wtorek, 27 września 2016

Przewodnik Kibica 2016/17: Philadelphia 76ers

Podczas roastu 76ers na r/nba jeden z użytkowników napisał, że film "Filadelfia" z Tomem Hanksem pierwotnie miał być o mężczyźnie umierającym powolną śmiercią od oglądania meczów Sixers, ale twórcy uznali ten motyw za zbyt depresyjny, więc zmienili go na AIDS. Czas na nowe. To może być sezon, w którym klub z Filadelfii przestanie być zbiorem memów, a stanie się konkurencyjnym dla innych zespołem. Proces Sixers wchodzi w drugą, przyspieszoną i znacznie przyjemniejszą fazę. Pora sprawdzić na ile wykiełkują zebrane nasiona.
W szeregach Sixers można wyczuć sporo optymizmu jak na drużynę, która w poprzednim sezonie wygrała 10 z możliwych 82 meczów. Jednak nie ma się co dziwić. W końcu po trzyletnim tankowaniu, procentowo najgorszej frekwencji w lidze, ten zespół zdaje się mieć może nie tyle ręce i nogi, co przynajmniej tułów i głowę.
Obecny stan rzeczy to głównie owoc pracy Sama Hinkiego, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Choć sam proces był długimi fragmentami bolesny to dzięki niemu udało się zgarnąć numer 1 w poprzednim drafcie i prawdopodobnie największy talent w postaci Bena Simmonsa - niską 4, wprawdzie bez rzutu, lecz z wizją gry i wspaniałym podaniem, co już zdążyliśmy zobaczyć podczas ligi letniej. Do zdrowia powraca Joel Embiid po tym jak dwa i pół roku temu przedwcześnie skończył sezon na uniwersytecie w Kansas. Od tego czasu konieczne były dwie operacje prawej stopy, które uniemożliwiły Kameruńczykowi grę w profesjonalną koszykówkę. Pozostało nam jedynie obserwowanie nielicznych highlightów, które wyciekały z jego treningów, czy śledzenie mediów społecznościowych, w których jedynie Rysiek Jefferson na Snapchacie może mu się równać. Jednak Embiid nareszcie ma wrócić i pytanie jak dużą rdzę pozostawiły po sobie niecałe trzy lata odpoczynku od poważnej koszykówki.
Oczekiwania, choć nieco ostudzone przez szereg niefortunnych okoliczności, nadal są spore. Embiid to jeden z tych tzw. późnych talentów. Zaczął grać w basket dopiero w wieku 16 lat, ale już w NCAA, mając 19 lat, dał się poznać jako dominator. W niemal każdym meczu dodawał od siebie coś nowego, a tempo jego rozwoju było naprawdę imponujące. Jeżeli w przypadku Kameruńczyka - pobożne życzenie - dopisze zdrowie to wciąż ma potencjał na bycie najlepszym zawodnikiem Sixers. Bo jest to talent na miarę Karla-Anthony’ego Townsa czy Anthony’ego Davisa. Ale przede wszystkim musi być zdrowy, by z Simmonsem stworzyć przyszłość Sixers.
Żeby nie było też tak dobrze, w Filadelfii pozostaje nierozwiązany problem na pozycji centra i jest to po części wina Sama Hinkiego. Zobaczcie o ile łatwiej byłoby Sixers, gdyby w 2015 roku w drafcie - wtedy jeszcze GM Szóstek - postawił na PG/ SG lub gdyby Lakers nie wygrali z nr 2 D’Angelo Russella. Już sezon wcześniej można było stworzyć jakiś zalążek: pick and rolle np. Mudiaya z Noelem, który w tych kombinacjach wyglądał bardzo dobrze z zawodnikiem pokroju Isha Smitha. A tak pojawił się tylko log-jam.
Postawienie na Jahlila Okafora sprawiło, że obecnie będzie trzech graczy - każdy z nich potrzebuje czasu - na tę samą pozycję. I żaden prawdopodobnie nie będzie mógł ze sobą grać (może Embiid-Noel). Wydaje się, że któryś z dwójki Okafor/ Noel zostanie wymieniony, być może jeszcze przed startem sezonu, tylko kwestią pozostaje to co uda się Sixers otrzymać w zamian. Najlepiej, aby do Filadelfii trafił rozgrywający/ rzucający obrońca wiekowo zbliżony do Simmonsa, Embiida i Noela/ Okafora, tak by trzon zespołu wszedł w swój prime-time w mniej więcej tym samym czasie.
Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić, głównie dlatego, że mało która drużyna ma wakat na pozycji centra i jednocześnie coś interesującego do zaproponowania. Sixers tak naprawdę nigdy nie mieli też jakiejkolwiek przewagi negocjacyjnej, w końcu każdy GM w NBA wie, że Philly potrzebuje rozluźnienia wśród wysokich. Jeżeli miałoby dojść do wymiany to mam wrażenie, że wartość Okafora jest w tym momencie wyższa, tylko zapotrzebowanie na rynku na centrów o podobnych parametrach - bestia w post bez obrony i trójki - nie wygląda dla byłego zawodnika Duke obiecująco. Prościej byłoby znaleźć nowy dom dla Noela, którego zdecydowanie łatwiej można wpasować do jakiejkolwiek drużyny. Jego zestaw umiejętności - rim-runner z obroną - jest mało inwazyjny i nie wymaga wielkich roszad w składzie. Wystarczy dobry w pick and rollach rozgrywających i strech-4, aby Noel mógł działać w podobnej roli jak Tyson Chandler, czy DeAndre Jordan.
Dla samych zainteresowanych, jak i Sixers, byłoby dobrze, gdyby do wymiany doszło jeszcze przed sezonem, tak by nie łudzić się, że posiadanie trzech wartościowych graczy na tę samą pozycję ma sens. Każdy z nich potrzebuje gry w jak najlepszych dla siebie warunkach, inaczej wpłynie to niekorzystnie na ich rozwój, czego przykładem może być poprzedni sezon Sixers i męczarnie jakie przeżywali ze sobą Noel i Okafor, przebywając razem na parkiecie.
Nie ma gwarancji, że projekt, który rozpoczął Sam Hinkie i kontynuuje w przyspieszonym tempie i innym formacie Bryan Colangelo wypali. Wciąż pozostaje sporo niepewności, czy całość będzie funkcjonować, ale przynajmniej widać już jakiś zalążek: ten sezon powinien pokazać, że w Filadelfii są zawodnicy - na bardzo wczesnym etapie swojej kariery - którym można zaufać i przede wszystkim wokół, których można budować normalny zespół.
Rotacja:
PG: Jerryd Bayless, Sergio Rodriguez, Ben Simmons, TJ McConnell
SG: Gerald Henderson, Timothe Luwawu, Hollis Thomson, Nik Stauskas
SF: Robert Convington, Dario Saric, Timothe Luwawu, Jerami Grant
PF: Ben Simmons, Dario Saric, Robert Convington, Richaun Holmes, Elton Brand
C: Nerlens Noel, Jahlil Okafor, Joel Embiid
Pierwsza Piątka: Możliwości/ zmian jest sporo. Sixers nie będą już składem D-League, a drużyną koszykówki z perspektywicznymi zawodnikami otoczonymi przeciętnymi weteranami. Ben Simmons będzie podstawowym rozgrywającym Sixers z pozycji numer 4, stąd na 1 dobrym uzupełnieniem powinien być Jerryd Bayless. Ten niekoniecznie potrzebuje piłkę w rękach by być przydatnym: w poprzednim sezonie trafiał lepiej za trzy (43,7%) niż z gry (42,3%) i wystąpi w podobnej roli jak w Milwaukee obok Giannisa Antetokounmpo - rozgrywającego. Z tą różnicą, że teraz będzie szukał trójek po podaniach Bena Simmonsa.
Dario Saric, kolejny skrzydłowy z dobrym czuciem piłki, wydaje się, że zacznie sezon z ławki: Chorwat może prowadzić grę rezerwowych. Stąd na pozycji niskiego skrzydłowego postawiłbym na Roberta Covingtona.
To będzie jego czwarty sezon zawodnika, który stylem gry przypomina wyrób prosto z Doliny Krzemowej. Wprawdzie Covington trafiał zaledwie 39% z gry i 35% za trzy, to jego częstotliwość rzutów za trzy w stosunku do rzutów za dwa sprzyja mocno analityce. W zeszłym sezonie oddawał średnio 7,2 trójek na mecz, przy tylko 3,4 próbach za dwa. Jego liczba rzutów na mecz raczej spadnie i kwestia, by potrafił je lepiej przetwarzać. Dobrym prognostykiem są sytuacje catch&shoot, w których trafiał efektywne 57% i generalnie jest zawodnikiem, który mocno polega na wykreowaniu mu dogodnych pozycji rzutowych. Przede wszystkim wyróżnia się jednak w obronie: w poprzednich rozgrywkach był 3 w kategorii Defensive Real Plus Minus, tuż za Kawhim Leonardem i LeBronem Jamesa. Jest w stanie kryć kilka pozycji i to też jeszcze jeden powód, by - przynajmniej na początku - zaczynał przed Dario Saricem, który może mieć kłopot z kryciem atletycznych graczy. Z czasem myślę, że Simmons - o czym wspominał Brett Brown - będzie występował jako 1, co stworzyłoby miejsce dla Chorwata jako niskiej 4.
Ewentualnie, Brown może próbować niekonwencjonalnych ustawień z dwoma wysokimi, Simmonsem jako rozgrywającym i Saricem na 3. Taki line-up mocno zabierałby i tak skomplikowany w tej drużynie spacing, ale - nie wiem… - może pozwoliłoby wykorzystać potencjał najlepszych posiadanych zawodników. Gdy niemal każdy szuka small-ballu, ciekawym eksperymentem byłoby pójście w drugą stronę i sprawdzenie big-ballu, szczególnie przy zawodnikach jakimi dysponuje Brett Brown.
Rezerwowi: Wszystko wskazuje, że Nerlens Noel zacznie sezon w pierwszej piątce  i - jeżeli nie dojdzie do wymiany - Jahlil Okafor będzie pierwszą opcją w ataku z ławki, co w teorii nie jest złym pomysłem. Przy jego umiejętnościach w grze 1v1 będzie mógł dalej karcić centrów rywali w ataku, a w obronie - przeciwko rezerwowym - jego braki nie będą tak widoczne. Inna sprawa jak Okafor przyjąłby rolę rezerwowego w takim zespole jak Sixers. Joel Embiid z ławki przy restrykcjach minutowych ma sens i podobnie jak Okafor, przeciwko rezerwowym line-upom będzie mógł grillować, co więcej: jego wejście do NBA przebiegnie płynniej. Na początku nie zostanie rzucony na głęboką wodę, tylko powoli zacznie łapać utracony rytm.
Dario Saric z ławki nie będzie aż tak dublował się z Simmonsem, chociaż zobaczymy dużo line-upów, w których ta dwójka zagra obok siebie. Kwestia na ile pewny będzie rzut za 3 Chorwata: w zeszłym sezonie w Eurolidze trafiał solidne 40%, w dwóch wcześniejszych rozgrywkach po 31%. Nieco niepokojące mogły być Igrzyska w Rio, podczas których trafił ledwie 26% rzutów za 3. Dał się jednak poznać jako przyszłościowy all-around player i w zasadzie to chorwacki Ben Simmons z na pewno lepszym rzutem za 3. Problemem Sarica pozostaje jednak to, że Sixers dodali do składu jego bardziej utalentowaną wersję.
Na pewno dobrą rzeczą jest większa liczba w składzie ball-handlerów. W zeszłych rozgrywkach najlepszym kozłującym był Ish Smith, teraz jest przynajmniej 3 zawodników z wartościowym rozegraniem. Prócz wspomnianych Simmonsa i Sarica rotację poszerzono o Sergio Rodrigueza: 30-letniego PG reprezentacji Hiszpanii i MVP Euroligi z 2014 roku, który może być najlepszym graczem w pick-and-rollu Sixers. W poprzednim sezonie notował w barwach Realu Madryt 12 punktów i 6,1 asysty na mecz. Trafiał także 41% za trzy i choć ze swoją obroną będzie dużym obciążeniem to przy kulawym spacingu zespołu powinien być z ławki wartościowym wzmocnieniem.
Do rotacji powinien przebić się debiutant Timothe Luwawu: to ten typ 3&D skrzydłowego, który jest obecnie mocno ceniony w obecnej NBA. Istnieje szansa, że zobaczymy ustawienie złożone właśnie z czterech skrzydłowych i centra: Simmons-Luwawu-Covington-Saric-Noel/Embiid, które w teorii wygląda obiecująco w defensywie. Nie byłbym też zdziwiony, gdyby Nik Stauskas wypadł całkowicie z rotacji i musiał powoli szukać nowego klubu w Europie, czy Chinach.
Trener: Brett Brown (47-199). Ani razu nie zdarzyło się, by Brett Brown w swojej trzyletniej przygodzie z Sixers przekroczył granicę 20 zwycięstw w sezonie, bo oczywiście nie taki był cel zespołu. Sytuacja, w której postawiony był przez zarząd trener drużyny z Filadelfii wskazywałaby, że tak naprawdę nie wiemy jakim szkoleniowcem jest Brown. Dawał sygnały, że ma potencjał na bycie bardzo dobrym trenerem, ale ani razu nie mógł pokazać pełni swoich możliwości. W końcu pracował z najgorszym składem w lidze przez trzy lata i choć nie kazano mu wygrywać, dwa razy nie skończył na dnie tabeli, co w ostatecznym rozrachunku nie było najlepszym pomysłem. W ostatnim sezonie chyba był zmuszony do bardziej perfidnego tankowania, szczególnie na początku rozgrywek zdarzało się, że gdy Sixers w końcówkach potrzebowali punktów to Brown podejmował dziwne decyzje i np. sadzał na ławce Okafora. Teraz w końcu powinno być inaczej. Brown będzie miał szanse, aby pokazać co potrafi: skład jakim dysponuje, choć ogromnie daleki od ideału, jest i tak najlepszym jaki otrzymał od GM-ów Sixers.
Ryzyko: Zdrowie Joela Embiida to zawsze ryzyko.
Rzut Bena Simmonsa to problem, który wraz z biegiem sezonu musi być coraz mniejszy. Oglądając Australijczyka podczas ligi letniej, miałem wrażenie, że ten bał się rzucać, nawet gdy był całkowicie odpuszczany przez przeciwników. W NBA nic się nie zmieni, Simmons będzie zostawiany nie tyle nawet na linii za 3, ale też na półdystansie: kwestia, by debiutant włożył mnóstwo pracy w udoskonalenie swojego rzutu. To prowadzi do kolejnego problemu, o którym było głośno podczas pobytu Simmonsa w LSU, czyli jego wątpliwym podejściu. Czasami przechodził obok meczów i nie wyglądał jakby mu zależało, co odbijało się na defensywie i grze Australijczyka.
O tłoku na pozycjach centra wspominałem we wstępie i to coś na co należy zwrócić szczególną uwagę. Na tym polu mogą pojawić się jakieś niesnaski, czy wycieki do mediów, że dany zawodnik jest niezadowolony ze swojej liczby minut. Nerlens Noel już wspominał, że cała sytuacja z trzema starterami wśród centrów jest głupia i nie ma żadnego sensu. Co więcej, wymierzył cios w zarząd, dodając, że wraz z odejściem Sama Hinkiego można się było spodziewać jakichkolwiek ruchów ze strony rodziny Colangelo.
Nerlensowi Noelowi kończy się po sezonie kontrakt i center - o ile będzie jeszcze w klubie - może zacząć kręcić nosem i szukać ucieczki, jeżeli Sixers nie zaproponują mu maksymalnej umowy.
Warto dodać jeszcze pucz, który odbył się z pomocą Adama Silvera i przejęcie sterów Sixers przez rodzinę Colangelo. Pozostał spory niesmak przy “odejściu” Sama Hinkiego z klubu i ciekawy będzie kierunek jaki zostanie obrany przez zarząd. Czy Sixers zaczną szukać bardziej doraźnych rozwiązań już teraz, czy na spokojnie zgarną wysoki wybór w drafcie 2017 i wtedy wejdą w tryb “win-now”. W zanadrzu posiadają chroniony w top-3 pick Lakers.
Mocne strony: Potencjał i powiew świeżości. Sixers to zespół na początku drogi i choć będzie wiele nocy, kiedy wyraźnie będą odstawać od przeciwników, to w końcu powinniśmy zobaczyć kierunek, w którym zmierza ta drużyna. Może sam zespół nie powala, jednak oglądanie takich zawodników jak Simmons, Embiid, czy Saric będzie przyjemne niezależnie od wyników. Szczególnie w tych dwóch pierwszych nazwiskach drzemie talent, którego dawno w Filadelfii nie widziano.
Obrona, przy optymalnym zestawieniu powinna także - nie do przesady - stać się mocną strona. Brett Brown w sezonie 14/15 z ogórków i Nerlensa Noela stworzył 12 defensywę NBA, więc przy lepszym personelu może ponownie wskoczyć do drugiej dziesiątki.
Podoba mi się też, że do drużyny już od początku sezonu dodano weteranów takich jak Brand, Henderson, czy Bayless, którzy nie zahamują rozwoju młodych graczy, a pozytywnie wpłyną na atmosferę i grę poszczególnych zawodników. U Sama Hinkiego próżno było tego szukać. Młodzi byli rzucani z miejsca na głęboką wodę i brakowało doświadczonych głosów w szatni.

Przewodnik Kibica 2016/17: Phoenix Suns

Spoglądając na poprzednie sezony lidera Phoenix Suns - Erica Bledsoe, można dostrzec zabawny zbieg okoliczności. W rozgrywkach w latach parzystych rozgrywającemu Słońc za każdym z trzech razy przyplątywała się kontuzja, przez którą uczestniczył w kolejno 40, 43 i 33 meczach sezonu. Natomiast w latach nieparzystych pozostawał względnie zdrowy, dzięki czemu w najgorszym przypadku rozegrał 76 spotkań. W dwóch pozostałych sezonach brał udział w 81 meczach. Dla Suns dobrą informacją wydaje się fakt, że nadchodzący sezon kończy się w roku nieparzystym.
Drużyna z Arizony to jedna z największych niewiadomych nadchodzącego sezonu, złożona z dziwnego miksu zawodników dopiero co raczkujących w NBA, weteranów gotowych do walki o coś więcej niż bycie mentorem i dwóch rozgrywających z bagażem. Wprawdzie póki co Suns to zespół bez all-stara - najbliżej ku temu wydaje się Eric Bledsoe, który zdrowy balansuje między meczem gwiazd - ale talent definitywnie jest w tym zespole. Skład wygląda nie najgorzej, ma głębię i jeżeli wszystko wypali to Suns po raz pierwszy od 2010 roku mogą wskoczyć do play-offów. Problem polega na tym, że Phoenix to drużyna, z którą zawsze coś jest nie tak - spoglądasz na nią jak na dziewczynę i w myślach mówisz “tak, ale…”. Tych “ale” jest sporo: kolana Bledsoe’a, wahania formy Knighta, niedoświadczenie składu i trenera, czy wiek Chandlera. I jeżeli będzie tak jak zwykle, czyli wszystkie “ale” znajdą potwierdzenie w rzeczywistości to Suns ostatecznie powalczą o jak najwyższy pick w drafcie, co w dalszej perspektywie nie byłoby złym rozwiązaniem. Devin Booker dalej będzie potwierdzał, że ma potencjał, by zostać gwiazdą NBA i jeżeli choć jeden z dwójki wybranych w drafcie wysokich - Dragan Bender i Marquess Chriss - wypali na miarę oczekiwań, Suns znajdą w swoim składzie dwóch (lub trzech) perspektywicznych zawodników wokół, których będzie można budować naprawdę dobry play-offowy zespół. Gdy dołoży się do młodego trzonu wysoki pick w mocnym drafcie 2017 może się okazać, że Suns w końcu uciekną poza tryb wiecznej przebudowy.
To wcale nie oznacza, że przemeblowanie drużyny nie będzie konieczne, ale niewiele wskazuje, by miało być jakoś specjalnie gruntowne. Na teraz ekipa Słońc wygląda na za mocną na bezpośrednie tankowanie i za słabą na awans do play-offów. Ale jak to zwykle bywa, z Suns nigdy nic nie wiadomo. Gdy są skazywani na blamaż kończą z 48 zwycięstwami, a gdy na sukces z 23.
Rotacja:
PG: Eric Bledsoe, Brandon Knight, Tyler Ulis
SG: Devin Booker, Brandon Knight, Leandro Barbosa, Archie Goodwin, John Jenkins
SF: PJ Tucker (kontuzja), TJ Warren, Jared Dudley
PF: Jared Dudley, Dragan Bender, Marquess Chriss, Alan Williams
C: Tyson Chandler, Alex Len
Pierwsza Piątka: Eric Bledsoe zanim skończył przedwcześnie poprzedni sezon notował najlepsze cyfry w karierze: 20,4 punktu, 6,1 asysty i 2 przechwyty na mecz. Do tego średnio dokładał po 4 zbiórki, 45% z gry i bardzo dobre jak na siebie 37% za trzy przy 4.2 próbach na mecz. Combo-guard Suns wyglądał najlepiej w karierze i choć może wyniki drużynowe tego bezpośrednio nie potwierdzały (bilans 12-19) to Bledsoe był wiecznie niedocenianym liderem swojej drużyny. Potem niefortunnie oddał klucze do zespołu dla Devina Bookera, który spisał się w roli prowadzącego nadspodziewanie dobrze. Po meczu gwiazd były gracz Kentucky notował 19,2 punktu, 4,1 asysty i 3 zbiórki na mecz i choć skutecznością nie powalał w tym okresie (29% za 3 po ASG, przy 40% przed) to dał się poznać jako ktoś więcej niż tylko specjalista od rzutu za 3. Przejął dość niespodziewanie rolę rozgrywającego i kreował akcję w pick and rollach. Był w zasadzie jedynym zawodnikiem, dla którego w marcu warto było włączyć mecz Suns. Teraz, gdy najlepsi gracze mają powrócić, Booker może w końcu od czasu do czasu będzie wolny, co z pewnością poprawi jego efektywność. Po tym co Booker pokazał w zeszłym sezonie nie widzę możliwości, by nie zaczynał w pierwszej piątce z Erikiem Bledsoe.
Ten duet powinni uzupełnić PJ Tucker, Jared Dudley jako strech-4 i Tyson Chandler. Jeżeli Tucker nie zdąży wyleczyć kontuzji pleców do rozpoczęcia sezonu - na co jest duże prawdopodobieństwo - to w jego miejsce wydaje się, że wskoczy TJ Warren: niski skrzydłowy, który musi pokazać, że potrafi coś więcej od zdobywania punktów. Na pewno nieźle dostaje się i kończy pod koszem, ma dobrą grę na półdystansie, ale trochę brakuje mu zasięgu rzutowego, by rozciągać do linii za 3. Co by nie mówić, obrona też nie jest jego mocną stroną.
Jeszcze jedną ewentualnością jest przesunięcie Dudleya z 4 na 3 i wstawienie jako silnego skrzydłowego Dragana Bendera. Trudno przewidywać co Chorwat o nazwisku robota z Futuramy jest w stanie pokazać w swoim pierwszym sezonie. 14.5 min na mecz w lidze izraelskiej nie jest najlepszym wyznacznikiem wobec atletyzmu wysokich NBA. Co rzuca się w oczy to wzrost - 216 cm - i to jak płynnie biega. W teorii jest w stanie bronić kilku pozycji, ma niezły rzut za 3 i potrafi rozegrać dobrym podaniem akcję. Na pewno konieczne będzie dodanie masy, tak by z czasem Bender mógł grać także jako center w niskich ustawieniach. Jeżeli znajdzie rytm strzelecki za 3 i nie będzie odstawał w defensywie to może wraz z biegiem sezonu wskoczy do pierwszej piątki.
Rezerwowi: Ryan McDonought, GM Suns, mocno zaryzykował wybierając w drafcie dwóch graczy z pierwszej dziesiątki na tę samą pozycję. O Draganie Benderze (nr 4) już wspominałem, ale równie ciekawy w dalszej perspektywie jest Marquess Chriss (nr 8). Dyskusyjnie to najbardziej atletyczny zawodnik minionego draftu. Ma potencjał, by dominować na tablicach, a w ataku rozciągnąć grę do linii za 3: trafił 35% swoich rzutów za 3 w NCAA, co tworzy potencjał w akcjach pick and pop (podobnie jak u Bendera). Pytanie jednak ile zajmie mu proces aklimatyzacji w NBA i ile okazji dostanie na grę w swoim pierwszym sezonie. Wydaje się, że szanse do gry początkowo będzie dostawał w garbage timie, ewentualnie gdy pojawią się kontuzje wśród podstawowych zawodników. Ciekawym będzie obserwowanie, czy Chriss i Bender będą w stanie grać razem, ale to pytanie mocno wybiegające w przyszłość.
Wszystko wskazuje, że pierwszym do wejścia z ławki będzie Brandon Knight, który zupełnie nie może odnaleźć rytmu z Milwaukee. Wprawdzie zdarzają mu się dobre mecze w Phoenix: trafił 37 punktów przeciwko Clippers i 38 przeciwko Nuggets, ale ogólny obraz jest raczej mizerny. Przede wszystkim szwankuje efektywność: do średniej wynoszącej 19.6 punktu na mecz potrzebował nieco ponad 17 rzutów. Za 3 trafiał przeciętne 34% i przy stylu gry, który preferuje - dużo pull-upów - oddaje zbyt wiele złych rzutów. Obrona nigdy nie była jego mocną stroną, ale w swoim ostatnim sezonie w Bucks nie odstawał i nie sprawiał wrażenia, że jest obciążeniem. Jego kontrakt podpisany w zeszłym roku na 70 mln $ za 5 lat przy obecnym rynku nie jest aż tak zły, więc wraz z biegiem sezonu - jeżeli w grze Knighta niewiele się zmieni - stanie się obiektem kolejnej wymiany. Suns mogą chcieć nieco rozrzedzić tłok na pozycji 1-2 i najrozsądniej w tym wypadku byłoby wymienić Knighta. Niewielkie minuty przeciwko rezerwowym line-upom dostanie na pewno Leandro Barbosa i być może Tyler Ulis - były rozgrywający Kentucky, który w NCAA notował bardzo przyzwoite cyferki. 17.3 punktów z nieco ponad 12 rzutów, co w skali Knighta byłoby wynikiem znakomitym. Ten powinien zająć miejsce w rotacji Archie Goodwina, który jest raczej przypadkiem straconym.
Wspomnę jeszcze o Alexie Lenie, którego czeka około 20-25 minut z ławki. Gra w NBA Ukraińca jest póki co raczej rozczarowująca: 42% z gry jak na centra to wynik fatalny. Potrafi bronić zarówno obręczy, jak i pick and rolli, tylko ma duże problemy z faulami. To gracz z potencjałem, by co mecz notować double-double i prędzej, czy później to nastąpi, tylko w swoim rozwoju jest wyjątkowo frustrujący. Przede wszystkim nie potrafi ustabilizować formy. Przykład? Po meczu na 19 punktów i 13 zbiórek przeciwko Pelicans w zeszłym sezonie, przez następnych 11 spotkań nie potrafił przekroczyć granicy 6 punktów lub 7 zbiórek. Len, gdy jest dobry jest naprawdę dobry, ale gdy gra źle gra naprawdę… źle. Pora to zmienić. Póki co nie wiem, czy Len to zawodnik na drużynę play-offową i chciałbym się tego dowiedzieć.
Trener: Earl Watson (9-24). 1 lutego tego roku Earl Watson z asystenta Jeffa Hornacka awansował na stanowisko pierwszego trenera Suns. Początkowo miał prowadzić zespół jedynie do końca zeszłego sezonu, ale ostatecznie uznano, że Watson spisał się na miarę oczekiwań, więc podpisano z nim trzyletni kontrakt (najniższy w lidze lub zależnie od źródła druga najniższa umowa zaraz po Kennym Atkinsonie). Pod wodzą Watsona można było dostrzec progres Słońc. W tym czasie Suns byli drugą najlepiej zbierającą drużyną w lidze. Poprawiła się także defensywa zespołu: w ostatnich 16 meczach sezonu Suns pozwalali rywalom na o 5.1 punktu mniej na 100 posiadań niż w poprzednich 66 spotkaniach. Chociaż najważniejszym czynnikiem prawdopodobnie pozostaje fakt, że młodzi zawodnicy pod Watsonem spisywali się bardzo dobrze i dostawali znacznie więcej szans. Devin Booker za nowego trenera grał średnio najwięcej minut, 35.5 na mecz. Ale to ten nowy sezon dla Watsona będzie prawdziwym testem: jak poradzi sobie w roli trenera po pełnym obozie treningowym, mając do dyspozycji już niemal pełny skład.
Ryzyko: Bez tego się nie obejdzie: zdrowie nie tylko lidera - Erica Bledsoe’a, ale też pozostałych zawodników stoi pod znakiem zapytania na przestrzeni sezonu. Chandler, Warren, Knight, teraz Tucker - każdy z tych zawodników miał (lub ma) poważniejsze problemy ze zdrowiem.
Oczekiwania wobec Devina Bookera są ogromne i słusznie. Dawał sygnały w zeszłym sezonie, że może być drugim najlepszym zawodnikiem swojej klasy draftu. Trochę na siłę można szukać pytań, czy podoła w nowej roli: jako niemal czołowa postać zespołu, ale już z lepszymi zawodnikami wokół. W teorii to tylko powinno mu pomóc, ale z tyłu głowy należy pamiętać, że to dopiero drugoroczniak. Czy zrobi wystarczający progres, przede wszystkim w obronie, gdzie wyglądał jak ogromne obciążenie?
Coś co jednak może Bookerowi zaszkodzić to pewien tłok, o którym wspominałem na pozycjach 1-2. Bledsoe to pewniak, ale w specjalnych okolicznościach istnieje cień szansy, że może zostać wymieniony. Zobaczymy jak funkcjonować będzie trio Bledsoe, Booker, Knight: jak pogodzone zostaną minuty, każdy z tych zawodników powinien grać po około 30 minut na mecz, a przecież są jeszcze pozostali rezerwowi. Każdy będzie chciał dostać swoją działkę i na ile wymienieni gracze będą grali pod siebie, a na ile pod drużynę. Czy uda się to pogodzić bez konfliktów? Czy Watson zdecyduje się na grę 3 guardami? Raz tak w Phoenix eksperymentowano i próba legła wraz z transferami Dragica i Thomasa w trakcie sezonu.
Minuty dla Bendera i Chrissa są zagadką (zresztą jak oni sami) - ten pierwszy raczej będzie grał więcej, ale liczę, że dla obu znajdzie się wartościowy czas gry. Na niskiej 4 może grać Dudley, Warren i Tucker - pytanie na ile Watson zdecyduje się na niskie ustawienia, co mogłoby z czasem otworzyć miejsce dla Bendera/ Chrissa na centrze, ale przecież są jeszcze Len i Chandler. Dwaj ostatni zdaje się są zdecydowanie wyżej w rotacji, ale żaden nie oferuje zagrożenia w pick and pop. Podział minut w Suns to jedna z małych rzeczy do obserwowania w tej drużynie. Podstawowa kwestia to to co zarząd i Watson uznają za ważniejsze: ogrywanie nieopieszałych zawodników, czy wygrywanie. W tym sezonie drużyna z Arizony jest trochę jak osoba brzydka z wyglądu, która nie wie o tym, że jest brzydka, bo nikt jej tego nie powiedział. Na początku rozgrywek Suns mają dużą szansę się o tym przekonać.
Mocne Strony: Młodość. Nawet jeżeli ten sezon miałby skończyć się katastrofą dla Suns to jak pisałem wyżej nie byłoby to takie złe rozwiązanie, oczywiście zakładając, że nie będzie to równoznaczne z kontuzją np. Bookera. Niedoświadczeni zawodnicy mieliby szanse ogrania się i wysoki pick dobrze zrobiłby Suns.
Eric Bledsoe i Devin Booker - obaj będą fun-to-watch ze swoimi pull-up jumperami kompletnie z niczego. U tego pierwszego zawsze przyjemnie spogląda się na jego atletyzm i pojedynki z np. Russellem Westbrookiem.
Atak Suns powinien wyglądać w miarę przyzwoicie, o ile Watson znajdzie sposób, by stworzyć bardziej zespołowy system gry - mniej oparty na indywidualnych umiejętnościach pojedynczych zawodników i grze 1v1. Chociaż przy profilu poszczególnych graczy - Knight, Warren, Tucker, Chandler - to może nie być takie proste. Ale tak czy siak, jeżeli Suns mają czymś wygrywać mecze to w ich przypadku zdecydowanie musi być to atak. Dodatkowo atletyzm i gra w transition.

niedziela, 25 września 2016

Buty, o które nikt się nie zabijał

Jak Hakeem Olajuwon próbował zdobyć rynek obuwniczy i poległ.
15-letni Michael Eugene Thomas był wielkim fanem Michaela Jordana. Równie mocno jak swojego idola, uwielbiał buty, które zawodnik Chicago Bulls reklamował. Po każdej zakupionej parze tenisówek zostawiał na pamiątkę karton i paragon, na którym widniała kwota: 115.50$. Swoje buty czyścił codziennie i trzymał je w honorowym miejscu pokoju.
- Mówiliśmy mu, żeby nie chodził w tych butach do szkoły. Mógł niepotrzebnie ściągnąć na siebie kłopoty. - wspomina babcia Thomasa. - Na co ten odpowiadał: Babciu, żeby ktoś mi te buty zabrał, pierw będzie musiał mnie zabić.
2 maja 1989 roku był dla Thomasa zwykłym dniem szkolnym. 15-latek rano spakował się, wyszedł do liceum i jak zwykle założył swoje Jordany. Kilka godzin później jego ciało znaleziono w pobliskim lesie. Thomas został uduszony przez o dwa lata starszego chłopaka, Jamesa Martina, z którym czasem zdarzało mu się wspólnie grać w koszykówkę. Jedynym ubytkiem na miejscu zbrodni były buty.
***
W maju 1990 roku czołowe sportowe czasopismo “Sports Illustrated” wypuściło artykuł „Twoje buty albo twoje życie”. Głównym tematem tekstu była wzrastają fala rabunków, czasem nawet morderstw, gdzie motywem przestępstw były kurtki, czy inne ubrania z emblematami czołowych klubów lub buty reklamowane przez znanych atletów. Dlaczego tak się działo? Skąd u nastolatków brała się tak duża żądza posiadania głupiej kurtki, czy zwykłego buta. Dla niektórych dzieci, z biedniejszych rodzin i często bez perspektyw, wymienione dobra dawały poczucie, chociaż na moment, lepszego świata, na który nie mogły sobie pozwolić. Wiedziały tylko, że jest nieosiągalny. To były drogie rzeczy, na które naprawdę wiele uboższych rodzin nie mogło sobie pozwolić. Dlatego odłamek postanowił walczyć o nie dosłownie za wszelką cenę. We wspomnianym artykule pojawia się znamienne zdanie:
- Napastnicy nie zabierają po prostu ciuchów. Oni kradną od swoich ofiar status.
Szukano winnych. Wskazywano palcem na gwiazdy kojarzące się z konsumpcjonizmem Spike’a Lee, czy Michaela Jordana. Przez moment padli ofiarą systemu, w którym sami uczestniczyli jako pośrednicy. Musieli tłumaczyć się za coś na co nie mieli w końcu bezpośredniego wpływu. Tak naprawdę sprzedawali przecież produkt. Nic nadzwyczajnego. Gdyby nie oni, duże korporacje znalazłyby na ich miejsce kogoś innego. Wojna największych marek odzieżowych stworzyła ekskluzywny rynek napędzany przez pożądanie, wykreowane przez świetny marketing. Tylko poniekąd został wytworzony obraz rzeczywistości, do którego chciało dążyć wielu nastolatków, gdzie kawałek plastiku i gumy daje im lepsze perspektywy. Liczyło się to co but sobą reprezentował. Ten stał się swego rodzaju symbolem: luksusu, do którego wielu miało zamknięte drzwi.
***
Hakeem Olajuwon chciał wyjść odzieżowej wojnie gigantów naprzeciw. W 1995 roku center Houston Rockets podpisał kontrakt z niszową firmą Spalding i wypuścił na rynek nową serię butów „The Dream”. Od konkurencji różniły się przede wszystkim ceną. Jedna para kosztowała 34,99$, co było znaczną różnicą w porównaniu do 120, czy 150$ za parę Jordanów.
- Patrzę na przeciętną rodzinę: dla przykładu, samotną matkę wychowującą dziecko, która chce swojemu synowi kupić tenisówki… Nie stać jej. Albo jak matka wychowująca trójkę dzieci może sobie pozwolić na buty za 120$? Nie może. - tłumaczy Hakeem. - Dzieci zaczynają kraść lub między sobą walczyć. Myślą, że musisz mieć najdroższe rzeczy, by być najlepszym. Ludzie zatracają poczucie wartości. Należy wpajać dzieciom, że najlepsze nie jest równoznaczne z najdroższym.
Podstawową różnicą, prócz ceny, były miejsca gdzie sprzedawano obuwie. Nie były to ekskluzywne sklepy, a sieciówki jak np. Wall-Mart, Payless, czy K-Mart. Dzieci z reguły nie chodziły tam po buty. Hakeem nie zdawał sobie na początku sprawy jak dużym to będzie problemem. Foot Locker, największy sprzedawca butów w tamtym okresie, nie chciał mieć nic wspólnego z linią „The Dream”. Pojawiał się argument, że próżno było szukać Nike’ów, czy Reeboków w masowych sklepach na stoiskach za 15$. Liczył się luksus. Szef salonów „Just For Feet” Harold Ruttenberg mówił w wywiadach, że „klienci jego sklepów, wiedząc że coś jest sprzedawane w K-Marcie, nie wezmą tego produktu nawet za darmo”. Sugerował, że inne dzieci najzwyczajniej świecie, by się z niego śmiały. Zapewne, gdyby wstawić ten sam produkt w drogim salonie, ten schodziłby jak każdy inny. Otoczka towarzysząca zakupowi buta, okazywała się równie ważna jak sam produkt. Tenisówki czasami były tylko tłem.
Brakowało też środków na kampanię reklamową. Spalding nie miał szans konkurować z gigantami jak Nike, czy coraz mocniejszy Reebok. Często zdarzało się, że klienci w salonach prosili o te modele butów, które na bieżąco ukazywały się w reklamach. A by sprzedać buty potrzebna była skuteczna promocja. Gro pieniędzy ze sprzedaży obuwia w największych firmach idzie na marketing. Gdyby Spalding chciał zrobić to samo, to buty nie mogłyby kosztować niecałe 35$.
***
- Moi koledzy z drużyny noszą Nike’i, czy Reeboki i spoglądają na moje buty i wiedzą, że są inne, ale to tak samo stylowe i dobre materiałowo obuwie jak pozostałe, więc ostatecznie nie dostrzegają różnicy. To chcę, by zrozumiało młode pokolenie: nie oceniaj butów przez sam marketing. Należy cenić wartość pieniądza.
Buty Hakeema postrzegano jako tanie i nie w dobrym tego słowa znaczeniu sensie. Design był mocno standardowy: biały krój, czarna podeszwa z czerwono-żółtymi elementami. Brakowało błysku tym butom i czegoś bardziej nonszalanckiego, wyobraźni z jaką często tworzony były najnowsze modele Jordanów.
Buty innymi słowy wyglądały na przestarzałe. Nikt nie chciał celebrować takiego obuwia. Nudne? Brzydkie? Skóra, z której tworzone były „The Dream-y”, choć była równie dobra jakościowo jak ta z Nike’a, to też nie sprawiała wrażenia pierwszej klasy. Co zrozumiałe, podyktowane było to ceną, ale sam but nie powalał. Nie przyciągał uwagi wśród młodych. Sugerując się wynikami sprzedaży, dzieciaki wolały dłużej zaoszczędzić i wydać uzbierane pieniądze na droższe, ale bardziej szanowane wśród rówieśników buty. Obuwie zostało podyktowane w głównej mierze przez marketing. Albo jego brak. Larry Green, dyrektor marketingowy firmy, z którą współpracował Spalding, opowiadał:
- Wśród nastolatków, zakup sportowego buta jest kierowany w dużej mierze jego wizerunkiem i stosunkiem do niego. To geniusz Nike’a. To świetna marka, ze wspaniałymi produktami. Ale to co kupują dzieciaki to ich wizerunek i cechy, które sobą reprezentują.
Co więcej, żadna z gwiazd koszykarskich parkietów nie grała w tych butach. Nikt. Zero. Żaden gracz NBA, czy NCAA, prócz Hakeema, nie występował w „The Dreamach”. Nawet pozostali zawodnicy Rockets wybierali Nike’i, Adidasy, Reeboki, czy Filę. Penny Hardaway w kampanii promocyjnej dla Nike’a powiedział, że nikt nie chce chodzić w butach Spaldinga i nigdy nie widział, by ktokolwiek je nosił. Coś mogło być na rzeczy.
***
Kwestią w tym wypadku mógł być też wizerunek Hakeema. Powszechną opinią w ówczesnym czasie było to, że center Rockets niespecjalnie trafia do młodzieży. Nie miał tatuaży, kolczyków, kolorowych fryzur. Nie uprawiał trash-talku, bo jak twierdził, koszykówka to czysta gra umiejętności, a nie zbędne konwersacje. Obraz Nigeryjczyka, osoby zaufanej, lojalnej, cenionej i powszechnie lubianej, lepiej przemawiał do dorosłych. Jako pośrednik w sprzedaży zupełnie nie pasował do swojej grupy docelowej. Był dobrym gościem, ale przez to brakowało blichtru, elementu, który mógł przemówić do dzieciaków i jakoś przykuć ich uwagę. A to było tak potrzebne, aby przebić się w czasach Jordana, Charlesa Barkleya, Shaqa czy Dennisa Rodmana. Hakeem nie był cool.
- Jak zdefiniować bycie cool? - tłumaczy Nigeryjczyk. - Bycie cool to robienie właściwych rzeczy we właściwym czasie, odpowiednie zachowanie, reprezentowanie swoich bliskich z godnością. Nie ubieraj określonych rzeczy, tylko po to, by być cool.
I nawet jeżeli legenda Rockets ma rację, to takimi rzeczami nie trafia się masowo do młodych ludzi. Ralph Green, agent Olajuwona, dodaje:
- Startowaliśmy w castingu do kampanii reklamowej Sprite’a, którą ostatecznie wygrał Grant Hill. Przegraliśmy, bo uznano, że Hakeem nie przemawia do młodzieży.
Ponadto, Ameryce trudniej było sprzedać nie-Amerykanina, mówiącego z obcym akcentem i trudnym nazwiskiem. I choć Hakeem w 1995 zaliczył progres jeżeli chodzi o kontrakty reklamowe i bezpośrednie dochody z tym związane, to wciąż pozostawał daleko w tyle za nie tylko Jordanem, ale też Shaqiem. Dla przykładu, w 1994 roku z samej działalności poza-koszykarskiej gracz Rockets zarobił 2 mln $. Shaq w tym samym czasie zarobił 13.5 mln $, nie wspominając o Jordanie, który otrzymał 31 mln $. A to przecież Hakeem był mistrzem NBA, MVP ligi, a MJ na bejsbolowym urlopie. Ameryka wolała Amerykanina. Nie było w tym wielkiej filozofii. Może gdyby też Hakeem grał dla większego rynku niż Houston, byłoby inaczej.
Podczas jednego wywiadu dla ABC Michael Jordan został oskarżony przez gospodarza programu, że burzy młodzieży w głowach tak wysokimi cenami za swoje buty. Linia Hakeema była podana jako wzór: w końcu przeciętna osoba mogła sobie na takie buty pozwolić. Gracz Bulls na zarzuty odpowiedział wzruszeniem ramion i stwierdził, że jego buty kosztują 150$, bo są przeznaczone dla poważnych koszykarzy. Chociaż pod koniec dodał, że ma w planach wypuszczenie tańszych produktów. Mimo zapewnień, to nie nastąpiło. Powiedział tak, bo była to właściwa rzecz do powiedzenia.
Ostatecznie kontakt Olajuwona ze Spaldingiem wygasł w 2000 roku i obie strony się rozeszły. Według danych podanych przez firmę, sprzedane zostały 4 miliony pary butów z serii „The Dream”. I choć nie można było tego uznać za porażkę, to w żadnym momencie Spalding nie był konkurentem dla potentatów biznesu odzieżowego. Phil Knight, prezes Nike’a, nie budził się w nocy oblany potem, myśląc o „The Dreamach”. Mając przede wszystkim na uwadze cenę, należało spodziewać się dużo większego sukcesu. I choć idea była zacna, to niemal wszystko pozostałe okazało się klapą. Sam but w obuwniczej wojnie to w tym wypadku za mało.
Mimo wszystko, Hakeem przetarł drogę dla np. Stephana Marbury’ego, który przebił się ze swoją linią „Starbury” i zaczął sprzedawać parę tenisówek już od niecałych 15$. Marka cieszy się dużym zainteresowaniem, szczególnie w Chinach, gdzie Marbury ma ukształtowany status gwiazdy.
Tylko, czy Hakeem na pewno wierzył w swoją ideę? Czy nie był to tylko chwyt marketingowy, który ostatecznie nie wypalił przez masę szeregowych błędów i nieosiągalną konkurencję? W 2014 roku Hakeem podpisał kontrakt z mało znaną firmą Etonic. Razem wypuścili nową serię butów “1984 Akeem The Dream”. Kosztowały już 120$.
***
Michael Jordan siedział w szatni Chicago Bulls. Potrzebował skupienia. Czytał oświadczenie o śmierci młodego Thomasa, które wręczył mu dziennikarz.
Nie mogę uwierzyć… - wydusił z siebie Jordan, przez chwilę wyglądając jakby miał zacząć płakać. - Uduszony… Przez swojego kolegę...
Zapytał się, czy wcześniej były już takie przypadki. Tak, mnóstwo - pada odpowiedź z tłumu reporterów. Nie chodziło tylko o buty, ale też o kurtki, czapki, cokolwiek co zawierało na sobie loga klubów sportowych – ktoś dopowiada. Jordan słysząc to, wziął głęboki oddech i kręcąc głową powiedział:
- Myślałem, że ludzie będą chcieli naśladować tylko te dobre rzeczy, które robię, będą próbowali być lepsi i sami starali się je osiągnąć. Nic złego. Nigdy nie przeszło mi przez głowę, że ze względu na reklamę moich butów, czy czegokolwiek innego, ludzie będą się nawzajem krzywdzić.