„Pacjenci pogrążeni w letargu. Dokładnie zaplanowany i wyegzekwowany rozkład codziennych zajęć. W tle kojąca muzyka klasyczna. Nagle do tego spokojnego świata wkracza symulujący chorobę psychiczną kryminalista. Zaczyna burzyć porządek szpitalnej struktury, a jednocześnie budzić pozostałych pacjentów z uśpienia. Uśpienia wywołanego po części przez leki, ale chyba w większym stopniu przez monotonię i wygodę życia za murami szpitala psychiatrycznego” – to fragment z tekstu Jana Maciejewskiego z 5. tegorocznego numeru „Plus Minus”, opisujący pokrótce znakomity film „Lot nad kukułczym gniazdem”.
Ten opis poniekąd skojarzył mi się ze sposobem myślenia Sacramento Kings – koszykarskim wariatkowem (pomijając, że kukułki nie zakładają gniazd, a pojedynczo podrzucają je innym ptakom, co w przypadku tytułu może oznaczać coś nieistniejącego, przez co niemożliwego, to angielskie Cuckoo znaczy również wariat), całkowicie odciętym od tego „normalnego” świata NBA. Organizacja zupełnie inna, zamknięta, nie zdająca sobie sprawy z własnej śmieszności, prowadzona przez człowieka, żyjącego w bańce – Vivka Ranadive – do którego sygnały o własnej pokraczności nie dochodzą: „Mimo tylu błędów, mógłbyś pomyśleć, że zaufa grupie ludzi koszykarsko mądrzejszych – bynajmniej, ten ufa tylko sobie” – stwierdziło o właścicielu Kings dobrze poinformowane źródło w tekście Kevina Arnovitza.
Maciejewski napisał, że szpital psychiatryczny w filmie Milosa Formana to „odpowiedź na fakt, że nie potrafimy zaakceptować i wyciągnąć konsekwencji z własnej nieracjonalności z szaleństwa, które tkwi w każdym z nas”. Kings poszli o krok dalej: w swoim szaleństwie całkowicie się zatracili. Nie jestem zły, że 9. ekipa konferencji zachodniej wymieniła Boogiego Cousinsa: jestem zły, że Sacramento zrobiło ze mnie – i osób, które do koszykówki podchodzą mniej lub bardziej pragmatycznie – głupka.
W dalszej części tekstu „Wszyscy jesteśmy wariatami”, Maciejewski przywołuje dwa nurty filozoficzne, które na przestrzeni lat zupełnie się ze sobą wykluczały. Oświecenie, którego głównym myślicielem był Immanuel Kant, gdzie „człowiek jest wolny i autentyczny jedynie wtedy, kiedy podlega prawu – uniwersalnym zasadom postępowania, które sam sobie narzuca. Cała naturalna, przyrodnicza sfera ludzkiej osobowości (popędowość, lęk, ambicję, wszystko co burzy porządek naszego życia, wtrąca nas z powrotem do stanu natury) jest czymś niższym, gorszym, co powinno zostać poddane kontroli czystego rozumu. Dojrzałość ma polegać na tym, że tłumimy całą nieracjonalną stronę naszej osobowości”.
W sporcie przykładem powyższej racjonalności wydają się np. Boston Celtics (zniwelowanie ryzyka u Danny’ego Ainge’a poprzez potencjalne wymiany, wręcz skąpstwo, przy negocjacjach z innymi klubami, które może doprowadzić do tego, że klub będzie wszędzie i nigdzie) lub piłkarski Arsenal (tkwimy z Arsene’em Wengerem, bo wiemy czego się po nim spodziewać – lepiej może nie być, ale Francuz zapewnia przynajmniej stabilność. A co jeżeli bez niego będzie lepiej? Tylko zawsze może być gorzej, a poskromienie ciekawości ze strony właścicieli powoduje, że klub stoi poniekąd w miejscu, i gra trochę jeden i ten sam sezon, co jest ceną bezpieczeństwa).
Po drugiej stronie stoi psychoanaliza Zygmunta Freuda, gdzie „nieświadome pragnienia zostały uznane za źródło naszej kreatywności i intensywności wszystkich procesów psychicznych. Tam, gdzie oświecenie widziało błąd i zakłócenie, psychoanaliza zaczęła dostrzegać główną siłę napędową naszego życia. To nocny, mroczny, nieświadomy aspekt ludzkiej natury miał tworzyć i określać życie. Nieświadomość okazała się siłą, której intelekt nie jest w stanie zanegować ani poskromić”.
I to jest miejsce, w którym znajdują się – a nawet dalej – Kings: instynkt, emocje, impulsy, brak realnego planu zdają się kierować procesem myślowym Vivka. Fiksacja właściciela drużyny ze stolicy Kalifornii na punkcie Buddy’ego Hielda sprawiła, że Sacramento zgodziło się na odejście swojego najważniejszego gracza za grupę wypierdków, kilogram gruszek i pół paczki Skittlesów.
Przyjmijmy, że w wymianie zawodnika z top-10 NBA chcesz dostać koszykarza ukształtowanego (Evans, choć solidny, to w tym wypadku jest zapychaczem kontraktu, Galloway tylko porządnym zadaniowcem), talent (Buddy) i dobre wybory w drafcie (jakim cudem Vlade Divac nie wynegocjował chociaż wyboru Pelicans bez protekcji, ten pick przecież pójdzie w okolicy 10.- 15. miejsca?) Jaki jest plan Kings na najbliższe lata ?
Odkąd w klubie pojawił się Boogie, Sacramento próbowało budować zespół na już, byle tylko awansować do play-offów z 8. pozycji. Każdy ruch, który wykonywali był pomyślany właśnie pod ten cel. I teraz spójrzcie, Kings zrobili zupełnie coś innego, zaprzeczyli wszystkiemu co do tej pory robili.
Nie chodzi do końca o to, że wejście w przebudowę jest złym rozwiązaniem, tylko w przypadku Sacramento nie ma ono do końca podstaw racji bytu. Zapomnijmy na chwilę o złych wyborach w kolejnych draftach Kings – rzecz w tym, że zespół Vivka nie jest w dużej mierze zależny od siebie. Sactown w tym sezonie musi być w dziesiątce najgorszych drużyn, jeżeli nie - oddaje pick do Chicago Bulls. Dodajmy do tego, że nawet jeżeli warunek zostanie spełniony, to Sixers mają możliwość zamiany wyboru z Kings, o ile ten będzie dla nich bardziej korzystny – wszystko przez tragiczną w skutkach wymianę na wyczyszczenie cap-space’u z 2015 roku. Sacramento posiada swój wybór w przyszłym roku, lecz traci już go w 2019 roku, właśnie na rzecz Sixers.
Vivek na tyle głęboko wierzy w Buddy’ego Hielda, że liczy jakoby ten miał stać się osobą, na której można oprzeć swoją drużynę. Nie można. To nie ta półka w grze na piłce, warunkach fizycznych, kreowaniu i stabilności rzutowej. Do tego jest grupka raczkujących graczy, z ograniczonym sufitem: Willie-Cauley Stein, Skal Labbisere, Georgios Papagiannis, Malachi Richardson – nie wiadomo, czy poza WCS, któryś z nich stanie się wartościowym ligowcem. Ba, nie wiadomo, jaka przyszłość czeka Buddy’ego i czy będzie kimś więcej – o ile – niż solidnym starterem. Ma już 23 lata, a w swoim pierwszym roku jeszcze nie pokazał czegoś, co sprawiłoby, że można by było zaufać mu w przyszłości z powierzeniem ważnej funkcji w zespole. Kultura organizacji ma znaczenie przy młodych zawodnikach, co w przypadku Kings poniekąd jest jedynie oksymoronem: inaczej gracz A rozwinie się – skrajny przykład – w San Antonio Spurs, a inaczej właśnie w Sacramento. Kolejni koszykarze nie przedostają się przez sitko tak złej organizacji i są po prostu z niej wypluwani - tyle, że straconego czasu już się nie odzyska.
Ta wymiana – niespodziewana – dla Pelicans była po prostu „no-brainerem”, nie dało się przejść obok niej obojętnie, bo takie okazje nie powinny zdarzać się nigdy. Jak pisał Maciejewski: „chodzi o to, żeby odnaleźć rozum w szaleństwie”. Vivkowi zabrakło rozumu w swoim szaleństwie. Została tylko destrukcja i spalona ziemia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz