niedziela, 31 stycznia 2016

Dobrzy i źli Toronto Raptors

Atak Toronto Raptors nie jest tak dobry jak ich bilans. Albo i jest. W pewnym sensie.

Jeżeli oglądacie od czasu do czasu domowe mecze Raptors to dwójka komentatorów ekscytuje się – jak nigdzie indziej – świetnym ruchem piłki. To pięta achillesowa tej drużyny. Nie komentatorzy, ball-movement. Raptors są najgorzej asystującą drużyną w lidze, okupując ostatnie miejsce wraz z Los Angeles Lakers. Wszystkie statystyki, w których jesteś blisko Lakers świadczą, że coś robisz źle. Średnio na mecz zaliczają 18.4 asystTo prowadzi do tego, że tylko 51% rzutów Raptors jest zdobywanych po asyście – drugi za Pistons najgorszy wynik w lidze.

I to jest o tyle dziwne – albo i nie – że Raptors pod względem podań na posiadanie zajmują 7 miejsce. W jeden akcji notują średnio 3.31 podań, więc problemem jest jakość tych podań. Często są to po prostu puste akcje, gdzie zawodnicy grają w piłka parzy. Są posiadania w Toronto, przy których zastanawiasz się po co jest jakikolwiek ruch piłki – często to po prostu do niczego prowadzi. Albo inaczej, prowadzi do strat/ trudnych pozycji rzutowych. To jeden z przykładów, gdzie kolejne podania nie posuwały akcji niemal w ogóle do przodu.

Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest niewielki ruch zawodników nieuczestniczących bezpośrednio w akcji. Raptors brakuje trochę graczy, którzy mogą generować zagrożenie samym swoim ruchem, widzę potrzebę na spot-up shootera. Najbliżej do tego chyba jest wnoszący dużo energii z ławki Terrence Ross lub grający głównie na piłce Kyle Lowry. Poniższa akcja obrazuje mniej więcej marazm, jaki często wkrada się w szeregi Toronto.

Kyle Lowry próbuje zagrać pick and rolla z Bismackiem Biyombo, który dwa razy stawia zasłonę w powietrze (to jest rzecz u centrów Raptors), ale obrona Knicks odcina drogę rozgrywającemu Toronto. Ten wycofuje akcję do swojego centra i Biyombo oddaje rzut z mid-range. Niby nie można się specjalnie przyczepić, ale jeżeli przyjrzysz się dokładniej co robią trzej zawodnicy poza akcją, zobaczysz że w zasadzie drepczą. Niby coś tam się poruszają, ale Twitter na Androidzie ładuje się szybciej niż oni startują do piłki. Chodzi o to, że obrona przeciwnika może się ustawić, tutaj nie ma elementu zaskoczenia, ta akcja jest zbyt statyczna.

To może być w playoffach problem, bo zaledwie 40% rzutów Raptors jest niekontestowanych i tylko Milwaukee Bucks są pod tym względem gorsi. To jest też o tyle niepokojące, że Toronto w tym aspekcie od 2 sezonów stoi w miejscu (13/14 – 40.9%, 14/15 – 39.9%). Po części przyczyną takiego stanu rzeczy jest to o czym pisałem wcześniej – statyczność/ brak zaskoczenia/ nieefektywne podania – ale wynika to też z tego kim są Raptors – drużyną opierającą swój atak w dużej mierze na izolacjach i grze 1v1.

To są trudne rzuty, które najlepsi zawodnicy trafiają, bo... są jednymi z najlepszych. To jest też o tyle skomplikowane, że DeMar DeRozan – zawodnik czerpiący najwięcej korzyści z pojedynków 1v1 – jest skomplikowany. Nie jest elitarnym strzelcem z dystansu, wprawdzie nie zabija już spacingu, ale lubi rzuty z mid-range, na papierze najmniej efektywne ze wszystkich. Lubi też te długie dwójki i teoretycznie w erze spacingu nie jest do końca idealnym rzucającym obrońcą do budowania zespołu. Ale rzecz w tym, że DeRozan stał się w tych wszystkich pozostałych elementach swojego rzemiosła na tyle skuteczny, że póki co nie ma to znaczenia.

DeRozan potrafi mnóstwo rzeczy w ofensywie, które sprawiają, że atak Toronto zajmuje 6 miejsce w lidze i może oprzeć swoją grę po części na izolacjach. A ten jest świetny w tym sezonie. Operuje w post, mid-range, dostaje się na linię, wymusza wolne – all-star Raptors może karcić obrony rywali na szereg sposobów.

77% akcji DeMara to jump shoty, z których trafia 38%. Liczba rzutów z mid-range w porównaniu z zeszłym sezonem nieco się zmniejszyła – z 48 do 40%. To dobry znak. Rzuca dzięki temu więcej trójek, na 32% - szału nie ma, ale nie możesz go już zostawiać niekrytego.

Chlebem powszednim DeRozana są rzuty wolne - tutaj wychodzi jego chyba największa zaleta. W tym aspekcie tylko Boogie Cousins i James Harden wymuszają ich więcej. Gracz zespołu z Kanady ma łatwość w dostawaniu się do kosza, co prowadzi do osobistych, akcji 2+1, zwykłych punktów czy asyst do niekrytego kolegi. Trafia też nad wyraz dużo takich cyrkowych rzutów, w pewnym sensie robi pod koszem to co James Harden w zeszłym sezonie - był jednoosobowym czołgiem w wymuszaniu fauli na rywalach. 

Warto jeszcze wspomnieć o pick and rollach, które DeRozan gra na piłce. W takich akcjach zdobywa najlepsze po Currym 0.98 punktu na posiadanie (dla zawodników, którzy zagrali więcej niż 200 takich akcji). Ku temu wykorzystuje głównie swoją szybkość, dzięki której może dostać się do kosza - ale co ważne jest także coraz lepszym podającym w takich sytuacjach. Im więcej DeRozan i Lowry będą generować podwojeń na sobie, tym lepiej dla Toronto, bo wtedy zawsze ktoś będzie wolny (duh).

Dużo wymienionych sytuacji to akcje 1v1. Lowry, Joseph, Carroll, Jonas – wszyscy także potrafią wykreować sobie pozycje rzutową. W ogromnym stopniu Raptors polegają na indywidualnym talencie w ataku i mając na uwadze jak kończyły się losy drużyny z Kanady w poprzednich playoffach to może – może – być problem. W zeszłym sezonie Raptors też mieli jeden z czołowych ataków (ale grali bez obrony) w NBA i opierał się na podobnych schematach co teraz – daj piłkę najlepszym. Jest trochę nowych rzeczy, ale nadal zdobywają punkty dzięki talentowi poszczególnych zawodników. I pytanie czy w playoffach opieranie się na grze 1v1 i dostawaniu się na linię rzutów wolnych to nie będzie znowu za mało. Lepsze obrony spróbują zamknąć paint i wypchnąć Raptors na linię za 3, tym samym odcinając drogę DeRozanowi.

Być może, te wątpliwości są niepotrzebne, jestem po prostu nad wyraz wyczulony po wcześniejszych niepowodzeniach tej ekipy – może Lowry i przede wszystkim DeRozan to zawodnicy na tyle lepsi, by zrobić z całą Kanadą run po finały konferencji. A może to obroną i uniwersalnością będą wygrywać mecze? Jestem niezmiernie ciekaw, czy będą w stanie wskoczyć na ten wyższy poziom - tego zabrakło w poprzednich latach. Bo póki co wygrywają w dużym stopniu, mimo niedociągnięć w ataku. 

niedziela, 24 stycznia 2016

Poradnik pozytywnego myślenia, czyli zatrzymać Golden State Warriors (2)

W przypadku Golden State Warriors może okazać się, że nikt z nimi nie wygra serii w playoffach, a jedynie wolniej przegra. Ale jeżeli czegoś nauczyło nas oglądanie „The Wire” to fakt, że nie da się polec w grze, dopóki się w nią nie zagra. Dlatego też spróbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, nad którym głowi się cała liga – jak spowolnić obecnie najlepszą maszynę w NBA.

Jedną z największych broni Golden State Warriors są prawdopodobnie pick and rolle 1&4 między Stephenem Currym, a Draymondem Greenem. Nie wykorzystują ich tak często jak by mogli, bo po prostu nie muszą tego robić. Przeciwnicy jednak w większości przypadków nie mają na nie odpowiedzi i pojawia się pytanie jak je zatrzymać.

Gdzie nie możesz się zdecydować
Przy standardowej obronie pick and rolla defensor, na którym postawiona jest zasłona, stara się nadążyć za ball-handlerem, przy czym wysoki przesuwa się w kierunku dryblującego, tak by odciąć mu drogę/ możliwość rzutu. Wygląda to mniej więcej tak.

Monta Ellis nie był wystarczająco agresywny, a Myles Turner przesunął się w kierunku Curry’ego, dzięki czemu otworzyła się wolna przestrzeń dla stawiającego wcześniej zasłonę Draymonda Greena. W zasadzie dwóch zawodników Pacers kryło rozgrywającego Warriors, a nikt nie pilnował silnego skrzydłowego. Żaden jednak nie atakował Curry'ego w tej samej chwili, więc o podwojeniu nie ma mowy. W tej sytuacji Curry mógł oddać albo trójkę ze zeswitchowanym obrońcą, albo podać do Greena, który wychodził z przewagą 4v3. Oba warianty są korzystne dla GSW.

Trapowanie
Innym sposobem na pick and rolle Curry & Green są pułapki zastawiane na Curry’ego – czyli zwykłe podwojenia MVP w akcjach 2v2. Gdy tylko Green stawia zasłonę, obrońca stara się jak najszybciej doskoczyć do rozgrywającego, przy czym wysoki automatycznie agresywnie atakuje Curry’ego. Ma to mu zamknąć drogę podania czy rzutu.


Teoretycznie ma to nawet sens. Próbujesz wymusić stratę i czasem to się udaje. To typowo zero-jedynkowa opcja, gdzie rezygnujesz całkowicie z jednej rzeczy na korzyść drugiej. Zakładasz, że Curry nie może oddać trójki, co wydaje się dużym plusem. Rzucasz wyzwanie pozostałym zawodnikom Warriors by ciebie pokonali. A ci dokładnie to robią.

W praktyce Curry jest na tyle fantastycznym podającym, że po prostu oddaje piłkę do Greena, przez co tworzy się klarowna przewaga liczebna 4v3 na korzyść GSW. Jest mnóstwo miejsca. Draymond przy tak wysokich pick and rollach ma przestrzeń by się rozpędzić skąd może zaatakować kosz i zdobyć łatwe dwa punkty lub rozrzucić piłkę do niekrytego kolegi. Kiedyś pisałem, że w rogu mogłaby stać Taylor Swift, a i tak przy pozycjach jakie zapewniają Warriors i tak trafiałaby ze 3 trójki w meczu. W końcu, przy 4v3 zawsze ktoś będzie niepilnowany. A że dodatkowo Green jest najlepiej podającym wysokim w lidze, to zazwyczaj znajdzie wolnego strzelca w rogu. 

Wyłączyć rozegranie Greena
Jest też inna opcja, która jest rzadko stosowana, czyli traktowanie Curry’ego jakby był zwykłym strzelcem, a nie zabójcą o twarzy dziecka. Polega to na tym, by twój wysoki zostawał po prostu niżej i nie atakował rozgrywającego GSW.

W ten sposób oddajesz Curry’emu potencjalnie czystą trójkę, ale zabierasz Warriors przewagę liczebną, jeżeli ten zdecyduje się podać do Greena. Masz zabić czyste pozycje za 3 dla Draymonda Greena (jeżeli Bogut gra w p’n’r), Harrisona Barnesa czy Andre Iguodali. Ci kolejno trafiają 40, 40, 39% swoich trójek, więc oddawanie ich GSW przestaje być mniejszym złem. Zamiast wyłączyć Stefkę, próbujesz wyłączyć z gry Greena (wysokiego), tak by ten nie miał sytuacji 4v3, tylko 4v4. W ten sposób teoretycznie wyłączasz całej reszcie czyste pozycje. Takie coś robili Pistons w swoim zwycięstwie przeciwko Warriors.
Jeżeli twój obrońca jest też na tyle zwrotny i długi jak w tym przypadku KCP to cholera, zaskakująco często uda ci się nawet kontestować rzut za 3 Curry’ego. Jeżeli będziesz w stanie szybko doskakiwać do Curry’ego po otrzymanej zasłonie, to może ta taktyka ma właśnie sens. Chodzi o to, byś miał cały czas rozgrywającego GSW przed sobą. To jedna z tych rzeczy, którą będzie w stanie robić Kawhi Leonard w potencjalnej serii Spurs-Warriors, gdy przyklei się do rozgrywającego Dubs. Curry nadal będzie mógł oddawać czyste rzuty, ale będzie musiał robić to niemal natychmiastowo, gdy tylko przy postawionej zasłonie zgubi na ułamek sekundy obrońcę.

1v1
W ten sposób zabierasz Warriors nie tylko możliwość rozegrania wysokim z przewagą liczebną, ale sprowadzasz całą swoją obronę do match-upów 1v1. I to jest moje główne założenie. Chodzi o to, by cały czas ktoś miał swojego obrońcę na plecach. Dzięki temu Curry & Thompson nie mogą grać aż efektywnie bez piłki i wybiegać swobodnie po zasłonach. Oczywiście, Warriors wciąż będą w stanie wypracowywać dla nich czyste pozycje, bo to Warriors. Jak tutaj, gdzie Curry dostaje zasłonę od centra GSW poza akcją, dzięki czemu ma czysty look za 3.

Przy 1v1 ma zostać zabity lub bardzo utrudniony ruch piłki. Dubs wiedzą, że samymi podaniami są w stanie wypracowywać czyste pozycje, dlatego decydują się szukać tych najlepszych rzutów. Zmierzam do tego, by oddawać GSW jak najwięcej rzutów, które wychodzą od ball-handlera w pick and rollu (nie chcesz ich, ale z nimi żyjesz) lub - jeszcze lepiej - po sytuacjach 1v1.

To jedna z takich sytuacji, gdzie wszystko sprowadzone jest do 1v1. 

To inna, w której Curry wie, że może oddać rzut z obrońcą na plecach. Nie chce jednak tego robić, bo wie także, że można spróbować wypracować łatwiejszy rzut, więc sprowadza akcję do punktu wyjścia.

Pick and rolle z Greenem na piłce
Jeżeli w pick and rollu na piłce jest Draymond Green robisz dokładnie to samo – nie panikujesz. Pozwalasz mu zrobić swoje, ale gdy wjeżdża pod kosz przyklejasz się do niego tak by miał 1v1.

Dodatkowo, jeżeli Bogut jest ustawiony dalej od kosza możesz też liczyć na blok z pomocy od swojego centra, bo Australijczyk nie jest w stanie zagrozić ci rzutem. Dzięki temu dochodzi do sytuacji, w której Green ma bardzo utrudnione zadanie, bo musi kończyć pod koszem z dwoma obrońcami na plecach. Niekryty będzie tylko Bogut, ale jest ustawiony daleko, więc by zagrozić ci będzie musiał zaatakować kosz, a tam jest dwóch twoich ludzi. Jeden z nich może szybko ewentualnie zrotować. Jeżeli odda piłkę do strzelców to ci będą mieli na sobie także obrońcę. Nadal będą trafiać z defensorem na plecach, ale robisz wszystko by im to jak najbardziej uniemożliwić.

Problem z tym podejściem jest dosyć prosty – potrzebujesz na tyle uniwersalnych zawodników (piątek), gdzie każdy może nie tylko efektywnie bronić, ale dawać coś od siebie w ataku. Tak na dobrą sprawę niewiele jest takich drużyn. Pistons mają akurat jedną z takich pierwszych piątek. Thunder jeżeli zamienią w piątce Robersona nawet na Waitersa. Spurs musieliby schować Parkera na Barnesie co jeszcze jest do przyjęcia (?). Raptors z Carrollem na 4. Clippers jeżeli mieliby niskiego skrzydłowego z rzutem.

Zmęczyć Curry’ego swoim atakiem
Wspomniałem o ataku, bo jest to też forma obrony, w której masz wymęczyć przede wszystkim Curry’ego. Ten musi być cały czas aktywny w defensywie. W siedmio-meczowej serii to będzie istotne. Do tego potrzebny jest uniwersalny skład, by Warriors nie mieli na kim schować swojego rozgrywającego. Idealnie by było, gdyby był to ktoś kto nieustannie biega. Tak, biega. Najlepszym przykładem jest J.J. Redick, o którym mówił Doc Rivers:

Gdy oglądamy film z meczu J.J. często biega w kółko, czasami bez specjalnej przyczyny. To prawda. Robi trzy kółka, które nie mają nic wspólnego z akcją, a gość, który go kryje po prostu za nim biega. Jeżeli tak będziesz biegał za Redickiem i go krył to wpłynie to na twoją grę w ataku.

W serii Spurs-Clippers w zeszłych playoffach Redicka krył Kawhi, co w ostatnich 3 meczach miało wpływ na jego słabnący poziom w ataku. Spójrz, nie twierdzę, że to była główna przyczyna, pewnie jedna z wielu, ale miała na pewno jakiś wpływ. Kawhi obijał się o zasłony, cały czas musiał pozostawać w ruchu i po prostu nie mógł odpoczywać w obronie (czego i tak nie robi, ale w przypadku Curry'ego ma znaczenie). Podobna rzecz miała miejsce w meczu Pistons-Warriors, gdzie Curry nieustannie – szczególnie w pierwszej kwarcie – biegał za KCP między zasłonami i zbierał siniaki. Podobnych sytuacji było mnóstwo.

W playoffowej serii na pewno to będzie miało jakiś wpływ na atak Curry’ego i wymuszając na nim więcej rzutów w sytuacjach 1v1 odbije się na jego zmęczeniu.

(Dlatego też np. izolacje, w których Curry może przyglądać się akcji są jak najbardziej korzystne dla Warriors.)

Przykład: Warriors w serii z Thunder nie mają korzyści w tym, by Curry krył Westbrooka, więc przesuną go do krycia rzucającego obrońcy. Gdyby Morrow mógł utrzymać się w obronie to byłby idealną opcją do biegania między zasłonami. Ewentualnie gorszy strzelec, ale lepszy obrońca - Waiters. Jeżeli OKC postawiłoby na Robersona to Curry będzie mógł rozłożyć leżak, bo ten rezygnuje z czystych trójek. Podobnie z Clippers jeżeli ci będą startować Luciem Mbah’a’Moute.

Jest jeszcze kilka innych ważnych rzeczy:
-nie możesz przegrać punktów z ławką Warriors
-wolisz mimo wszystko by Barnes/ Green i losowi ludzie oddawali swoje rzuty niż Curry/ Thompson, ale nie kosztem czystych trójek dla całej reszty
-starasz się karcić GSW w paint i przy match-upach 1v1
-nie trać piłki (to powinno być napisane caps-lockiem)
-wykorzystujesz wszystkie switche, które Warriors stosują w swojej obronie (np. gdy, Kevin Love jest kryty przez Curry'ego w post to musisz mu tam podać piłkę. Problem jest taki, że obrona GSW o tym wie, przez co stara się to za wszelką cenę utrudnić.)
-zwolnienie i przede wszystkim kontrolowanie tempa 

Nie twierdzę też, że to co napisałem by wypaliło – Curry przy wyrównanym meczu mógłby zdobywać po 60/70 punktów, gdyby obrońca nie nadążał za nim w pick and rollach albo ruch piłki GSW okazałby się na tyle dobry, że ci wciąż znajdywaliby za dużo wolnych pozycji. Nie ma też tutaj odpowiedzi na small-ball Dubs. Ale tak czy siak, uważam że przy obecnej sytuacji wiele drużyn będzie musiało poszukać bardziej radykalnych rozwiązań niż te tradycyjne.

niedziela, 17 stycznia 2016

Sixers dołączyli do NBA i duża w tym zasługa Jahlila Okafora

Philadelphia 76ers po powrocie do drużyny Isha Smitha nie są już statystycznie najgorszą drużyną w historii NBA. Momentami prezentują całkiem przyjemną koszykówkę dla oka i jedną z przyczyn lepszej postawy Szóstek jest nie tylko gra nowego-starego rozgrywającego, ale progres Jahlila Okafora.

Były zawodnik Duke już jest bardzo dobrym graczem w ataku. Zdobywa punkty po akcjach przodem, tyłem do kosza, po różnych piruetach, pompkach, ścięciach czy floaterach. Jego arsenał w ofensywie jest doprawdy zaskakujący i przez to niesamowity.

Co prawda, Okafor wciąż pozostaje najbardziej minusowym zawodnikiem drużyny (-9), ale w ostatnich 6 meczach wygląda to lepiej. Z nim na parkiecie Sixers są lepsi aż o 5.5 punktu, co zważając na to, że Philly niemal wyłącznie przegrywa jest wynikiem świetnym. Dla porównania z Noelem było to -8.9. Warto też zaznaczyć, że bez Okafora na parkiecie Szóstki były gorsze od przeciwnika o średnio 16.4 punktu i to najlepiej obrazuje wpływ Jaha na drużynę.

Kwestią jest, by Sixers potrafili odpowiednio wykorzystać umiejętności Okafora w ofensywie i stworzyć mu środowisko do łatwych akcji. Brett Brown próbuje różnych rzeczy, część z nich jest dobra, część - ze względu na dysponowany personel - mocno ograniczona. Ale zarys jest jak najbardziej pozytywny i kilka takich akcji postaram się tutaj pokazać.

Jahlil żyje z gry 1v1. Jest zabójczy w wykorzystywaniu takich sytuacji (najświeższą ofiarą jest frontcourt Blazers, który przez większość meczu decydował się nie podwajać wysokiego - Jah trafił 75% swoich rzutów na 25 punktów). Zdarza się, że Okafor ustawia się na dystansie i wbrew pozorom jest to niezły pomysł. Gdy przeciwnik kryje go na radar, center Sixers ma miejsce by się rozpędzić i skarcić przeciwnika. Tak jak poniżej, gdzie Tristan Thompson dostał za późno pomoc w obronie. Dzięki temu Jah po prostu przepchnął słabszego rywala.

To już trudniejsza sytuacja, którą Okafor i tak przetworzył na punkty. Znowu całość zaczęła się od Jaha czekającego na linii za 3. Wszystko od momentu otrzymania piłki zrobił jak profesor – ludzie mogliby się do niego zgłaszać na płatne staże gry w post. 

Ponownie Cavaliers zostawili mu za dużo miejsca, poszedł też zły switch, gdzie Dellavedova krył podkoszowego. Ale w jednej akcji widzimy w pigułce co potrafi Okafor – pompka, kozioł, przepchnięcie rywala, obrót i trach.

Tak wysokie ustawienie Jahlila ma także swoje złe strony. Przede wszystkim, lepsza obrona dostosuje się do tego co robi Okafor i zacznie go spychać jak najbliżej linii za trzy, ale tak by nie miał stamtąd możliwości manewru. Innymi słowy, przeciwnik zamknie podkoszowemu przestrzeń do ścięcia do kosza/ mid-range, tym samym zmuszając go do oddania długiej, nieefektywnej dwójki. Obrona rywala dzięki temu wymusza na Sixers dokładnie taki rzut, jaki chce.
To nie byłby by aż taki problem, gdyby wysoki Szóstek potrafił rozciągnąć grę. Z półdystansu trafia przeciętne 34% swoich rzutów, w tym 29,5% długich dwójek. Póki co o grze za 3 nie ma co jeszcze mówić, ale… gdyby Jahlil rozwinął swój zasięg to wszelkie kombinacje pick and pop grane z rozgrywającym, który potrafi ściąć do kosza, byłyby strasznie trudne do powstrzymania. Okaforowi zdarza się po zasłonie zostawać wyżej, co niezorientowanego przeciwnika może zaskoczyć. W ten sposób odciąga teoretycznego rim-protectora od obręczy. Dzięki temu tworzy się miejsce pod koszem do penetracji dla szybszego rozgrywającego do łatwych punktów, co poniżej skarcił T.J. McConnell.
Gdyby w takiej akcji poszedł logiczny switch centra na wjeżdżającego rozgrywającego, wtedy Okafor mógłby skarcić mniejszego obrońcę – wykorzystać swoją siłę lub nad nim rzucić. Na pewno jest to jedna z ciekawszych rzeczy do obserwowania w Filadelfii - na ile podkoszowy Sixers rozwinie swój zasięg rzutowy.

Warto też wspomnieć o sytuacjach, w których Big J jest podwajany przez przeciwnika. Ten wielokrotnie zdobywał w takich akcjach punkty, dzięki swojej sile i zwinności, ale nie zawsze jest to możliwe. Wtedy trzeba poszukać innych rozwiązań.

Okafor ma strasznie duże łapy, co ułatwia mu operowanie piłką. Dzięki temu może swoim balansem ciała zwieść rywala albo poszukać podania, a jak na wysokiego robi to zaskakująco płynnie. Więc, gdy rywal decyduje się na podwojenie Jaha, otwiera się przestrzeń dla któregoś wolnego kolegi – w tym wypadku na szczycie niepilnowany stoi Ish Smith.

Sixers są jednak słabą drużyną w ofensywie. Często po prostu szwankuje ustawienie całego zespołu. Ludzie nie rozciągają gry lub są odcięci od podań, przez co kuleje spacing. Przy wychodzeniu na dwóch wysokich, rzut za trzy pozostałej trójki jest kluczowy. Często tego po prostu nie ma – przez błędy zawodników Sixers przeciwnik tłoczy się w pomalowanym i niweluje największą zaletę Philly - pick and rolle 1/5 i przede wszystkim skuteczną grę Jahlila w post. To prowadzi też do strat Okafora czy kontrataków rywala. Te mankamenty obrazuje poniższy obrazek – ustawienie Sixers jest po prostu głupie.
Okafor jest wprawdzie przodem do kosza, ale musi iść sam – Stauskasa kryje Butler, a dwójka pozostałych zawodników nie rozciąga gry przez co pod koszem zrobił się tłok. Noel by wystarczył do walki o ofensywną zbiórkę. Ewentualny pick and roll między 4 a 5 byłby jak najbardziej mile widziany.

Sama gra na dwóch wysokich drużyny z Filadelfii jest ryzykowna. Sixers z duetem Okafor – Noel są gorsi o 5.9 punktu, choć w ostatnich sześciu meczach to się poprawiło i są lepsi o 1.8p. Tak czy siak to nie będzie miało szans powodzenia na dłuższą metę dopóki Okafor nie nauczy się bronić. Idealnie by też było, gdyby któryś z nich nauczył się rzucać za 3. Musi to być Okafor, bo Noel póki co ma problemy z prostymi hakami blisko kosza. Jest za to bardzo dobry w akcjach pick and roll, szczególnie w parze z Ishem Smithem. Ma też dosyć siermiężne podanie, którym potrafi wypracować czystą pozycję koledze. To przede wszystkim dobry obrońca, który w ataku największe powodzenie osiągnie grając ze strech 4 albo w ustawieniu 4-out. 

Nie zawsze też cała wina stoi po stronie wysokich, co było widać wyżej, gdzie brakowało strzelców z dystansu. Ale zdarza się, że sam Noel nie pomaga. Jak tutaj, gdzie Okafor decyduje się na podanie do rozciągającego obrońcy, ale swojemu koledze przeszkadza właśnie Noel, stojąc z nim w jednej linii. 
Jah ma słuszne pretensje po tej akcji do swojego kolegi z drużyny za przejęcie podania nieadresowanego do niego. 

*
Sixers prawdopodobnie będą musieli odpowiedzieć na pytanie czy nie warto rozważyć wymiany któregoś z wysokich. Okafor na pewno wzbudził by zainteresowanie na rynku, choć być może to Nerlens Noel, ze względu na swoją uniwersalną obronę, będzie cenniejszym aktywem. Obaj zostaną dobrymi zawodnikami, więc prędzej czy później znajdą swoje miejsce w NBA.

Idealny scenariusz zakłada, że Joel Embiid jednak w końcu wróci do zdrowia. Wtedy na 99% gra Kameruńczykiem i Okaforem zakończy się katastrofą - gdy liga odchodzi od big-ballu gra dwoma podobnymi do siebie centrami jest pozbawiona sensu. Stąd właśnie trade Okafora* może okazać się konieczny, przecież przyjdzie jeszcze Saric, a wszystko wskazuje, że w drafcie Sixers wybiorą niskiego skrzydłowego/ strech-4 - Bena Simmonsa lub Brandona Ingrama. Zrobi się tłok na pozycjach 3-5 i trzeba to będzie jakoś rozładować.

Dużo zależy od picku Los Angeles Lakers, który jeżeli wypadnie poza top 3 draftu trafi do Filadelfii. Stąd hipotetycznie może jakaś wymiana z Lakers wejdzie w grę, tak by do Los Angeles wrócił pick + ewentualnie jakiś zawodnik. Wydaje się jednak, że Sam Hinkie chciałby D’Angelo Russella, którego Lakers nie będą skłonni oddać

Z drugiej strony, Sixers z wyborem Lakers mogliby sami wybrać jakiegoś zawodnika na pozycje 1/2. Inne opcje, które przychodzą mi do głowy to jakiś pakiet uwzględniający C.J.’a McColluma z Blazers (za Okafora/Noela) czy Victora Oladipo z Magic (za Noela).

Są jeszcze wolni agenci, ale tutaj bez swoich assetów Sixers będą tylko jednym z wielu. Wydaje mi się, że taki Nic Batum powinien być celem dla Filadelfii. Maksymalna umowa dla Francuza to 108mln $ za 4 lata lub 144 mln za 5 lat (prawa Birda, które w tym momencie należą do Hornets). Ze swoim stylem idealnie pasuje do nowoczesnej koszykówki i ktoś powinien mu wyłożyć tego typu pieniądze, ale nie jestem całkowicie pewien, czy tak się stanie. Stąd Sixers mogliby szybkością działania po prostu Batuma przepłacić.   

Dziwnie jest być drużyną, dla której rokrocznie najważniejszym "meczem" jest draft i w tym sezonie niewiele się zmieni. Ale przy dobrych decyzjach i szczęściu to lato powinno okazać się przełomowe. Sixers od przyszłych rozgrywek może przestaną celowo tankować i zbudują pewien fundament pod ciekawy zespół. Wierzę.

*Sixers mogliby wymienić Embiida, ale po powrocie jego wartość na rynku będzie znacznie zaniżona. Inne opcje to wymiana 2 z 3 wysokich czy sprawdzenie wszystkich naraz, co raczej przyjąłby tylko papier. Mam też wrażenie, że sufit Embiida jest zdecydowanie najwyżej z całej trójki, szkopuł polega na tym, że ten może nigdy nie zagrać w NBA...

czwartek, 14 stycznia 2016

Zanim Larry został legendą

Larry Bird miał dość.

Po 24 dniach spędzonych na kampusie uniwersytetu Indiana spakował rzeczy, zamknął drzwi i, nikomu o tym nie mówiąc, czmychnął do rodzinnego domu we French Lick.

Od początku pobytu na uczelni zmagał się z brakiem pieniędzy, przez co omijało go życie studenckie. Zdawał sobie sprawę, że wyraźnie odstaje od otoczenia. W końcu, trafił do zatłoczonej szkoły, będąc - jak sam uważał - tylko prostym chłopakiem ze wsi. Nie pasował tam. Dobrze o tym wiedział. Ale to nie było największym zmartwieniem Birda. Męczyło go, że nie jest samowystarczalny. I choć ludzie byli wobec niego życzliwi, nie lubił gdy musiał polegać na innych. Postanowił więc pierw trochę zarobić, a dopiero potem ponownie pójść na studia.

To był dobry plan.

Podświadomie i tak nie chciał iść na uniwersytet Indiany. Trafił tam głównie ku uciesze matki, która była zachwycona renomą jednej z najlepszych szkół w kraju.

Uniwersytet Indiana miał bardzo prestiżowy koszykarski program, za który odpowiedzialny był trener tradycjonalista Bob Knight. Zawsze wymagał od swoich podopiecznych perfekcjonizmu w każdym calu. To on w dużej mierze odpowiadał za sukces popularnych Hoosiers. Coacha cechowało też wyjątkowo surowe podjęcie i cięty język. Larry, przez krótki okres podopieczny Knighta, kilka lat później stwierdził, że nie był nawet pewien czy coach zauważył jego zniknięcie.

Zauważyła za to matka, Georgia. Ta nie była specjalnie zadowolona, gdy Larry niespodziewanie pojawił się w rodzinnym domu. Bird wytłumaczył jej powody swojej decyzji i dodał, że na uczelnie póki co nie ma zamiaru wracać. To bardzo rozczarowało matkę: Miałeś skończyć studia jako pierwszy w rodzinie... Miałeś zostać kimś – powiedziała mu na koniec kłótni Georgia Bird, po czym odwróciła się od syna i przez ponad miesiąc się do niego nie odzywała.

Na jakiś czas Larry przeprowadził się więc do dziadków. Dotrzymał słowa i znalazł pracę. Jako dozorca we French Lick malował znaki, zamiatał drogi, zbierał śmieci czy przycinał drzewa. Nie zrezygnował jednak z koszykówki – brał udział w meczach towarzyskich, ligach letnich czy lokalnych turniejach AAU (Amateur Athletic Union). Wciąż zabiegały o niego nieliczne uczelnie. Wśród najbardziej natarczywych rekrutujących był asystent trenera Uniwersytetu Indiana State (ISU) – Bill Hodges.

***
Jego tutaj nie ma!krzyczała Georgia Bird na gościa, który niespodziewanie zjawił się pod jej domem – Czemu nie możecie zostawić go w spokoju? Nie chce iść do szkoły, a wszyscy go o to zadręczają!

Hodges za wszelką cenę chciał odnaleźć wysokiego dzieciaka z blond włosami. Wychodził z założenia, że gdzieś być musi, jeżdżąc na ślepo po mieście w poszukiwaniu nastolatka. Gdy już miał zrezygnować i spróbować szczęścia innego dnia dostrzegł Larry’ego niosącego koszyk z ubraniami i wracającego prosto z pralni. Szedł wraz z niską starszą panią, która – jak domyślił się Hodges – była jego babcią. Trener podbiegł do Birda, przedstawił się i zaoferował pomoc. Larry nawet na niego nie spojrzał. Hodgesa to nie zraziło i tym samym zaczął go przekonywać do gry w Terry Haute (teren na którym znajdował się uniwersytet Indiana State). Młody Bird nie był zainteresowanym grą dla ISU. Po za tym tłumaczył, że musi jeszcze zrobić pranie, a potem wrócić do naprawy ciężarówki. I pewnie gdyby nie obecność babci ich rozmowa zapewne na tym by się skończyła. Ta przekonała wnuczka, że skoro ten miły pan przejechał taki kawał drogi by się z nim spotkać, to za fatygę wypada zaproponować chociaż herbatę.

Larry się sprzeciwiał, ale w końcu nie mógł odmówić babci – musiał porozmawiać z tym panem.

Wraz z postępującą rozmową Larry zdawał się całkowicie odrzucać argumenty Hodgesa. Wciąż miał spuszczoną głowę i starał się unikać z nim kontaktu wzrokowego. Jednak w pewnym momencie Bird zaczął swoją grę:

Kevin Carnes. To jego powinieneś rekrutować.

Carnes był o rok starszym przyjacielem Birda i podobnie jak on wyróżniał się grą w liceum. Hodges zgodził się mu przyjrzeć. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy do czego zmierzał Larry.

Z drugiej strony – po chwili dodał młodzieniec – Kevin może nie pasować do drużyny. Carnes mimo młodego wieku był już żonaty, a jego pójście na uniwersytet mogło być nie po drodze żonie. Wielka szkoda – ciągnął Bird – Kevin byłby niesamowitym graczem.

Larry – Hodges w końcu wyczuł swoją szansę – tak będą mówić o tobie.

Z tymi słowami Bird w końcu spojrzał się na trenera.

***
Larry Bird pędził by zdążyć na mecz AAU, w oddalonym o kilka kilometrów od pracy mieście – Mitchell. Nie miał nawet czasu na przebranie roboczych ciuchów. Za chwilę czekał go mecz przeciwko All-Starom ze stanu Indiana, a na spotkaniu miał zjawić się Bob King, trener ISU. King pierwotnie niespecjalnie przekonany do umiejętności Birda, dopiero po namowach swojego asystenta dał mu szansę. Larry tego dnia przeniósł 1300 stogów siana, o czym wspomniał w przedmeczowej rozmowie z trenerem.

Założę się, że twoje ręce są nieco zmęczone – napomknął King.

Ledwo mogę je unieść – odpowiedział Bird.

Nie dał po sobie poznać zmęczenia. Larry zdobył 43 punkty i zanotował 25 zbiórek przeciwko najlepszym graczom stanu Indiana. Wraz z końcem meczu King złapał Birda i powiedział:

Hej, Larry. Potrzebujemy cię w Terry Haute.

Tym samym wizyta na uczelni została zaaranżowana. Birdowi się spodobało i ten podpisał kontrakt.
Każdy po drodze napotyka jakieś problemy i kwestią jest jak się do nich dostosujesz. Czasem chcesz po prostu odpuścić, spróbować czegoś innego i dostajesz szału. Jeżeli nie masz silnej woli, nie pokonasz przeciwności. Musisz cały czas twardo stawiać się problemom i dawać z siebie tyle ile jesteś w stanie. Po przemyśleniu całej sytuacji i ustaleniu jasnych priorytetów, zdałem sobie sprawę, że dalsza edukacja i "inne rzeczy" to właśnie to czego chcę w swoim życiu.
Tak kilka lat później Larry wspominał swoją decyzję o ponownym powrocie na studia i przede wszystkim do poważnej koszykówki. Kolejny asystent w Indiana State - Mel Daniels - nigdy do końca nie kupował tego, że Larry może zrezygnować z basketu:
Jego zamiłowanie do gry i to jak efektywny w nią był, sprawiły że w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że koszykówka musi być dużą częścią jego życia.
To fakt, młodzieniec z French Lick kochał ten sport, w którym za wszelką cenę trzeba wsadzić piłkę do tej wiszącej obręczy:
Na dworze mógł być mróz czy padać śnieg. To było bez znaczenia. My i tak szliśmy grać. Spędzaliśmy niemożliwą ilość czasu przy koszykówce.
Była też druga strona tego medalu, którą świetnie opisał David Halberstam w książce Playing For The Keeps. Nie ma ona związku z drogą Birda do NBA, ale dobrze obrazuje osobowość przyszłej legendy ligi:
Były noce kiedy Bird decydował, że Kevin McHale nie przykłada się w meczu wystarczająco. Wtedy postanawiał nie podawać silnemu skrzydłowemu, nawet w sytuacjach, gdy ten był niepilnowany. McHale z drugiej strony był najbardziej towarzyskim gościem, (...) gościem który przychodził do pracy nie tylko po to, by grać w samą koszykówkę, ale by czerpać przyjemność z przebywania i kontaktów z innymi ludźmi. Myślał, że Bird jest zbyt jednowymiarowy i nie ma życia poza koszykówką. Po części to była prawda. Kilka lat później, Bill Walton powiedział, że Bird był w swoim życiu tylko trzy razy naprawdę szczęśliwy i za każdym razem miało to miejsce, gdy wygrywał mistrzostwo NBA.
W Birdzie widzieliśmy pewną nieskazitelność. Jego życiem była koszykówka, ni mniej, ni więcej. W świecie, gdzie nowe areny kosztowały grube miliony, on nazywał je halami. Jego system wartości był prosty, postrzegał świat takim jakim był, bez upiększeń. Stąd, nigdy tak naprawdę nie poznał, czy był zainteresowany poznaniem, innego świata.
Dlatego też, Larry Bird po prostu musiał trafić prędzej czy później do poważnej koszykówki. Niewielka, mało znana szkoła była idealna - tam mógł skupić się niemal wyłącznie na czystym sporcie.

Jednak na początku było to nieco utrudnione. Ze względu na przepisy NCAA Larry musiał opuścić cały pierwszy sezon na ISU, a drugi w karierze. Mógł uczestniczyć jedynie w treningach, choć nie było to specjalnie proste dla niego, jak i jego kolegów. Na jednej z praktyk, zawodnicy ISU mieli ćwiczenie z trzy-sekundowym zegarem - kolejni gracze oddawali rzuty w ostatniej sekundzie, a starterzy drużyny mieli za zadanie je bronić. Larry trafił sześć buzzer-beaterów z rzędu przez co King kazał mu usiąść. Rzekomo niszczył pewność siebie zawodników w zespole.

Larry Bird, gdy już zadebiutował był tak dobry, że niektórzy zawodnicy z drużyny przez moment byli zazdrośni o to jak grał i jaki szum dzięki temu na siebie sprowadził. Ale Larry jak miał w zwyczaju zdawał się tym nie przejmować:
Kurczę, też jestem wobec nich zazdrosny. Jestem zazdrosny, bo nigdy nie będę mógł zagrać z Larrym Birdem w jednej drużynie.
Po pewnym czasie członkowie drużyny, docenili że mogą uczyć się od lepszego zawodnika. Larry sprawiał, że wszyscy wokół niego stawali się lepsi, a oni nie chcieli go zawieść. Inną przyczynę poprawiających się relacji na linii zawodnik - drużyna dostrzegł Bill Hodges:
Wydaje mi się, że Larry martwił się o innych w takim samym stopniu jak o siebie.
***
"Ta okładka zmieniła moje życie" - mówił Bird w książce When The Game Was Ours - "Ludzie zwariowali na moim punkcie. Były dni kiedy chciałem, by to się nigdy nie wydarzyło". Larry z prostego, wstydliwego chłopaka, który w ogóle nie chciał być zauważonym stał się swego rodzaju celebrytą.
Z kolejnymi świetnymi występami Bird zdobywał coraz większe uznanie wśród skautów NBA. Stało się pewne, że trafienie skrzydłowego do ligi zawodowej to kwestia czasu. Larry zapytany przez reportera co zrobi z pieniędzmi, które zarobi dzięki grze w NBA odparł:
Wszystkim członkom drużyny może kupię po nowym samochodzie. Z wyjątkiem Brada Mileya, on dostanie nowy jump-shot.
W 1978 roku Larry, według przepisów NBA, stał się dostępny by wziąć udział w drafcie. Jako że, czysto technicznie, jego kariera uniwersytecka zaczęła się jesienią 1974, gdy spędził kilkanaście dni na kampusie uniwersytetu Indiana, Bird był traktowany jako członek klasy draftu 1978. Ironią w tym przypadku było to, że Bird nie wziął nawet udziału w jednym treningu pod okiem Knighta, nie mówiąc już o jakimkolwiek meczu. Nie miało to jak się okazało większego znaczenia.

Wciąż, pozostał mu rok na ukończenie studiów na ISU.

Wraz z nowym regulaminem Bird mógł zostać wybrany przez klub NBA, kontynuować karierę na uczelni, a po ukończeniu szkoły podpisać kontrakt i przenieść się do ligi zawodowej.

Bird nie zdawał sobie z tego sprawy, więcej - to go specjalnie nie obchodziło.

Indiana Pacers w 1978 roku posiadali wybór w drafcie z numerem 1. Ci dwa lata wcześniej weszli do NBA, wraz z włączeniem chętnych klubów ligi ABA (American Basketball Association) do NBA. Ich sytuacja, szczególnie finansowa, wyglądała nieciekawie - głównie ze względu na wysoką opłatę związaną z przystąpieniem do NBA. Stąd też tylko 4 z 6 zespołów ABA weszło do NBA - Kentucky Colonels i Spirits of St. Louis rozpadły się, a zawodnicy tych drużyn uczestniczyli w ogólnym drafcie.

Sportowo w Indianie także nie było najlepiej, ale to mogło się zmienić, o ile Bird zdecydowałby się na przedwczesne opuszczenie uczelni. Stan Pacers nie pozwalał im na rok próżni i czekanie aż gwiazda o blond włosach skończy uniwersytet. Istniał jednak cichy scenariusz, że Pacers i tak nie będą mogli pozwolić sobie na utrzymanie płacy najwyższego numeru draftu. Ale że potrzebowali natychmiastowej pomocy, nic nie stało na przeszkodzie by przekonać do siebie Birda.

W tym celu trener Pacers – Bob Slick Leonard – umówił się na spotkanie z Birdem, które odbyło się w hotelu Hyatt w Indianapolis. To był pierwszy raz, gdy Larry zobaczył windę i wraz z końcem spotkania, gdy panowie już wychodzili, Bird poprosił o chwilę by pojeździć nią z góry na dół.

Wcześniej jednak wypili kilka piw i porozmawiali o przyszłości Larry’ego. Leonard już z początku został zbity z tropu, gdy Bird na pytanie jakie piwo chce odpowiedział: Heinekena. To było o tyle śmieszne, że ta marka była postrzegana jako trunek ludzi bogatych.

Leonard próbował przekonać Birda, że przejście na zawodowstwo to dla niego świetna okazja. W końcu Pacers nie mogli czekać aż ten skończy studia. Larry nie miał jednak wątpliwości, że chce jeszcze jeden rok pozostać na uczelni. Obiecał swojej matce, że zdobędzie dyplom i przy ustabilizowanej sytuacji finansowej rodziny zastrzyk gotówki nie jest aż tak kuszący.

Pacers wciąż mogli wybrać Birda i poczekać ten jeden rok. Nie spodziewali się jednak, że Bird zostanie jednym z najlepszych koszykarzy w historii. Więc ci oddali swój pick w drafcie do Portland Trail Blazers, którzy także robili podchody po Larry’ego i liczyli, że uda im się przekonać go na szybsze wejście do ligi. Argumentem, którym się posługiwali była możliwość gry z Billem Waltonem, jednym z najlepszych zawodników w historii gry.

Ciągle jest kontuzjowany – odpowiadał Bird i pozostawał niewzruszony na prośby. Później, w sezonie mistrzowskim Celtics 1986, Larry grał z Waltonem w jednej drużynie. Na jednym z treningów, gdy Walton naskoczył na Ricka Carlisle’a, Bird krzyknął: Hej, Rick, powiedz mu żeby się kurwa zamknął. Jesteś tutaj tylko rok, a i tak pewnie zagrałeś więcej meczów niż on przez całą karierę!

Walton w 1978 roku złamał sobie stopę i gdy Blazers odmówili mu transferu, ten przesiedział cały sezon w ramach protestu. Po tej kontuzji nigdy już nie był taki sam.

Zarząd Blazers miał w zanadrzu wybór także z numerem 7 i postanowił go wykorzystać właśnie na Birda. Pech chciał, że Celtics, którzy wybierali z numerem 6 w ostatniej chwili sprzątnęli im skrzydłowego sprzed nosa.

Billy Cunningham - trener Philadelphi 76ers - zagadnął generalnego menedżera Celtics: Po co wybrałeś tego dzieciaka skoro wiesz, że przez rok nie będzie mógł zagrać?

Wiesz jak krótkim okresem w czasie jest rok? - odpowiedziała legenda Bostonu.

W tym samym czasie Larry grał w golfa ze swoim przyjacielem, gdy zaczepił go obcy mężczyzna: Larry Bird! Właśnie zostałeś wybrany przez Boston Celtics!

Co to znaczy? – zapytał nieświadomy Bird.

Cholera, nie wiem.

***
Przegrane nie dawały Larry'emu spokoju, ta przeciwko największemu rywalowi - Magicowi Johnsonowi, 
w szczególności. Wspominała o tym Georgia Bird: "Przychodził do mnie po porażkach i mówił: 
Mamo, nienawidzę przegrywać. To boli, mamo, za każdym razem mnie boli".
Larry jak postanowił tak zrobił – ukończył uniwersytet, po drodze doprowadzając ISU do finału turnieju NCAA. Popularni Sycamores zakończyli sezon z imponującym bilansem 33-1, przegrywając dopiero w decydującym meczu z Michigan State dowodzonymi przez Magica Johnsona. W ciągu trzech lat na uczelni zdobywał średnio 30,3 punktu.

Wtedy też rozpoczęły się negocjacje między prawnikiem Birda - Bobem Woolfem, a Redem Auerbachem. Ale nie było to proste zadanie, o czym przekonał się Bob Woolf:
Negocjacje z Redem Auerbachem są bardzo trudną sytuacją. Traktuje wszystkich w ten sam sposób w jaki traktuje sędziów. Kpi z ciebie, dręczy, za wszelką cenę stara się ciebie zastraszyć. Nigdy nie odpuszcza. Jest bardziej dyktatorem niż negocjatorem i myślę, że Larry potencjalnie nie zasługuje na takie traktowanie.
Woolf wyszedł z ofertą sześcioletniego kontraktu wartego łącznie 6 mln $, Boston dawał 3 mln za ten sam okres. Obie strony nie mogły tego zaakceptować. Pojawiło się oświadczenie od prawnika Birda, które brzmiało:
Jeżeli oferta Celtics jest pierwszą i ostatnią to mimo tego, że chcielibyśmy trafić do Bostonu, zdecydujemy się pójść gdzie indziej lub Larry ponownie przystąpi do draftu.
Gdy obie strony nie mogły dojść do porozumienia głos zabrał Larry, choć początkowo bardzo chciał trzymać się z dala od całego zgiełku:
Boston ma przewagę wybierając mnie w drafcie, jednocześnie czekając cały rok aż uzyskam dyplom. Jestem im coś winien. Nie wiem ile jestem wart, ale chcę mieć poczucie, że otrzymuje uczciwą zapłatę. Nie chcę, by ktoś próbował mnie tutaj wykiwać, bo tego bym nie zaakceptował. Jeżeli Celtics mnie naprawdę potrzebują i uważają, że jestem wystarczająco dobry by pomóc drużynie to czekam aż mnie podpiszą, by to po prostu zakończyć. Wtedy będę mógł w spokoju przygotować się do sezonu. Te ciągłe przedłużanie nie wpływa na mnie korzystnie.
Dodał jeszcze:
Jestem gościem z małego miasta, który lubi sobie z kolegami wypić kilka piw i żuć tabakę. Ale od długiego czasu pracowałem ciężko… Nie marzyłem nawet, że będę tu gdzie jestem dzisiaj. Wiem jednak dlaczego się tutaj znalazłem: zawsze dawałem od siebie 100% i to się nigdy nie zmieni. I tak jak powiedziałem panu Woolfowi może obiecać to każdej drużynie, która mnie dostanie.
W międzyczasie pojawił się jeszcze jeden potencjalny problem.

Bird okazjonalnie wychodził pograć w drużynie softballowej. Podczas jednego z meczów tak niefortunnie próbował złapać piłkę, że ta całkowicie wygięła mu palec w prawej ręce. Dziewczyna Larry’ego natychmiast zabrała go do najbliższego szpitala, gdzie zrobiono prześwietlenie i unieruchomiono palec. Kilka aspiryn pozwoliło mu zasnąć.

Pod wieczór następnego dnia Larry’ego szukał jego brat. Ten poinformował go, że dzwonił doktor i kazał mu natychmiast jechać do Indianapolis. Gdy Bird już dotarł na miejsce dowiedział się, że potrzebna jest operacja.

Ile czasu potrzeba by wyleczyć palec? – zapytał doktora.

Wyleczyć? Synu, nie jestem pewien, czy to jest w ogóle możliwe.

Bird w tym momencie nie miał jeszcze podpisanego kontraktu z Celtics. Nie poinformował ich także o swoich problemach. Kilka tygodni później, gdy Red Auerbach dowiedział się o problemach swojego zawodnika, natychmiast kazał mu przybyć do Bostonu.

Lekarz Celtów po obejrzeniu dłoni stwierdził, że kostka w palcu nigdy się całkowicie nie naprawi. Red po skończonej rozmowie z doktorem kazał Birdowi wyjść na parkiet i oddać kilka rzutów. Larry trafił pierwszy rzut. Potem następny. Kolejny. Red następnie dograł mu kilka podań na różnej wysokości. Bird bez problemu złapał je wszystkie.

Menedżer Celtics po skończonym treningu podszedł do Birda, objął go i powiedział: Nie przejmuje się tym.

Larry odetchnął z ulgą. Woolf obniżył oczekiwania finansowe do 700 tys $ rocznie i obie strony w końcu znalazły porozumienie. Celem dla Birda było dostać więcej pieniędzy niż Magic Johnson, który na porozumieniu z Los Angeles Lakers miał otrzymać 600 tys $ rocznie. Udało się to osiągnąć, 8 czerwca 1979 na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej Woolf ogłosił:
Jestem zachwycony. Wygląda na to, że Larry Bird został Celtem.
Ostatecznie skrzydłowy o blond włosach podpisał kontrakt z Boston Celtics na 5 lat wart 3.25 mln $. Tym samym został najlepiej opłacanym debiutantem w historii amerykańskich sportów.

Jednak jak powiedział Bird niemal trzydzieści lat później – lekarze mieli rację:
Nigdy już nie rzucałem tak dobrze.
Przy pisaniu tekstu korzystałem z pomocy książek “When The Game Was Ours” - Jackie MacMullan oraz “Playing For The Keeps” Davida Halberstama.