niedziela, 12 lutego 2017

Yogi Ferrell: Lutowa Esencja Koszykówki

Długość sezonu NBA sprawia, że oglądanie kolejnych meczów koszykówki może stać się trudne. W pewnym momencie dochodzimy do momentu, gdzie tak naprawdę widzieliśmy już wszystko: znamy przekrój drużyn, wiemy jak grają i czego się po nich spodziewać. Dlatego tak fajne są niespodziewane historie zespołów (Miami Heat), czy poszczególnych zawodników, którzy znienacka zaznaczają swoją obecność w lidze.
To właśnie te nowe rzeczy powodują, że dalsze obserwowanie NBA ponownie sprawia tak po ludzku frajdę. Taką narracją dla mnie w trwających rozgrywkach na tym etapie jest Yogi Ferrell, który na dziesięciodniowym kontrakcie stał się jedną z największych niespodzianek. Mój rówieśnik młodszy o równy miesiąc, ze względu na zbitą, niską posturę pośród gigantów, przypominający z wyglądu bardziej najmniejszego z Gumisiów (Kabiego, jak podpowiedział Google), aniżeli przydomkowego misia Yogi (tak nazwała go mama w dzieciństwie, bo za dużo jadł) pomógł Dallas Mavericks wygrać 6 z ostatnich 8 meczów.
Być może, podopieczni Ricka Carlisle’a powinni skupić się w tym sezonie na zgarnięciu jak najwyższego wyboru w drafcie – tutaj jednak wiąże się pewna historia: m.in. tak szeroki dostęp do treści wyssał z nas pewne emocje i do pewnych decyzji podchodzimy bardziej pragmatycznie, a mniej po prostu jako zwykli kibice.
Z perspektywy monitora możemy ocenić, co dla danej drużyny mogłoby być najlepsze i wiemy, że w szerszej perspektywie dla Dallas korzystniej byłoby skupić się na dodaniu potencjalnej gwiazdy poprzez draft, tylko cholera! Jaką przyjemność przynosi oglądanie zespołu, który na przekór losowi wygrywa kolejne spotkania, z przeżywającym jeszcze jedną wiosnę Dirkiem, pokazującym potencjał nawet na All-Stara Harrisona Barnesa i zadaniowcami, którzy – klisza – w każdym meczu pokazują charakter i grają z wyróżniającym zaangażowaniem (spora przewaga w styczniu/ lutym).
Mavs są trochę jak stare filmy Woody’ego Allena (piszę stare, bo widziałem 18 jego filmów – „najmłodszy” z 2001 roku, ranking filmów Allena: 1. Hannah i jej siostry, 2. Annie Hall, 3. Śpioch, 4. Zelig, 5. Bierz forsę i w nogi), gdzie scenariusz opiera się na zdradzie męża, który przekonuje swoją nową kochankę, że wkrótce odejdzie od żony: „rozmawiałem z adwokatem, za tydzień składam papiery o rozwód”, a i tak po tygodniu, miesiącu, roku wraca do małżonki (rutyny, sprawdzonych rzeczy), próbując jeszcze raz naprawić swój związek. Chce wprowadzić zmiany w swoim życiu, ale koniec końców z różnych przyczyn z nich rezygnuje. Podobnie jest z Dallas, którzy być może chcieliby dodać do drużyny młodą gwiazdę poprzez draft, wiedzą przecież, że organizacja po Dirku też będzie musiała jakoś funkcjonować, ale ostatecznie i tak próbują z różnym skutkiem wygrywać jak najwięcej meczów, i spróbować, jeszcze raz, namieszać w play-offach. Wychodzą z założenia „może tym razem będzie inaczej”, i żyjąc wspomnieniami, ten ostatni raz, chcą zapewnić sobie szansę, mimo, że końcowy efekt jest zapewne znany. Z perspektywy analityki to złe podejście, ale jako zwykli kibice, czy nie możemy po prostu cieszyć się czystą esencją gry?
Historia Yogiego może być w gruncie rzeczy tylko styczniowo-lutowym przebłyskiem. 183 centymetrowy rozgrywający nie ma do końca warunków by być plusowym obrońcą, bo troszeczkę brakuje mu wzrostu, tak by ludzie nie rzucali mu przez ręce. Dallas z Yogim tracą na parkiecie 108 punktów na 100 posiadań, bez niego najlepsze 95,6. Ten jest jednak zadziornym, cały czas zaangażowanym zawodnikiem, który pomimo swoich braków fizycznych, robi wszystko, by nie zgubić atakującego i jak najbardziej utrudnić mu życie. To są małe rzeczy, takie jak np. statystyka „deflections”, w której Yogi z wynikiem 2,9 jest najlepszy spośród całej drużyny.
W ataku gra mądrze, pod drużynę i mimo fizycznych niedociągnięć pokazuje sporą różnorodność. Jego zachowania na parkiecie są podyktowane obroną rywala i tutaj wychodzi właśnie czytanie gry oraz spokój (4 lata na uniwersytecie robią swoje).
Spójrz jak z głową w górze Yogi patrzy na to co robi obrona wokół – widzi kątem oka, że Evan Turner wyszedł delikatnie do pomocy, przez co odpuścił Barnesa i ten na moment stał się wolny – tam idzie podanie.
Yogi potrafi trafić trójkę – 46,3% - szczególnie, gdy defensywa przeciwnika zostawia mu miejsce w pick and rollu, kryjący zgubi się na zasłonie, a wysoki pozostaje głębiej. Nieco gorzej radzi sobie z agresywniejszą obroną, gdy wysoki potraktuje Yogiego jak dobrego strzelca i zdecyduje się na zamknięcie rzutu za 3 poprzez wyjście („hedge”), czy założenie pułapki. Rozgrywający Mavs nie podpala się w takich sytuacjach i zdarza się, że podaniem tworzy przewagę 4vs3, a jeżeli nie to zwyczajnie wraca do punktu wyjścia i rozpoczyna akcję na nowo. Ma także szybki pierwszy krok, którym udaje mu się mijać mniej zwinnych obrońców, szczególnie przy zmianach krycia, gdy rywal musi wybrać, czy zostać i bronić kosza, czy wyjść na półdystans i utrudnić potencjalny rzut, ale odpuścić wjazd pod obręcz.
Rick Carlisle to także jeden z tych trenerów, który jak mało kto potrafi pomóc swoim zawodnikom mądrymi zagrywkami. To jedna z nich – i widziałeś ją tysiące razy, tylko w zestawie z innym rozgrywającym – gdzie Dirk po koszyczku i natychmiastowym postawieniu zasłony oddaje piłkę Yogiemu na łatwy wjazd do kosza.
Mavs próbowali również typowej podwójnej zasłony dla rozgrywającego (w stylu Rockets, pisałem o tym tutaj i tutaj <punkt o Gordonie>), gdzie jeden z zawodników robi pop na linię za 3 (Dirk), a drugi atakuje obręcz (Dwight Powell, czerwona strzałka).
W tym wypadku akcja skończyła się stratą, głównie dlatego, że Dirk zdecydował się nie rozciągać na trójkę, a daleki półdystans – Yogi posyła back-pass za Niemca, spodziewając się, że ten będzie krok wstecz.
Jest mnóstwo akcji, które chciałbym pokazać z wykorzystaniem drobnego rozgrywającego, ale te wydały mi się najciekawsze – starałem się też wstawiać je na bieżąco na Twittera. Urzekło mnie wejście Yogiego, który przypomina, dlaczego warto oglądać NBA także w lutym i pomaga wyjść z trybu „autopilota”. Mam nadzieję, że wbrew przeciwnościom, ugruntuje swoją pozycję w lidze i przy powrotach po kontuzjach pozostałych kolegów z drużyny, nadal znajdzie się dla niego miejsce w rotacji Carlisle’a. Bo jeżeli ten sezon i tak w przypadku Mavs z analitycznego punktu widzenia nie ma specjalnie sensu, to, jako kibic koszykówki, proszę o fun.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz