Rzekomo niszczył pewność siebie zawodników w
zespole.
Larry
Bird, gdy już zadebiutował był tak dobry, że niektórzy zawodnicy z drużyny
przez moment byli zazdrośni o to jak grał i jaki szum dzięki temu na siebie
sprowadził. Ale Larry jak miał w zwyczaju zdawał się tym nie przejmować:
Kurczę,
też jestem wobec nich zazdrosny. Jestem zazdrosny, bo nigdy nie będę mógł
zagrać z Larrym Birdem w jednej drużynie.
Po
pewnym czasie członkowie drużyny, docenili
że mogą uczyć się od lepszego zawodnika. Larry sprawiał, że wszyscy wokół niego stawali się lepsi, a oni nie chcieli go zawieść. Inną przyczynę poprawiających się relacji na linii zawodnik - drużyna dostrzegł Bill Hodges:
Wydaje
mi się, że Larry martwił się o innych w takim samym stopniu jak o siebie.
***
|
"Ta
okładka zmieniła moje życie" - mówił Bird w książce When The Game Was Ours - "Ludzie zwariowali na moim punkcie. Były dni kiedy
chciałem, by to się nigdy nie wydarzyło". Larry z prostego,
wstydliwego chłopaka, który w ogóle nie chciał być zauważonym stał się swego
rodzaju celebrytą.
|
Z kolejnymi świetnymi występami Bird zdobywał coraz większe
uznanie wśród skautów NBA. Stało się pewne, że trafienie skrzydłowego do ligi zawodowej to
kwestia czasu. Larry zapytany przez reportera co zrobi z pieniędzmi, które
zarobi dzięki grze w NBA odparł:
Wszystkim członkom drużyny może kupię po nowym samochodzie.
Z wyjątkiem Brada Mileya, on dostanie nowy jump-shot.
W 1978 roku Larry, według przepisów NBA, stał się dostępny
by wziąć udział w drafcie. Jako że, czysto technicznie, jego kariera
uniwersytecka zaczęła się jesienią 1974, gdy spędził kilkanaście dni na
kampusie uniwersytetu Indiana, Bird był traktowany jako członek klasy draftu
1978. Ironią w tym przypadku było to, że Bird nie wziął nawet udziału w jednym
treningu pod okiem Knighta, nie mówiąc już o jakimkolwiek meczu. Nie miało to
jak się okazało większego znaczenia.
Wciąż,
pozostał mu rok na ukończenie studiów na ISU.
Wraz z
nowym regulaminem Bird mógł zostać wybrany przez klub NBA, kontynuować karierę
na uczelni, a po ukończeniu szkoły podpisać kontrakt i przenieść się do ligi
zawodowej.
Bird
nie zdawał sobie z tego sprawy, więcej - to go specjalnie nie obchodziło.
Indiana
Pacers w 1978 roku posiadali wybór w drafcie z numerem 1. Ci dwa lata wcześniej
weszli do NBA, wraz z włączeniem chętnych klubów ligi ABA (American Basketball
Association) do NBA. Ich sytuacja, szczególnie finansowa, wyglądała nieciekawie
- głównie ze względu na wysoką opłatę związaną z przystąpieniem do NBA. Stąd
też tylko 4 z 6 zespołów ABA weszło do NBA - Kentucky Colonels i Spirits of St.
Louis rozpadły się, a zawodnicy tych drużyn uczestniczyli w ogólnym drafcie.
Sportowo
w Indianie także nie było najlepiej, ale to mogło się zmienić, o ile Bird
zdecydowałby się na przedwczesne opuszczenie uczelni. Stan Pacers nie pozwalał
im na rok próżni i czekanie aż gwiazda o blond włosach skończy uniwersytet.
Istniał jednak cichy scenariusz, że Pacers i tak nie będą mogli pozwolić sobie
na utrzymanie płacy najwyższego numeru draftu. Ale że potrzebowali
natychmiastowej pomocy, nic nie stało na przeszkodzie by przekonać do siebie
Birda.
W tym
celu trener Pacers – Bob Slick Leonard – umówił się na spotkanie z Birdem,
które odbyło się w hotelu Hyatt w Indianapolis. To był pierwszy raz, gdy Larry
zobaczył windę i wraz z końcem spotkania, gdy panowie już wychodzili, Bird
poprosił o chwilę by pojeździć nią z góry na dół.
Wcześniej
jednak wypili kilka piw i porozmawiali o przyszłości Larry’ego. Leonard już z
początku został zbity z tropu, gdy Bird na pytanie jakie piwo chce
odpowiedział: Heinekena. To było o tyle śmieszne, że ta marka była postrzegana
jako trunek ludzi bogatych.
Leonard
próbował przekonać Birda, że przejście na zawodowstwo to dla niego świetna
okazja. W końcu Pacers nie mogli czekać aż ten skończy studia. Larry nie miał
jednak wątpliwości, że chce jeszcze jeden rok pozostać na uczelni. Obiecał
swojej matce, że zdobędzie dyplom i przy ustabilizowanej sytuacji finansowej
rodziny zastrzyk gotówki nie jest aż tak kuszący.
Pacers
wciąż mogli wybrać Birda i poczekać ten jeden rok. Nie spodziewali się jednak,
że Bird zostanie jednym z najlepszych koszykarzy w historii. Więc ci oddali swój pick w drafcie do Portland
Trail Blazers, którzy także robili podchody po Larry’ego i liczyli, że uda im
się przekonać go na szybsze wejście do ligi. Argumentem, którym się posługiwali
była możliwość gry z Billem Waltonem, jednym z najlepszych zawodników w
historii gry.
Ciągle
jest kontuzjowany – odpowiadał Bird i pozostawał niewzruszony na prośby.
Później, w sezonie mistrzowskim Celtics 1986, Larry grał z Waltonem w jednej
drużynie. Na jednym z treningów, gdy Walton naskoczył na Ricka Carlisle’a, Bird
krzyknął: Hej, Rick, powiedz mu żeby się kurwa zamknął. Jesteś tutaj tylko rok,
a i tak pewnie zagrałeś więcej meczów niż on przez całą karierę!
Walton
w 1978 roku złamał sobie stopę i gdy Blazers odmówili mu transferu, ten
przesiedział cały sezon w ramach protestu. Po tej kontuzji nigdy już nie był
taki sam.
Zarząd
Blazers miał w zanadrzu wybór także z numerem 7 i postanowił go wykorzystać
właśnie na Birda. Pech chciał, że Celtics, którzy wybierali z numerem 6 w
ostatniej chwili sprzątnęli im skrzydłowego sprzed nosa.
Wiesz
jak krótkim okresem w czasie jest rok? - odpowiedziała legenda Bostonu.
W tym
samym czasie Larry grał w golfa ze swoim przyjacielem, gdy zaczepił go obcy
mężczyzna: Larry Bird! Właśnie zostałeś wybrany przez Boston Celtics!
Co to
znaczy? – zapytał nieświadomy Bird.
Cholera,
nie wiem.
***
|
Przegrane nie dawały Larry'emu spokoju, ta przeciwko największemu rywalowi - Magicowi Johnsonowi,
w szczególności. Wspominała o tym Georgia Bird: "Przychodził do mnie po porażkach i mówił:
Mamo, nienawidzę przegrywać. To boli, mamo, za każdym razem mnie boli".
|
Larry
jak postanowił tak zrobił – ukończył uniwersytet, po drodze doprowadzając ISU
do finału turnieju NCAA. Popularni Sycamores zakończyli sezon z imponującym
bilansem 33-1, przegrywając dopiero w decydującym meczu z Michigan State
dowodzonymi przez Magica Johnsona. W ciągu trzech lat na uczelni zdobywał
średnio 30,3 punktu.
Wtedy
też rozpoczęły się negocjacje między prawnikiem Birda - Bobem Woolfem, a Redem
Auerbachem. Ale nie było to proste zadanie, o czym przekonał się Bob Woolf:
Negocjacje
z Redem Auerbachem są bardzo trudną sytuacją. Traktuje wszystkich w ten sam
sposób w jaki traktuje sędziów. Kpi z ciebie, dręczy, za wszelką cenę stara się
ciebie zastraszyć. Nigdy nie odpuszcza. Jest bardziej dyktatorem niż
negocjatorem i myślę, że Larry potencjalnie nie zasługuje na takie traktowanie.
Jeżeli
oferta Celtics jest pierwszą i ostatnią to mimo tego, że chcielibyśmy trafić do
Bostonu, zdecydujemy się pójść gdzie indziej lub Larry ponownie przystąpi do
draftu.
Gdy
obie strony nie mogły dojść do porozumienia głos zabrał Larry, choć początkowo
bardzo chciał trzymać się z dala od całego zgiełku:
Boston
ma przewagę wybierając mnie w drafcie, jednocześnie czekając cały rok aż
uzyskam dyplom. Jestem im coś winien. Nie wiem ile jestem wart, ale chcę mieć
poczucie, że otrzymuje uczciwą zapłatę. Nie chcę, by ktoś próbował mnie tutaj
wykiwać, bo tego bym nie zaakceptował. Jeżeli Celtics mnie naprawdę potrzebują i
uważają, że jestem wystarczająco dobry by pomóc drużynie to czekam aż mnie
podpiszą, by to po prostu zakończyć. Wtedy będę mógł w spokoju przygotować się
do sezonu. Te ciągłe przedłużanie nie wpływa na mnie korzystnie.
Dodał
jeszcze:
Jestem
gościem z małego miasta, który lubi sobie z kolegami wypić kilka piw i żuć
tabakę. Ale od długiego czasu pracowałem ciężko… Nie marzyłem nawet, że będę tu
gdzie jestem dzisiaj. Wiem jednak dlaczego się tutaj znalazłem: zawsze dawałem
od siebie 100% i to się nigdy nie zmieni. I tak jak powiedziałem panu Woolfowi
może obiecać to każdej drużynie, która mnie dostanie.
W
międzyczasie pojawił się jeszcze jeden potencjalny problem.
Bird
okazjonalnie wychodził pograć w drużynie softballowej. Podczas jednego z meczów
tak niefortunnie próbował złapać piłkę, że ta całkowicie wygięła mu palec w
prawej ręce. Dziewczyna Larry’ego natychmiast zabrała go do najbliższego
szpitala, gdzie zrobiono prześwietlenie i unieruchomiono palec. Kilka aspiryn
pozwoliło mu zasnąć.
Pod
wieczór następnego dnia Larry’ego szukał jego brat. Ten poinformował go, że
dzwonił doktor i kazał mu natychmiast jechać do Indianapolis. Gdy Bird już
dotarł na miejsce dowiedział się, że potrzebna jest operacja.
Ile
czasu potrzeba by wyleczyć palec? – zapytał doktora.
Wyleczyć?
Synu, nie jestem pewien, czy to jest w ogóle możliwe.
Bird w
tym momencie nie miał jeszcze podpisanego kontraktu z Celtics. Nie poinformował
ich także o swoich problemach. Kilka tygodni później, gdy Red Auerbach
dowiedział się o problemach swojego zawodnika, natychmiast kazał mu przybyć do
Bostonu.
Lekarz
Celtów po obejrzeniu dłoni stwierdził, że kostka w palcu nigdy się całkowicie
nie naprawi. Red po skończonej rozmowie z doktorem kazał Birdowi wyjść na
parkiet i oddać kilka rzutów. Larry trafił pierwszy rzut. Potem następny.
Kolejny. Red następnie dograł mu kilka podań na różnej wysokości. Bird bez
problemu złapał je wszystkie.
Menedżer
Celtics po skończonym treningu podszedł do Birda, objął go i powiedział: Nie
przejmuje się tym.
Larry
odetchnął z ulgą. Woolf obniżył oczekiwania finansowe do 700 tys $ rocznie i
obie strony w końcu znalazły porozumienie. Celem dla Birda było dostać więcej
pieniędzy niż Magic Johnson, który na porozumieniu z Los Angeles Lakers miał
otrzymać 600 tys $ rocznie. Udało się to osiągnąć, 8 czerwca 1979 na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej Woolf ogłosił:
Jestem
zachwycony. Wygląda na to, że Larry Bird został Celtem.
Ostatecznie
skrzydłowy o blond włosach podpisał kontrakt z Boston Celtics na 5 lat wart
3.25 mln $. Tym samym został najlepiej opłacanym debiutantem w historii
amerykańskich sportów.
Jednak
jak powiedział Bird niemal trzydzieści lat później – lekarze mieli rację:
Nigdy już nie rzucałem tak dobrze.
Przy pisaniu
tekstu korzystałem z pomocy książek “When The Game Was Ours” - Jackie
MacMullan oraz “Playing For The Keeps” Davida Halberstama.