poniedziałek, 21 grudnia 2015

Przewodnik po konferencji wschodniej NBA

Znaleźliśmy się w takim momencie sezonu, w którym możemy przestać używać już argumentu ale jest jeszcze wcześnie. Konferencja wschodnia wygląda najlepiej od lat i po części wynika to z faktu, że drużyny faktycznie są silniejsze, ale też ze spłaszczenia stawki – większość zespołów prezentuje wyrównany poziom, przez co każdy może wygrać z niemal każdym.

Postanowiłem niejako uporządkować ten bałagan i w tym celu przygotowałem ranking, w którym punktuje wszystkie zespoły wschodu, w oparciu o to co do tej pory widzieliśmy. Sprawdzam kto z tej szamotaniny jest najlepszy, z cichym założeniem jest kwiecień, wszyscy są zdrowi, rozpoczynają się playoffy i trzeba wybrać kto ze wschodu ma największe szanse na finały NBA. W odwróconej kolejności: 

15. Philadelphia 76ers
  • Bill Simmons powiedział bardzo fajną rzecz na temat procesu Sixers. Cytuję z pamięci: Co by było, gdyby Netflix postanowił wypuścić serial, powiedzmy „Narcos” i na wejście powiedział swoim widzom: „Słuchajcie, serial będzie dobry dopiero od szóstego sezonu, bo w pierwszych pięciu chcemy rozwinąć naszych młodych aktorów. Ale nie przejmujcie się tym, płaćcie, oglądajcie i nie rezygnujcie z nas. Musicie nam zaufać, że to co robimy jest słuszne”.
  • Być może koniec tankowania jest bliżej niż nam się wydaje. Przyjmując scenariusz idealny, za rok w Filadelfii będzie ciekawa grupka zawodników: Jahlil Okafor, Nerlens Noel, Ben Simmons, zdrowy Joel Embiid i Dario Saric. Od tego momentu wciąż będzie daleka droga do sukcesu, w końcu Sixers będą posiadać tylko nieoszlifowany talent, ale… jest szansa, że w Philly zdecydują się już na wygrywanie meczów. Pozostaną wprawdzie z problemem bogactwa z przodu – wszystko wskazuje, że Okafor i Noel nie mogą grać ze sobą – stąd w tym celu powinni szukać wymian, prawdopodobnie rezygnując z Noela.

14. Brooklyn Nets
  • Staram się w tym sezonie omijać mecze Nets, ale zdarzyło się tak że obejrzałem ich dwa spotkania w przeciągu trzech dni. Największym plusem tych doświadczeń jest to, że wciąż żyję.  
  • Jako że Nets nie mają specjalnie przyszłości, GM Billy King za wszelką cenę powinien poszukać wymian, tak by pozyskać jakiekolwiek picki w drafcie. Brook Lopez nadal potrafi ugotować coś tyłem do kosza i w kilku dobrych drużynach byłby pożyteczną opcją. Pytanie czy Nets chcą handlować swoim najlepszym zawodnikiem. Inne pytanie to czy Brooklyn może otrzymać cokolwiek, w zamian za zawodzącego Joe Johnsona?
  • To jest line-up z 2 kwarty meczu przeciwko Pacers: Donald Sloan - Markel Brown - Wayne Ellington - Andrea Bargniani - Willie Reed. Naprawdę nie ma się co dziwić, że Nets zawodzą w tym sezonie.

13. Milwaukee Bucks
  • To nie jest dobra drużyna, przynajmniej jeszcze nie teraz. Jason Kidd robi co może, by znaleźć odpowiednie line-upy, ale wszystko w Milwaukee jest skomplikowane. Z Gregiem Monroe na parkiecie jest źle, bez niego też. Wydaje mi się, że głównym problemem jest to, że tutaj nie ma specjalnie kto rzucać. Każdy jakby bał się wziąć na siebie odpowiedzialność za zwykłe jump-shoty, co wynika też z tego że poszczególni zawodnicy Kozłów nie umieją przyzwoicie rzucać.
  • Bucks niemal na pewno będą lepsi, gdy Giannis doda do swojego arsenału stałą trójkę. W tej chwili trafia 29% rzutów z dystansu, ale w tym samym meczu potrafi zdobyć czystą trójkę, by chwilę później rzut nie doleciał do kosza. Umie już zdobywać punkty na szereg sposób, przede wszystkim dostając się pod kosz, ale to jest męczące przy słabym spacingu drużyny. Mam też wrażenie, że Giannis nie jest do końca w pełni wykorzystywany w Milwaukee – będąc najlepszym zawodnikiem musi mieć więcej posiadań rozpisywanych na siebie.
  • Dużo także zależy od tego na ile i czy Jabari Parker poprawi – także – swój zasięg rzutowy oraz defensywę. Popełnia, co naturalne, mnóstwo błędów typowych dla młodych zawodników. Wciąż brakuje mu nieco masy i bardzo łatwo gubi się w obronie pick and rolli, co prowadzi do łatwych punktów. Ale podobnie jak Giannis, Jabari musi dostawać więcej akcji na siebie. Na pewno cieszy, że po kontuzji nie ma śladu, co widać w eksplozywności z jaką atakuje kosz.
  • Warto też wspomnieć, że nie możesz być dobrą drużyną we współczesnej NBA, gdy na parkiecie masz tylko jednego zawodnika z pewnym rzutem. To złożyło się na to, że Kidd wystawiał na pozycji rozgrywającego nawet OJ’a Mayo. Wpłynęły na to kontuzje m.in. Vasqueza i Baylessa, ale też frustracja wynikająca z gry Michaela Cartera-Williamsa. Ten póki nie dołoży – znowu – rzutu dalej będzie traktowany jak Tony Allen rozgrywających. Spójrzcie tylko na ten obrazek, kryjący go Steph Curry nawet nie jest zainteresowany poczynaniami rozgrywającego Bucks.
  • Ta drużyna ma w sobie spory talent, tylko raz – jest po części źle skonstruowana, dwa – pewnych rzeczy, jak czas, nie przeskoczysz. Trzeba poczekać na rozwój poszczególnych zawodników i prawdopodobnie pozbyć się hamulcowych tego rozwoju. Tyle.

12. Washington Wizards
  • Są w moim top 5 drużyn, które najmniej lubię oglądać w tym sezonie – pozostałe to Nuggets, Sixers, Nets i Bulls.
  • Transformacja Wizards przechodzi zaskakująco źle, pewnie są lepszą drużyną niż ich pozycja w tabeli, ale póki nie poprawią swojej defensywy to nie zaczną seryjnie wygrywać meczów. Są szóstą najgorzej broniącą drużyną w lidze i rywale przeciwko Czarodziejom trafiają aż 61% swoich rzutów, co jest czwartym najgorszym wynikiem w lidze. Brakuje też regularności od najlepszych zawodników, Bealowi zdrowia i ludzi pod koszem. Gdy na parkiecie nie ma Marcina Gortata szwankuje defensywa obręczy. Stąd wynikają sytuacje, w których podkoszowi rywali zdobywają zatrważająco łatwe punkty.
  • Zaskakujący w tym wszystkim jest też fakt, że mimo top5 tempa w NBA, Wizards są w ostatniej dziesiątce ofensyw ligi. Być może w tym wszystkim Wizards chcieli zrobić za dużo naraz, stąd cały ten bałagan. Do poprawy jest naprawdę mnóstwo i nie wiem czy są w stanie zrobić to na bieżąco. Bez tego o playoffach nie mają co myśleć.

11. New York Knicks
  • Ze wszystkich dużych marketów w NBA najbliżej mi do Nowego Jorku, więc cieszy mnie dobra postawa tego zespołu. Gdyby ta drużyna posiadała przyszłoroczny pick w drafcie, przyszłość wyglądałaby jeszcze lepiej. Ale i tak jest nieźle, zważywszy na to co mogli zrobić - bo co by było gdyby, Greg Monroe, którego tak bardzo chciał Phil Jackson, wybrał Knicks zamiast Bucks?
  • W przypadku NYK ciekawi mnie jeszcze czy Jackson zdecyduje się na wymianę Carmelo. Niewiele jest drużyn, którym ten deal się opłaca i mogą zaoferować coś absorbującego. Np. gdyby Heat zdecydowali się na sprowadzenie Carmelo, deal opierałby się na Justisie Winslowie i zastanawiam się kto wtedy pierwszy powiedziałby nie. Chociaż pewnie i tak zabrakłoby picków od Heat, by ten pakiet przepchnąć. Rozsądnie wygląda także potencjalna opcja od Rockets i Bulls, tylko czy któraś ze stron poszłaby all-in po Melo?

10. Detroit Pistons
  • Tłoki byłyby kilka pozycji wyżej, gdyby nie ich marna ławka rezerwowych. Być może tutaj jakimś rozwiązaniem byłoby przesunięcie do podstawowego składu Stanleya Johnsona a na rezerwę Marcusa Morrisa, tak by z ławki wchodziła osoba, która potrafi zdobywać punkty.
  • Ich podstawowy line-up jest więcej niż solidny: Andre Drummond to all-star w tym sezonie, Reggie Jackson to prawie all-star, KCP miewa mocne momenty przeplatane słabszymi, ale rozwija się w niezłego 3&D gracza, a Marcus Morris dość łatwo potrafi wykorzystywać przewagę wzrostu nad niższymi zawodnikami.
  • Andre Drummond w niektórych meczach sprawia wrażenie jakby potrafił grać w post. W sytuacjach tyłem do kosza zdobywa kiepskie 0,69 punktu na posiadanie i nie wiem z czego wynika jego nieregularność. Mam wrażenie, że za mało wykorzystuje swoją przewagę atletyczną tak jak np. na poniższym obrazku.
  • Chciałbym oglądać Drummonda nie tylko rzucającego miliony kotwic w meczu, ale przede wszystkim atakującego kosz. Na pewno wie, że w NBA po prostu nie ma wielu ludzi, którzy fizycznie mogą się z centrem Pistons match-upować. Wciąż ma jeszcze w sobie nieodkryte możliwości, przede wszystkim w ataku, i tutaj progres Drummonda będzie szedł w parze z wynikami Pistons. W tym aspekcie wciąż jest jeszcze rezerwa.

9. Orlando Magic
  • Magic są tym zespołem, który wskoczył na miejsce Milwaukee z zeszłego sezonu. Młoda drużyna robiąca pierwszy szum w NBA, trener grający najlepszymi dostępnymi zawodnikami i nastawienie na defensywę. Nie są może tak fun-to-watch jak wskazywałby na to ich skład, ale nadrabiają wynikami. Mają obronę w top 10 NBA, co jest o tyle niesamowite, że od dłuższego czasu startują przeciętnym w defensywie duetem Frye-Vucevic. Ta para zdecydowanie pracuje na plusowe statystyki uzupełnianiem się w ataku, aniżeli defensywą.
    Przykład złej defensywy duetu Vucevic - Frye (czerwone strzałki) - łatwo dali się wyciągnąć spod obręczy, zabrakło też kogoś do asekuracji. Dzięki temu wytworzyła się wolna przestrzeń pod koszem, w którą wbiegł ścinający Damian Lillard i zdobył łatwe punkty.
  • W Orlando talent z pewnością jest i jeżeli utrzymają to co wypracowali, grając Oladipo z ławki plus poprawią jakość w ataku, mogą zaskoczyć i już teraz trochę niespodziewanie wywalczyć playoffy. Scott Skiles jest na tyle dobrym trenerem.

8. Atlanta Hawks
  • Idziesz do baru, rozglądasz się i wokoło nie ma wielu ładnych dziewczyn, jest tylko jedna powiedzmy siódemka. To najładniejsza dziewczyna w lokalu. Idziesz następnego dnia do tego samego baru, znowu przesiaduje ta sama osoba, z tym że tego dnia jest więcej ładnych dziewczyn, co nagle sprawia że siódemka na tle reszty wygląda przeciętnie. Hawks są tą siódemką. W zeszłym sezonie po prostu nie było wielu dobrych drużyn na wschodzie, a teraz gdy nagle jest ich więcej nikt sobie Jastrzębiami nie zawraca głowy. Czy Hawks są jakoś diametralnie inną drużyną? Nie. Po prostu okoliczności sprawiły, że postrzegaliśmy ich jako jedną z najlepszych drużyn w lidze, którą byli tylko dlatego bo ktoś nią być musiał. Reszta się wtedy nie pojawiła.

7. Boston Celtics 
W bostońskim Nad Niemnem Brada Stevensa:
  • Gdyby ta drużyna miała jakiegokolwiek zawodnika z top 15 czy chociaż 25 NBA to byłaby faworytem do przegrania z LeBronem w finałach konferencji. Prezydent Brad Stevens jest świetny, bo podobnie jak Rick Carlise wyciska wszystko co dobre z przeciętnych zawodników. Rękę trenera obrazuje też ofensywa zespołu. Celtics ruchem piłki łatwo potrafią wypracować sobie czyste pozycje, tylko talentu nie oszukasz, przez co często ich nie wykorzystują. Ale ważne, że stwarzają sobie sytuacje.
  • W tym kształcie Boston będzie miał problem z obroną. Są zawodnicy – jak Bradley, Smart czy Crawder – bardzo dobrzy w swoim fachu, ale przy match-upowaniu z poszczególnymi drużynami nie wiem jak schowają np. Isaiaha Thomasa. Niski rozgrywający w ataku robi kapitalne rzeczy, ale w obronie to kłopot. Nie jest w stanie kryć czołowych rozgrywających konferencji, a przy schowaniu na rzucających obrońców - którzy coś tam jednak robią w ataku - brakuje mu wzrostu. W meczu z Detroit to było poniekąd widoczne, gdy często gubił się w kryciu Reggiego Jacksona, a przy przejściu na wyższego KCP mógł liczyć tylko na to, że Pistons nie będą podawać rzucającemu obrońcy piłki. 
  • Problem jest też pod koszem, gdzie trochę brakuje siły i obrony obręczy. Jared Sullinger grający jako niski center będzie miał kłopot zarówno z defensywą obręczy, jak i z kryciem strech-4 (Amir Johnson, który gra bardzo dobry sezon, ma podobne problemy).
  • Gruby potrafi jednak rozciągnąć grę, trafiając 29% swoich trójek i o ile dociągnie do 33% to będzie realnym zagrożeniem dla przeciwnika. Rywale wciąż nie zawsze muszą go kryć od mid-range i tutaj wszystko zależy od Sullingera czy to się zmieni. To może być jednak skuteczna broń przeciwko wolniejszym wysokim broniącym dalej od kosza.  

6. Chicago Bulls
  • Całkowicie przestałem ufać tej drużynie. To w tym momencie liga runów i nie wiem jak Byki będą zdobywać seryjnie punkty. Mają z tym kłopot. Brakuje eksplozywności. Nie potrafią też sobie wypracowywać czystych pozycji rzutowych, ten atak jest ciężki, nic tutaj nie przychodzi łatwo. Świadczy o tym podobna statystyka jak w przypadku Wizards – wysokie tempo (top7), nie przekładające się na liczbę punktów (low 5 ofensywa).
  • Nie podoba mi się skład podkoszowych – duży tłok i być może jakiś trade Noaha byłby wskazany. Nie jestem też przekonany do Derricka Rose’a i ciekaw jestem czy znalazłaby się jeszcze drużyna, która postawiłaby na usługi rozgrywającego Bulls. Nie jestem pewien czy można usprawiedliwić to, że Rose’a oddaje prawie tyle samo rzutów co lider Bulls – Jimmy Butler – trafiając tylko 38% z nich (plus ohydne 22% za trzy). To się nie kalkuluje.
  • Ich największy plus to defensywa, ale tutaj też nie jestem pewien czy to fluke czy faktyczny stan rzeczy. Z zawodnikami takimi jak Gasol, McDermott czy Mirotic ta drużyna powinna być gorsza w obronie.

5. Charlotte Hornets
  • Nie mogę się przestawić, że Bobacts to już nie Bobacts i w Charlotte mamy do czynienia z respektowaną drużyną koszykówki. A taką bez wątpienia Hornets są w tym sezonie. W Charlotte dzieje się dużo dobrych rzeczy - mogą grać z powodzeniem stylem 4-out, jak i kombinować w wyższych ustawieniach z Big Alem. Frank Kamiński zapewnia uniwersalność frontcourtowi Szerszeni, dzięki swojemu spacingowi i niezłemu rzutowi za 3 (36%). Choć pewnie byliby jeszcze lepsi, gdyby w drafcie wzięli Justise'a Winslowa. Trochę brakuje tutaj zawodników z topu, choć Kemba Walker i Nic Batum zahaczą o mecz gwiazd.
  • Coś co przemawia za tak wysoką pozycją Charlotte to fakt, że są w top 10 ataku i obrony w NBA. Dodatkowo, ich netrating od początku sezonu balansuje między 1 a 2 pozycją na wschodzie, w tym momencie są tylko za Cleveland. Proces zmiany tożsamości drużyny przechodzi póki co nad wyraz łatwo, pewnie pojawią się jakieś zgrzyty, ale w końcu to co się dzieje w Charlotte ma sens. Oby jak najdłużej.

4. Miami Heat
  • Ich pierwsza piątka, analizując zawodników pozycja po pozycji, jest na papierze jedną z najlepszych w lidze. Ale Heat mają problem ze spacingiem i pewnych rzeczy przez to mogą nie przeskoczyć. Dragic męczy się grając z zawodnikami, którzy nie rozciągają gry - nie ma często miejsca by atakować kosz, przez co nie jest tak efektywny. Stąd wynika też problem bogactwa, bo być może chciałbyś grać więcej Boshem na niskim centrze, ale masz w składzie Whiteside’a i szkoda marnować jego potencjał na ławce. Szkopuł w tym wszystkim jest taki, że bez Whiteside’a, jak i Wade’a na parkiecie, Miami statystycznie spisuje się po prostu lepiej. Najwięcej drużyna traci na braku Chrisa Bosha i Justise’a Winslowa. Ten drugi zapewnia świetną obronę i pozwala przechodzić Miami w niskie ustawienia, w których Dragic czuje się lepiej. Bo gdy Żary grają koszykówkę 4-out, rzeczy na parkiecie się dzieją – po prostu tworzy się wolna przestrzeń, nawet z nierzucającym centrem na parkiecie.
  • W dużej mierze wydaje mi się, że Miami są poniekąd minimalnie lepszą wersją Bulls. Heat nadal będą wygrywać mecze, bo mają talent poparty doświadczeniem + jedną z najlepszych defensyw w lidze, ale chyba potrzebne będą zmiany w pierwszej piątce lub inne dzielenie minut podstawowych zawodników. Rozwiązanie być może jest na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba po nie sięgnąć. 

3. Indiana Pacers
  • Są w top 10 najlepszych defensyw i ofensyw w NBA. W każdej serii w playoffach, z wyjątkiem potencjalnie tej z Cleveland Cavaliers będą mieć na parkiecie najlepszego zawodnika po swojej stronie. Brakuje im trochę lepszego składu podkoszowych, by zagrozić Cavaliers, chociaż wbrew pozorom nie jest aż tak źle - Ian Mahinmi nie jest już tylko klocem od obrony, zrobił postępy w grze w ataku. Wciąż nie ma odpowiedniego zasięgu, ale przynajmniej może atakować kosz. 
    Jordan Hill to zawodnik, dla którego go-to-move to nieefektywna długa dwójka, ale ma drugi najlepszy net rating w drużynie (!). Dodatkowo, niedługo wróci rookie Myles Turner, który może stać się fajnym strech centerem, potrafiącym na dobrym poziomie blokować rzuty. Jest jeszcze Lavoy Allen, po cichu robiący dużo pozytywnych małych rzeczy dla drużyny.
  • Backcourt wygląda nieźle, zakładając że George Hill i Monta Ellis poprawią efektywność gry. CJ Miles gra jak na siebie świetnie. Paul George to top 5 w wyścigu po nagrodę MVP. Indiana jest w lepsza niż przypuszczalnie powinna w tym momencie być, ale to jest naprawdę dobra drużyna, mogąca zdobywać punkty na szereg sposobów. Są o 1/2 ruchy transferowe by powalczyć o finały konferencji.

2. Toronto Raptors
  • To już nie jest ta sama drużyna co w zeszłym sezonie. Przede wszystkim Raptors to zespół nastawiony na obronę, co jeszcze rok temu było nie do pomyślenia. W ataku nie są też tak przewidywalni - w poprzednich rozgrywkach mimo jednej z lepszych ofensyw, była ona prosta do odszyfrowania, co potwierdzała gra z lepszymi klubami i same playoffy. Teraz jest więcej możliwości zaskoczenia rywala - mogą grać 4-out z Carrollem na 4, Scola i Jonas mogą karcić przeciwników w post, a Patterson na dystansie. Dodatkowo dodali potrzebną głębię - Cory Joseph jest jednym z najlepszych two-way rezerwowych, a Biyombo to potrzebna kłoda pod kosz, mogącą blokować rzuty.
  • Kyle Lowry wygląda jak - póki co - najlepszy rozgrywający na wschodzie, bo okazało się, że odpowiednie prowadzenie się i gra bez nadwagi wpływa na formę sportowca. Jeżeli jeszcze Terrence Ross będzie robił cokolwiek pożytecznego na parkiecie, DeMar DeRozan - to mało prawdopodobne - dorzuciłby trójkę (23%) i udało się dodać jakiegoś silnego skrzydłowego z obroną (może ktoś się nabierze na Rossa) to są szanse, że Toronto rzuciłoby chociaż wyzwanie Cleveland.

1. Cleveland Cavaliers
  • Nie widzę jak ktokolwiek na wschodzie może pokonać Cavs, jeżeli ci zdziesiątkowani, bez swojego drugiego najlepszego zawodnika wciąż liderują - najlepszej od dawna - konferencji. Jak pisałem o Cleveland już wcześniej - sezon regularny dla tej drużyny to poligon do czegoś większego. Wschód to wciąż konferencja LeBrona Jamesa.
Dziękuje za przeczytanie i życzę wam wesołych świąt!



wtorek, 15 grudnia 2015

Czy Grizzlies są DONE?

Memphis Grizzlies przez kilka dobrych sezonów znajdowali się w grupie pseudo-kontenderów. Ich styl gry oparty na grit&grindzie sprawiał, że mogli wygrać serię z niemal każdym przeciwnikiem, ale nie byli w stanie tego zrobić w trzech rundach z rzędu. Zdaje się, że okienko Miśków zamknęło się na dobre i czas w końcu zapukał do pól kukurydzy i whisky Memphis.

Nie idąc do przodu, niejako się cofasz. I poniekąd Grizzlies znaleźli się w takiej sytuacji. Muszą w dużej części zrezygnować ze swojej tradycyjnej koszykówki na rzecz tej bardziej nowoczesnej – czytaj: przejść w dłuższym wymiarze na small-ball. Styl Miśków wypalił się, nie są w stanie w dłuższej perspektywie już więcej zaskakiwać przeciwników. Liga rozszyfrowała Memphis. Spróbuję wyjaśnić dlaczego tak się stało, co mogą z tym zrobić i czemu transformacja tej drużyny nie jest tak prosta jak się wydaje.

1. Trener Dave Joerger kombinuje z podstawowymi ustawieniami i dopóki nie kontuzjował się Tony Allen wychodził piątką: Conley, Allen, Jeff Green, Z-Bo, Marc Gasol. Ten line-up jest gorszy od przeciwnika o 5.6 punktu i nie dość, że ma ogromne kłopoty ze zdobywaniem punktów (OffRtg - 92.4), to jeszcze nie broni (DefRtg - 115). Jeżeli grasz dwoma wysokimi, z których żaden nie rzuca za 3, to lepiej miej dookoła nich dobrych strzelców. W Grizzlies dobrze wiemy – tego nie ma.

Tej drużynie zawsze brakowało eksplozywności, ale gdy nagle większość zespołów skupia się na rzucie za 3 jest to bardziej widoczne. Na Grizzlies blow-outy robią już nie tylko takie kluby jak Warriors, Spurs czy Thunder, ale nawet Hornets. 

2. Piszę to z ciężkim sercem, ale Tony Allen jest niegrywalny przeciwko większości drużyn w NBA. Jest jednym z najgorszych ofensywnych zawodników w lidze. Gdyby trzeba było wskazać gracza, z którym Warriors nie byliby w stanie robić tego co robią to Grindfather byłby w czołówce. Absolutnie zabija spacing swojej drużyny. Mądrzejszy przeciwnik nie tylko zostawia Allena niekrytego na dystansie, ale chowa też swojego słabszego obrońcę na skrzydłowym i rzuca tego lepszego defensora na większe zagrożenie – Mike’a Conleya. Widać to na poniższym obrazku, gdzie Tony Allen stoi całkowicie nie pilnowany na linii za 3, a najlepszy obwodowy obrońca Pistons – KCP – kryje rozgrywającego Memphis.

To było problemem, nie na taką skalę, gdy Allen przeżywał swój defensywny szczyt. Teraz wprawdzie wciąż zdarzają mu się duże momenty w obronie, ale to już nie to. Defensywny rating Grizzlies z Allenem na parkiecie to 106.2 i obrona Memphis jest gorsza tylko, gdy przebywa ktoś z dwójki Russ Smith/ Brandon Wright.

Jeszcze jedno: w zeszłym sezonie przeciwnicy kryci przez Allena rzucali o 6,8% gorzej niż zazwyczaj. Teraz jest to tylko o 0.9%.

3. Jeff Green jest strasznie nieregularny i ma duże kłopoty ze skutecznością z dystansu (29% za trzy). Przeciwnicy o tym wiedzą i też zdarza się im poświęcić krycie Greena, by zagęścić paint czy podwoić, któregoś z podkoszowych. Nie jest jednak złym zawodnikiem w ataku - potrafi wykreować sobie rzut po koźle czy ściąć do kosza. Kwestia jest jednak taka, że często po prostu nie ma na to miejsca, bo w ataku Grizzlies jest tłok i brakuje przestrzeni. Rozsądnym byłoby przesunięcie kogoś z duetu Allen/ Green (albo obu) na ławkę i wstawienie do składu Lee, Barnesa czy nawet Chalmersa jeżeli chcesz grać dwoma wysokimi. Innym pomysłem jest ponowne przesunięcie Greena na niską 4, gdzie na przemian gra ktoś z duetu JaMychal Green/ Matt Barnes.

4. Nie zrozumcie mnie tutaj źle, ale w pewnym sensie Grizzlies cierpią na tym, że Mike Conley nigdy wskoczył na jeszcze wyższy poziom. Wydaje się najrozsądniejszą opcją z dystansu dla Miśków, ale tak naprawdę zawsze miał jakieś wahania. Rzuca przeciętne 34% za 3, nie robi tego często jakby mógł, a Grizzlies po prostu potrzebują by ten nie bał się siekać trójek. Zawsze korzystniejsza dla Memphis będzie kontestowana trójka Conleya niż czysta Allena.

5. Joerger coraz częściej rozdziela minuty Marca Gasola i Zacha Randolpha, z korzyścią dla przyszłości drużyny. W takich ustawieniach, gdzie Memphis gra koszykówkę 4-out, jest więcej miejsca dla każdego z nich i przede wszystkim nie są tak przewidywalni. Marc Gasol może robić to co robi świetnie – kreować innych zawodników ze szczytu na wyższej efektywności, bo jest więcej strzelców na parkiecie. Spada też ryzyko podwojeń obu zawodników, dzięki czemu mogą wykorzystać swoje umiejętności w grze 1v1 czy też otwierają się dla nich wolne pozycje.

Problemem pozostaje defensywa. Przeciwnikom udaje kreować się mis-matche, gdzie niska czwórka Memphis kryje centra (np. Barnes -> Drummond) czy wyciągać Gasola spod obręczy, przez co dla ścinających otwiera się przestrzeń pod koszem. Lepiej podający wysocy w takich sytuacjach będą karcić Grizzlies i kreować łatwe punkty.

Z-Bo grający jako niski Z-Bo ma natomiast kłopoty na tablicach, zarówno w ataku, jak i obronie, co lepsi zbierający skrupulatnie wykorzystają.

Ale tak czy siak od czegoś trzeba zacząć.

6. Jeff van Gundy w podcaście u Zacha Lowe’a mówił, że Grizzlies niekoniecznie powinni robić to co cała liga, bo nie mają ku temu odpowiedniego personelu. Dodał, że wszyscy zawodnicy po prostu muszą grać lepiej. I po części można się z komentatorem ESPN-u zgodzić.

Nie chodzi o to, by wyrzucić całą swoją tożsamość do lamusa i przejść w 48 minutowy small-ball, tylko pozwolić sobie znaleźć więcej przewag. Takich, które pozwolą ci grać zarówno lepiej w ustawieniach 3-out, jak i 4-out. Przez to rozumiem poszukanie przede wszystkim wymian, w których Miśki sprowadziłyby do siebie kogoś lepszego na pozycję 2/3 czy strech 4 (np. Ryan Anderson). Bez tego może się okazać, że Memphis zabraknie właśnie zawodników do nowoczesnej koszykówki. Potrzebują stopniowych zmian.

7. W książce Life on the run Bill Bradley, dwukrotny mistrz NBA z New York Knicks, pisał że niezależnie jak dobre nie byłyby intencje właściciela drużyny, to na koniec dnia poszczególni zawodnicy są dla nich niewiele więcej jak assetami do wymian. Minęło prawie 40 lat od wydania tej pozycji i w sumie nadal jest to mocno prawdziwe.

Zmierzam do tego, że GM/ zarząd Grizzlies może stanąć przed bardzo delikatnym dylematem – mianowicie transferów Tony’ego Allena i przede wszystkim Zacha Randolpha. Obaj wciąż mogą być produktywni i myślę, że znalazłyby się kluby, które z chęcią przygarnęłyby obu zawodników. Inną kwestią jest to na ile te potencjalne wymiany byłyby rekompensujące dla Miśków.

Tylko Z-Bo być może jest najważniejszym graczem w krótkiej historii koszykówki Memphis i wykraczając czysto poza sportowe ramy, robi bardzo dużo dobrego dla lokalnej społeczności. Kibice kochają jego, a on ich. Spójrzcie co mówił w 2012 roku, w tekście dla Grandlandu:

Mam specjalną więź z tym miastem. Niezależnie od podziałów rasowych, z całym miastem. Ludzie tutaj rozumieją grind, sami przez to przeszli. Zawsze ciężko pracują. Gdy wspominasz o Memphis, zazwyczaj wiąże się to z czymś złym. Ale dobrzy ludzie znajdują się wszędzie (...) Jeżeli Grizzlies mnie jutro wymienią, i tak będę przebywał podczas wakacji w Memphis, pracując. Będę wśród tej społeczności. Zawsze pozostanę połączony z tymi ludźmi.

Z-Bo wraz z Tonym Allenem zaznaczyli niewielki market na mapie NBA i sprawili, że koszykówka w Memphis nabrała na znaczeniu.

Stąd rozstanie z tą dwójką będzie bolesne, acz w dłuższej perspektywie wydaje się nieuniknione, bo wątpię by zdecydowali się na ograniczoną rolę. 

Koszykówka Grizzlies jaką znamy umiera na naszych oczach. Być może nawet po zmianach Memphis wciąż nie będzie miało talentu na coś więcej niż drugą rundę playoffów. Ale muszą dać sobie szansę. Po prostu czas dopadł i wyprzedził Memphis.

środa, 9 grudnia 2015

Plusy i minusy (5) - Porozmawiajmy o Cleveland

Dzisiejszy wpis trochę niestandardowy – najpierw siedem podpunktów o Cleveland Cavaliers połączonych w całość, a potem pozostałe plusy i minusy. Zaczynajmy.

1) Joe Dumars miał rację mówiąc, że każda wielka drużyna ma swoją własną unikatową tożsamość, a bez niej nie da się wygrać NBA. Gdy się nad tym zastanowisz i prześledzisz pojedynczych mistrzów te słowa nabierają jeszcze więcej sensu.

Stąd, na miejscu LeBrona Jamesa nie przejmowałbym się tym co robią z ligą Golden State Warriors. Martwiłbym się póki co tym, czy Cleveland Cavaliers mają w sobie ten wyróżniający element. Coś co sprawiłoby, że z zespołu jedynie napakowanej wielkim talentem nagle stają się nazwijmy to super-drużyną.

2) W przypadku Cavaliers często mówimy, że nie ma co przywiązywać wielkiej wagi do pojedynczych meczów sezonu regularnego. Bo w końcu rozsądek podpowiada, że zdrowy LeBron James na wschodzie NBA to niemal gwarancja finałów. I jest to rzeczywiście jak najbardziej prawdziwe. Ale tutaj chodzi o coś innego.

W przypadku tych najlepszych drużyn sezon regularny traktowałbym jako swego rodzaju proces. Wypracowujesz system, szukasz pojedynczych przewag, które później zaprocentują, dążysz do utopijnej perfekcji, tak by potem zostać zapamiętanym. Rozpoczynając sezon, już w październiku powinieneś wiedzieć kim chcesz być w kwietniu; czytaj wchodzisz w rozgrywki z konkretnym planem.

3) Wszystko co robisz w sezonie regularnym musi być po coś. Jest to jak najbardziej klisza, której najlepszą definicją są w tym momencie – kto inny – San Antonio Spurs. To co wprowadza Gregg Popovich – spowolnienie tempa, wygrywanie meczów poprzez defensywę – to element planu, który ma poprowadzić go do pokonania Warriors, a potem do kolejnego pierścienia.

Coś co jest jeszcze mocno spłycane przy omawianiu tego co robią Spurs to ich ofensywny system, który przecież dwa sezony temu zaprowadził ich do mistrzostwa. Wyłączając LaMarcusa Aldridge’a, trzon wciąż tworzą ci sami zawodnicy. To jest ogromna przewaga Spurs, bo do tego co robili już wcześniej na świetnym poziomie, dokładają kolejny element pozwalający myśleć im o mistrzostwie.

4) Rzecz w tym, że jeżeli porównujesz Cavs do większości drużyn to wychodzi na to, że nie ma się czym martwić. Ale jeżeli w tym wszystkim ma chodzić o coś więcej, wtedy stawiasz ich na równi z Warriors i Spurs. I pojawia się mały kłopot. Nie twierdzę, że po powrocie Kyriego Irvinga i Imana Shumperta Kawalerzyści nie doskoczą poziomem do obu wymienionych drużyn. W końcu trio Love-LeBron-Kyrie w drugiej części zeszłego sezonu miało bilans 32-3, więc wiemy na co ich stać.

Tylko być może to są te detale wypracowane na początku sezonu, które potem zaprocentują. Cavaliers dalej będą wygrywać mnóstwo meczów, bo w absolutnej większości spotkań posiadają więcej talentu na parkiecie od drużyny przeciwnej. Ale w decydującej części sezonu potrzeba będzie czegoś więcej.

5) Bo tak na dobrą sprawę w przypadku Cavs nie ma specjalnie się do czego przyczepić, ale gdzieś w ich przypadku brakuje efektu wow. Nie są tak przekonywujący w tym co robią, przez co często nie potrafią włożyć meczów do zamrażarki. Dzieje się to w dużej mierze przeciwko słabszym klubom. Po prostu kolejne zwycięstwa nie przychodzą im tak mimowolnie jak Warriors czy Spurs i jest to pewien problem. Często brakuje tego nastawienia, zapału, koncentracji po których poznajesz mistrzów.  

LeBron James zdaje sobie sprawę jak wiele potrzeba by zdobyć pierścień, dlatego stara się nakręcać kolegów i jeszcze więcej od nich wymagać. Stąd też może wynikać jego frustracja tym co pokazują Cavs, bo po prostu widzi od wewnątrz jak wiele jeszcze brakuje jego drużynie jako całości do Warriors i Spurs.

6) Ale znowu, to się zmieni wraz z powrotem Irvinga, nie wiemy tylko na ile. Jak dziwnie to nie zabrzmi mając w składzie LeBrona – Kyrie może być klejem w szatni Cleveland.

Wydaje mi się, że James dużymi fragmentami wygląda na sfrustrowanego, a Love trochę na przestraszonego, gdy coś mu się nie uda. To tylko obserwacja, ale było to widać np. w dogrywce z Pelicans, gdy James wypracował czystą trójkę Kevinowi Miłość, tylko po to by ten z niej zrezygnował i poczekał aż doskoczy do niego przeciwnik. Wtedy dopiero zdecydował się oddać kontestowany rzut, czym podrażnił Jamesa, który był mocno zrezygnowany tym co zobaczył. LeBronowi zdarzają się momenty, gdy swoją mową ciała nie pomaga. Chociaż czasami trudno mu się dziwić.

Kyrie w tym wypadku będzie swego rodzaju pośrednikiem między oboma graczami. Plus odciąży Jamesa od wkładania Cavs w każdym meczu na plecy. W pewnym sensie słowa LeBrona po meczu z Pelicans, że kto inny miał przejąć to spotkanie? to cicha szpila wbita w Kevina Love’a. Pozostali Kawalerzyści muszą zrobić krok do przodu i tutaj rolą Jamesa jest sprawienie, że wszyscy wokół niego staną się lepsi.

7) Jak pisałem wyżej wydaje mi się, że większość problemów Jamesa i Cavs wynika z tego, że LeBron często nie widzi u swoich kolegów odpowiedniego nastawienia.  

I nie chodzi o to, że wraz z powrotem kontuzjowanych zawodników wyniki się polepszą. Poprawić ma się koncept i gra drużyny. A tego nie ma na poziomie wymaganym przez Jamesa. Jeszcze raz – zawodnicy, którzy są nie grają na poziomie wymaganym przez Jamesa.

Gdy LeBron patrzy na Warriors i Spurs widzi, że w Cleveland czegoś brakuje. Szwankuje proces. Cavs póki co wygrywają bardziej talentem (jak np. Thunder), aniżeli wypracowanym systemem (np. GSW i SAS). W pewnym sensie LBJ chce zrobić z Cleveland drużynę, która będzie elitarna nie tylko z powodu posiadania w składzie LeBrona Jamesa. Chce czegoś więcej. Ma na to jeszcze czas i dobrze, że reaguje już teraz.

Switche w pick and rollach
Drużyny bardzo często zmieniają krycie w pick and rollach, bo jest to wygodne i często korzystne dla broniącego zespołu. Ale na początku chciałem przedstawić sytuacje, które są użyteczne tylko dla atakującej drużyny i jak trudne do krycia są tego typu akcje z LeBronem na piłce.
Kolorami zaznaczyłem kto kogo krył na początku akcji
Na obu obrazkach nastąpiła zmiana krycia w obronie pick and rollu i sprowadzenie akcji do punktu wyjścia przez Cavs. Wytworzyły się bardzo korzystne mis-matche dla Cavaliers, które łatwo wykorzystali. Kevin Love (1) dostał podanie do post skąd skarcił przewagą wzrostu i siłą Alonzo Gee, a Omer Asik (2) był bez szans w zatrzymaniu LeBrona Jamesa, który przewagą szybkości i atletyzmu wdarł się na półdystans, skąd zdobył łatwe punkty.

Innym ciekawym przykładem są pick and rolle bronione przez NYK, którzy – jak pisał tydzień temu Zach Lowe – próbują w takich sytuacjach stworzyć sytuację 2v2. W ten sposób pozostała trójka kryje strzelców przeciwnika.

 
I ta sytuacja ładnie obrazuje dwie rzeczy. Po pierwsze - jak łatwo Jose Calderon gubi się na zasłonach. Po drugie – jakim dzikiem w obronie będzie Porzingis. Jarrett Jack wypracował sobie niezłą pozycję i znalazł miejsce na floatera, ale Kristaps swoim blokiem powiedział nie dzisiaj łaku.

Robin Lopez częściej broni tego miejsca, w którym jest Porzingis (zależnie między jakimi pozycjami rywal gra pick and rolla, wtedy Łotysz przepycha się pod koszem), ale dla obrony NYK korzystniejsza jest akcja w obronie jak na załączonym obrazku. Kristaps jest po prostu zwinniejszy i szybszy do pomocy nienadążającemu Calderonowi.  

Głodujący niedźwiedź 
Żałuje, że sam na to nie wpadłem.
Derrick Favors jest jednym z najlepiej rollujących wysokich w NBA. W takich akcjach potrafi złapać piłkę w biegu, rozrzucić do lepiej ustawionego strzelca czy skończyć wsadem. Do tego ma niebezpieczny dla przeciwnika mid-range jumper i szereg ruchów w post. Widzieliśmy co potrafi w ataku z Pacers, gdy obwodowi Utah w końcu postanowili podawać mu częściej piłkę i grać z nim akcje w pick and rollach. Wyśrubował rekord kariery na 35 punkty. Dlatego chciałbym by to stało się regułą. Stąd moim małym życzeniem świątecznym jest to by w końcu zawodnicy Jazz częściej karmili Favorsa podaniami. Czasami nie mogę patrzeć na to jak mało jest wykorzystywany w ofensywie. Szczególnie, gdy jest najlepszym zawodnikiem Jazz w tym sezonie.  

Dziękuje za przeczytanie.

środa, 2 grudnia 2015

Plusy i minusy (4) - Treny do Brandona Knighta

Wyobraź sobie taką sytuację. Psuje Ci się karta graficzna i jej naprawa będzie sporo kosztować. Ale zamiast wymienić pojedynczą część, mówisz yolo, kupię nowy komputer. W tym celu idziesz do sklepu, rozglądasz się i widzisz dajmy na to aparat fotograficzny, który nie jest Ci prawie do niczego potrzebny. Tak czy siak kupujesz go i wydajesz gro pesos przeznaczonych na faktyczne priorytety. Mówisz sobie jakoś to będzie, coś wymyślę. Zaglądasz w sakiewkę, coś tam brzęczy i z reszty kupujesz komputer u lokalnego magika, który już przy rozpakowywaniu z kartonu skrzypi. Żałujesz tej decyzji każdego dnia, ale nic nie możesz zrobić, bo stary sprzęt jest już rozkręcany na części gdzieś w Guadalajarze.

Tak w sporym uproszczeniu wygląda to co wydarzyło się w minionym czasie w Milwaukee. Knight w tej historii jest starym komputerem, Michael Carter-Williams nowym złomem a Greg Monroe drogim aparatem fotograficznym.

Nie podobała mi się wymiana Knighta na MCW od początku, ale tłumaczyłem sobie – Jason Kidd widzi więcej. Teraz utwierdzam się w przekonaniu, że to był błąd. Wypunktuję dlaczego:

1) Trzon Milwaukee stanowią Giannis-Parker-Middleton i tylko jeden z tych zawodników rozciąga grę na bardzo dobrym poziomie. Stąd potrzebujesz rozgrywającego, który rzuci za trzy i wykreuje sobie czyste pozycje. Innymi słowy zapewni więcej miejsca na parkiecie, tak by zawodnicy, którzy ścinają do obręczy jak Giannis czy Parker mieli potrzebną do tego przestrzeń. Bo co ci z tego, że każdy w twoim składzie potrafi grać w post, jeżeli nie jest to wartością dodaną, skoro nie ma na to miejsca przy słabym spacingu.

2) Jason Kidd za bardzo podążył za pewną wizją - gry czterema zawodnikami, ze świetnym zasięgiem ramion, z których każdy będzie mógł switchować w obronie. Do wspomnianego trzonu dodał Michaela Cartera-Williamsa. I na papierze to ma nawet sens. Jednak rzecz w tym, że MCW nie robi niczego, chociaż na przyzwoitym poziomie, w ofensywie. Nie potrafi rzucać, nie dostaje się pod kosz i nie gra poprawnie pick and rolli. Do tego często traci piłkę. W nowoczesnej NBA twój rozgrywający musi być w jakimś elemencie swojej gry bardzo dobry. Brandon Knight pasował do Bucks, bo stawał się dobrym strzelcem w drużynie, która tak bardzo tego potrzebowała.

3) W Bucks powoli robi się tłoczno. Gdy przyjdzie dzień zapłaty Giannisa i Parkera z któregoś wysokiego - Monroe/ Henson – trzeba będzie zrezygnować, bo to niepotrzebny luksus. Nadal też pozostaje problem rozgrywającego i należy odpowiedzieć sobie na pytanie czy aby na pewno chcesz by Michael Carter Williams dowodził twoją drużyną. Zmierzam do tego, że życie Jasona Kidda mogło być o wiele prostsze. Gdyby tylko przedłużył kontrakt z Brandonem Knightem miałby bardzo dobrze uzupełniającą się pierwszą piątkę:

Brandon Knight--Khris Middleton--Giannis--Jabari Parker--John Henson

Ten team byłby lepszy od tego, który w Milwaukee jest obecnie. Bo nie zawsze chodzi o to, by mieć tylko jak najlepszych zawodników w zespole. Chodzi o to, by dopasować poszczególnych zawodników, wykorzystać ich najlepsze strony i to jakoś połączyć. Niektórzy gracze często się wzajemnie wykluczają.

Być może w tym wszystkim Michael Carter-Williams nie jest tak złym zawodnikiem za jakiego go mam. Ale po prostu nie pasuje do tych Bucks.

Alec Burks atakujący kosz
W Utah dzieje się wiele dobrych rzeczy i dziś wspomnę o jednej z nich.

Moim cichym kandydatem do nagrody najlepszego rezerwowego po pierwszym miesiącu gry jest Alec Burks. Po tym jak w zeszłym sezonie przez kontuzje opuścił 55 meczów, ten zaczął nad wyraz udanie. Zdobywa 15.4ppg wprawdzie na 42% skuteczności, lecz trafia bardzo solidne 39,5% swoich trójek. Ale rzecz w tym, że Burks robi bardzo dużo dobrego w ofensywie. Z ławki zapewnia spacing, ma niezły mid-range jumper i przede wszystkim łatwo dostaje się pod kosz.

Przy atakowaniu obręczy jest na tyle dobrym podającym, że przeciwnik nie zawsze wie czego ma się spodziewać – podania czy wykończenia. Jego zasięg ramion sprawia też, że może łatwo przekładać sobie piłkę z ręki do ręki w takich trudnych akcjach, co też utrudnia orientację rywala.

Coś co jeszcze jest ważne – Jazz coraz częściej przechodzą na ustawienie bez rozgrywającego. Tę lukę wypełnia właśnie Burks, który na przemian z Haywardem czy Hoodem, odpowiada za przebieg akcji Utah. Burks w takim line-upie może wyprowadzać piłkę w transition, a gdy tempo zwalnia zamienia się w spot-up shootera. W każdej z tych opcji może wykorzystywać swoje mocne strony: trójkę i atakowanie obręczy (w obu akcjach wyżej Jazz grali właśnie takim line-upem). To póki co działa.

Curry & Green combo
Niedawno pisałem o small-ballowej gwieździe śmierci Warriors, dziś krótko o pick and rollach zagłady granych w takich ustawieniach przez duet Curry&Green.

Problem dla przeciwnika z tą zagrywką jest taki, że na ten moment nie ma odpowiedzi na jej zatrzymanie. Opcji jej rozegrania jest mnóstwo i w zasadzie modlisz się o mniejsze zło. Warriors mogą w takich sytuacjach łatwo wypracować sobie czystą trójkę dla Curry’ego czy mis-match z wysokim. Musisz liczyć się też z tym, że Dubs być może zagrają akcję pick and pop z niekrytym wtedy na dystansie Greenem. A gdy rywal zdecyduje się na podwojenie Stefki, Green już czeka by rollować do obręczy, skąd może skarcić cię pod koszem albo rozrzucić piłkę do niekrytego strzelca, gdy zablokujesz dostęp do pomalowanego.

Warriors są w tych akcjach tak bardzo efektywni, że w rogu mogłaby czekać Taylor Swift i trafiałaby po 3 trójki na mecz.

Czaso-wstrzymywacz Sam Mitchell
W Minnesocie dzieje się ogrom ciekawego, ale co by nie mówić ich atak to średniowiecze. Jest dużo izolacji, mnóstwo pojedynków 1v1, mało ruchu piłki i wysyp długich dwójek. Wszystkie wymienione problemy można dostrzec na tym posiadaniu, w którym czas na ziemi się zatrzymał.

Młode Wilczki często zdobywają w takich sytuacjach punkty, bo jadą na czystym talencie i dzieje się to pomimo-trenera. Nie jest też złą rzeczą granie izolacji na Andrew Wigginsa, który w takich akcjach zdobywa solidne 0.9 ppp. Niekorzystne natomiast są takie izolacje jak ta, gdzie z drugiej strony stoi dobry obrońca, na zegarze pozostaje jeszcze trochę czasu, a nagrodą jest trudna dwójka. To po prostu nie jest efektywne.

Wolves są na przedostatnim miejscu w oddawanych trójkach, jedynie za Krzyżakami Lionela Hollinsa. Sam Mitchell wychodzi naprzeciw analityce, naprzeciw trójkom i w skrócie nie pomaga swojej drużynie. Rozpoczynam kampanię #FreeScottBrooks.

Steal poprzedniego draftu
Gdybym w tym momencie na nowo mógł ułożyć poprzedni draft Devin Booker byłby gdzieś w okolicy 6-8 miejsca. 

Oglądanie Bookera w akcji to dziwne doświadczenie. Dziwne, bo ten – mimo że gra średnio tylko po 12 minut – mam wrażenie, podejmuje niemal wyłącznie dobre decyzje. Dziwne także, bo najmłodszy zawodnik w lidze nie powinien taki być. Jest niemal za mądry w tym co robi. Powinien popełniać więcej błędów. Debiutant z Phoenix ma to szczęście, że został wybrany do odpowiedniej drużyny. Nie ma ciśnienia na jego grę, może uczyć się od lepszych i dostaje minuty w meczach rozgrywanych o coś. To ważne.

Booker póki co trafia aż 67% swoich trójek (12/18). Ma świetną mechanikę rzutu, przez co za kilka lat będzie jednym z lepszych strzelców za 3 w lidze. I te rzuty są tak bardzo niewymuszone, jak tylko mogą być. Z linii za trzy może też atakować kosz, co już kilka razy pokazał. Brakuje mu jeszcze masy w obronie, by kryć co lepszych skrzydłowych, stąd trochę czasu upłynie zanim porównania do Klaya Thompsona będą mogły się wypełnić. 

Ale kwestią czasu są większe minuty i akcje rozpisywane pod Bookera w rezerwowym unicie, bo szkoda by było taki potencjał marnować. 

Popujący Marvin Williams
To pewnie tylko złudzenie, ale Hornets niemal w każdym meczu w pierwszych minutach grają przynajmniej raz tę samą akcję pick and pop między Walkerem/Batumem a stretchującym Marvinem Williamsem. Obrońcy rywali na to się łapią, Hornets zdobywają łatwe trzy punkty a Stephanie Ready tak bardzo skrzecząc tłumaczy, że to dobry znak, że Marvin trafia.

Szerszenie natomiast są jakieś 46 razy lepsze niż myślałem, a Marvin jest tego jednym z czynników – zaskakująco dobrze rozciąga grę i trafia aż 40% swoich trójek. Good job, Marvin. Nie będziesz już więcej chodził głodny.

Starvin Marvin dziękuje za przeczytanie.