środa, 24 lutego 2016

W Utah lubią funk

Nie będzie to bynajmniej wpis o tym, że w stanie Utah jest ogromna szansa, że prędzej legalnie dostaniesz leczniczą marihuanę niż piwo w zwykłym sklepie, które ma więcej niż 4%. Mormoni, huh? Chciałem natomiast poruszyć dwa tematy, niespecjalnie ze sobą połączone, ale związane z jedną drużyną – Utah Jazz. Pierwszy bardziej dla fanów cyferek, kontraktów i horoskopów, drugi dla bandwagonu Borisa Diawa w wersji light. Zapraszam.

1. Sytuacja finansowa Jazz będzie tak skomplikowana do rozwiązania jak tylko się da
Utah to zespół zbudowany od podstaw dobrymi wyborami w drafcie i całkowitym zaufaniem wobec umiejętności młodych zawodników. Wszystko jednak wskazuje, że cena – dosłownie – cena, którą przyjdzie zapłacić za to będzie bardzo wysoka, zakładając oczywiście, że zarząd zdecyduje się utrzymać najważniejszych zawodników. Na początku warto zerknąć jak wygląda sytuacja finansowa Jazz na najbliższe lata. Czerwonym kolorem zaznaczyłem, kiedy nastąpi pora zapłaty poszczególnym zawodnikom.
Trzon zespołu z Salt Lake City tworzy 7 wymienionych graczy, przy czym pierwsza czwórka jest ważniejsza niż reszta. Widzimy, że każdy z nich jest związany kontraktem z Jazz przynajmniej do końca następnego sezonu. To dobra rzecz. Tak więc, ta grupa będzie miała jeszcze przynajmniej rok na wspólną grę.

Wtedy też Jazz będą musieli odpowiedzieć sobie na pytanie na ile pewnie czują się z Dante Exumem jako pierwszym rozgrywającym. Obecne rozgrywki byłyby świetnym okresem by to sprawdzić, ale ciężka kontuzja Australijczyka pokrzyżowała te plany. Exum za rok nadal będzie zagadkowym rozgrywającym, tylko już wracającym po zerwanym ACL-u, do tego na trochę innym etapie swojego rozwoju niż reszta. Gdyby zespół z Utah chciał pójść „all in” w przyszłym sezonie, mógłby poszukać na rynku wolnych agentów rozgrywającego w stylu Mike’a Conleya i wprowadzać Exuma z ławki. Nie wiem tylko jak w dalszej przyszłości pomieściliby wszystkich zawodników.

Prognozuje się, że w lato 2017 roku salary cap wystrzeli do absurdalnych 108 mln $, po czym w 2018 zmaleje do 100 mln $ i w 2019 ustabilizuje się na poziomie ~102 mln $. Na sezon 17/18 Hayward ma opcję zawodnika w swoim kontrakcie, dzięki czemu w 2017 zostałby niezastrzeżonym wolny agentem. Raczej na pewno z tego zapisu skorzysta, bo zapanuje prawdziwe finansowe eldorado i będzie mógł liczyć na prawie dwukrotną podwyżkę. Maksymalny kontrakt dla skrzydłowego Utah, który jak nie od Jazz dostanie od kogoś innego, będzie wynosił 30% salary cap czyli ~130 mln $/ 4 lata.

Jeżeli Hayward do tego czasu pozostałby w Utah to Jazz mogliby, dzięki prawom Birda, zaproponować mu rok więcej - aż 175 mln $ za 5 lat. W tym samym roku dojdą jeszcze negocjacje z Rudym Gobertem, który także będzie flirtował z maksem, wynoszącym 25% od salary cap. W jedno lato 55% finansowego miejsca Jazz mogą pożreć dwa kontrakty, ale dzięki temu na kolejny rok utrzymana zostałaby grupa wszystkich zawodników (to brzmi zawile, ale tutaj można znaleźć łatwo wytłumaczone zasady co do kontraktów w NBA, a tutaj kalkulator pokazujący maksy zależnie od salary cap).

W 2018 roku Derrick Favors i Rodney Hood byliby następni w kolejce do zapłaty, którym kolejno przysługiwałoby 30 i 25% od salary cap. Trudno na teraz stwierdzić czy obaj zawodnicy będą graczami na maksymalne kontrakty, ale takie pytania na pewno zadają sobie w Utah. Prędzej postawiłbym, że Hood dostanie maksa niż Favors - przewiduje, że rzucający obrońca Jazz to materiał na all-stara. To już jednak trochę dalsza przyszłość. Tak czy siak jeżeli jeden z nich otrzymałby maksa to 3 kontrakty zapchałyby 80 lub 85% salary cap. Trudno wtedy o finansową elastyczność oraz przedłużenia dla wszystkich istotnych zawodników. Pytanie też ile możesz osiągnąć z trio Gobert-Hayward-Hood czy Favors-Hayward-Hood w swoim absolutnym prime timie.

Utah nigdy nie płaciła podatku od luksusu i jeżeli zdecydowałaby się zatrzymać wymienionych graczy to mógłby być ten pierwszy raz. W 2018, gdyby Jazz zdecydowali się dać solidne podwyżki całej czwórce ich rachunek wyniósłby mniej więcej 112 mln $, zapominając przecież o reszcie zawodników. Upchnięcie całej czwórki za mniejsze kwoty byłoby finansowym majstersztykiem, ale jest mało prawdopodobne.

Bardziej realne wydaje się w pewnym momencie lekkie rozbicie tej grupki i oddanie jednego z wysokich Gobert/ Favors za przyjaźniejsze kontrakty. Jazz nie muszą tego robić oczywiście teraz i mają półtora roku, by sprawdzić ile mogą ugrać ze swoim składem.

2. Trey Lyles to prototypowy wysoki, przynajmniej w ataku, do nowoczesnej NBA
Jazz jak żadna inna drużyna potrafi po cichu wybrać w drafcie odpowiedniego gościa, potem powoli go rozwijać, po czym nagle uświadamiasz sobie, że do Utah znowu trafił dobry zawodnik. Tak właśnie jest z Treyem Lylesem, który na dłuższą metę rozwiąże nieco problem spacingu w Utah.

Bardzo łatwo można było przeoczyć w drafcie Lylesa kolejnym GM’om. Przyczyna była prosta – ten w NCAA grał bardzo duże minuty całkowicie poza swoją pozycją. W Kentucky wychodził jako niski skrzydłowy. Tak więc, mimo że Lyles to silny skrzydłowy, John Calipari wystawiał go w składzie wraz z Karl-Anthonym Townsem i Willie Cauley-Steinem. Nie pomagał też back-court stworzony przez bliźniaków Harrison – obaj przetrzymywali piłkę, tylko jeden z nich trafiał na solidnym % za trzy, przez co tej drużynie brakowało spacingu. I to odbijało się na obecnym zawodniku Jazz, przede wszystkim na jego rzucie za 3. W NCAA oddał 29 trójek, ale trafił już tylko 4. Jeżeli przywiązywałeś dużą wagę do statystyk to mógł być problem.

W Salt Lake City tego nie zrobili i świetnie na tym wyjdą.

Póki co nie Lyles nie gra wielkich minut, średnio ledwie 17 na mecz, ale wydaje się, że jest świetnym uzupełnieniem wysokiego front-courtu Favors-Gobert. Żaden z dwóch wysokich Jazz nie rzuca za 3, więc dobrze by było mieć chociaż opcję, by ewentualnie któregoś z nich zastąpić strech-4. Kimś takim jest właśnie Lyles, bo po przyjściu do NBA okazało się, że z trójką byłego gracza Kentucky nie jest tak źle. W tym sezonie oddał 50 prób za 3 i trafił solidne 40% z nich. Jazz dzięki temu mogą grać proste akcje pick and pop z wysokim rozciągającym już do linii za 3, czego ani Favors, ani Gobert nie zapewniają. 

Ale nie chodzi tylko o to, że debiutant potrafi rzucić za 3. Może odciągnąć jednego podkoszowego rywala od pomalowanego, co otwiera przestrzeń pod koszem m.in. dla Favorsa lub Goberta w pick and rollach. Dodatkowo jest całkiem niezłym podającym, ma też płynny kozioł i w ataku pokazuje sporą uniwersalność. Np. jak tutaj, gdy skupił na sobie uwagę dwóch obrońców i wypracował czystą trójkę swojemu koledze.

Najważniejszą rzeczą w przypadku Lylesa jest to, że przynosi od siebie coś „do stołu” – dodaje nową umiejętność drużynie, której podstawowy front-court nie może zapewnić. Debiutant Jazz nie jest wprawdzie dobrym obrońcą, więc coś od tego stołu też zabiera. Idealnie byłoby połączyć go z rim-protectorem, ale hej! okazuje się, że w Utah jest dwóch takich gości. Gobert jest najlepszym obrońcą obęrczy w NBA w tym sezonie, Favors jest 8 wśród graczy, którzy rozegrali więcej niż 1000 minut. Stąd obaj centrzy przykrywają niedociągnięcia w defensywie Lylesa, tak by jego mankamenty nie były tak widoczne.  

Już teraz zdarza się, że trener Quin Snyder decyduje się na grę debiutantem w dłuższym wymiarze, odpowiadając w ten sposób na small-ball rywala. Będą przeciwnicy, przeciwko którym gra dwoma tak na dobrą sprawę centrami nie będzie skuteczna i wtedy do gry wchodzi Lyles.

Jego sufit to powiedzmy taki Boris Diaw w wersji light – wysoki, który potrafi rzucić za 3, mogący przejąć rozegranie, z dobrym przeglądem pola i imponującym koszykarskim IQ. Bardzo łatwo takiego gracza wkomponować w zespół. Docelowa pozycja Lylesa to może nawet strech-5. Póki co w Utah raczej tego nie uświadczymy, ale kusząca jest wizja grania na centrze zawodnikiem, który miałby warunki fizyczne podkoszowego, a skill set w ataku charakterystyczny dla guarda lub niskiego skrzydłowego.

Dlatego to potencjalnie jeden z najbardziej unikatowych młodych wysokich w NBA. 

czwartek, 18 lutego 2016

Andrew Wiggins ma przed sobą długą drogę

Porównywanie graczy zazwyczaj nie sprawdza się najlepiej, ale tak czy siak trudno od niego uciec. Dzięki temu możemy stworzyć sobie przybliżony obraz tego kim dany zawodnik może być w przyszłości. Wiadomo, że nie wyjdzie z tego wersja jeden do jednego. Trudno też stwierdzić czy będziemy choć trochę blisko. Ale tak się zastanawiałem: czy złą rzeczą byłoby stawianie kogoś obok DeMara DeRozana?

Wydaje się, że nie. Inna sprawa czy to na pewno dobrze, jeżeli twój sufit leży gdzieś w okolicach umiejętności dwukrotnego all-stara Raptors? To już zależy od twoich oczekiwań. Andrew Wiggins wygląda trochę jak nowy DeMar DeRozan. Albo nowy Rudy Gay. Uh. To tylko liczby, ale… W wymienionych przypadkach są to statystyki z drugich sezonów w NBA wszystkich trzech zawodników:
Prócz podobnych liczb i zbliżonego skillsetu, te porównania biorą się stąd, że długimi fragmentami mam wrażenie, że Kanadyjczyk jest zawodnikiem przede wszystkim od zdobywania punktów. Albo tylko. To – żeby nikt opacznie nie zrozumiał – nie jest złe, ale zmierzam do tego, że poza tym, fragmentami Wigginsa nie ma po prostu w meczu. Trochę jakby znikał. W każdym elemencie – zbiórki, asysty, bloki, przechwyty – jest wyraźnie poniżej przeciętnej. Jedynym zawodnikiem, który gra powyżej 30 minut na mecz i notuje jednocześnie równie mało zbiórek, asyst i przechwytów jest Arron Afflalo. Pewnie, to się może zmienić, ale Wiggins zdecydowanie musi popracować nad swoją „all-around game”. DeRozan w pewnym momencie zrobił ten krok i dzięki stał się lepszym graczem. Rudy Guy nigdy tego nie zrobił, przez co w zasadzie nie potrafił odnaleźć się na dłużej w dobrych drużynach.


Trochę na ratunek Kanadyjczyka, Timberwolves mają Karla-Anthony’ego Townsa, który będzie liderem i najlepszym graczem drużyny z Minneapolis (już jest). To na nim bardziej będzie spoczywało zadanie, by każdy zawodnik w zespole był lepszy niż w rzeczywistości. A to jedna z najważniejszych rzeczy, która potencjalnie wyróżnia franchise playerów od all-starów .

Przejdźmy do tego co Wiggins prezentuje swoją grą. Zdecydowanie największa zaletą drugoroczniaka w NBA jest łatwe dostawanie się na linię rzutów wolnych. I w tym elemencie wygląda momentami spektakularnie, szczególnie gdy wykorzystuje jeden ze swoich firmowych ruchów – naskok na dwie nogi i dunk. Uwielbiam.  

Warto dodać, że ma dobry kozioł co także pozwala mu łatwo dostawać się na linię. Średnio rzuca 7.2 osobistych na mecz, co daje mu 8 miejsce pod tym względem w NBA. Trafia jednak przeciętne 72% z linii, ale to jeszcze nie jest problemem. Kłopotliwe momentami może być to, że w zasadzie Wiggins to dobry scorer, ale słaby shooter. Potrafi zdobywać punkty na szereg sposobów, ale nie ma póki co warunków, by robić to co mecz efektywnie. Patrząc na średnie pozycje, jest świetny w trafianiu pod koszem, ok w pomalowanym i… to tyle.
Wynika to głównie z tego, że Wiggins nie ma jeszcze pewnego rzutu, przez co szwankuje półdystans i trójka. Przez to jest też go mniej na parkiecie w innych miejscach. Dla przykładu Carmelo Anthony zaczął trafiać za 3 na lepszym % dopiero w swoim piątym sezonie w NBA. Ale cały czas i tak rzucał. Tutaj jest trochę podobnie.

Po prostu dosyć rzadko wspomina się o tym, że Wiggins póki co dosyć mocno jedzie na czystym talencie. Jest takim nieoszlifowanym diamentem. To potencjalnie pozytywna rzecz w przypadku Kanadyjczyka, bo już wykazuje dużą uniwersalność w ataku, tylko swojej gry nie przekłada jeszcze na efektywność. Jak zacznie, a do tego doda lepszą trójkę, w zdobywaniu punktów byłby zawodnikiem kompletnym.
Możesz już grać Wigginsem skutecznie przez post-up, gdzie ten wykorzystuje swoją przewagę wzrostu. W izolacjach, spot-up czy pick and rollach jeszcze jest sporo do poprawy, ale dobrze wiedzieć, że w każdym z tych elementów Wiggins ma podstawy, by w ten sposób grać. Zmiana trenera na bardziej nowoczesnego także pomoże. Może się okazać, że ten sezon przez wzgląd na Sama Mitchella powinniśmy traktować trochę z przymrużeniem oka.

Teoretycznie największym plusem Wigginsa po opuszczeniu Kansas miała być jego obrona. Widziałem sporo narzekań na defensywę Kanadyjczyka w NBA i wynika to po części z zaawansowanych statystyk, które mogą nieco zakłamywać rzeczywistość. Po części tak jest. Trudno to tak naprawdę zmierzyć, bo statystyki nadal dobrze defensywy nie oddają.

Dla przykładu, przeciwnicy kryci przez Wigginsa trafiają średnio o 1 punkt % lepiej niż zazwyczaj. Z drugiej strony, zawodnik Wolves często odpowiada za najlepszego skrzydłowego rywala, więc będą zdarzać się mecze, gdy drugoroczniak nie będzie miał żadnej odpowiedzi na krytego gracza. Tak było np. w pojedynku Wolves – Thunder, w którym Kevin Durant na tle Wigginsa wyglądał jak Wilt Chamberlain na tle ligi w latach 60. Gracz Wolves z pozoru wszystko robił dobrze, ale to i tak nie wystarczało. Ta statystka jest też o tyle niebezpieczna, bo np. zawodnicy kryci przez Jamesa Hardena w zeszłym sezonie trafiali gorzej niż zwykle. Czy to znaczy, że lider Rockets był dobrym obrońcą? Nie, po prostu chowano go na najsłabszym ogniwie.

Tych już absolutnie najlepszych zawodników w obronie, wyróżnia to, że kryjąc topowych graczy potrafią wyjść ze swojego match-upu na plusie w defensywie. Wiggins nie jest w tym miejscu i trudno mieć o to do niego pretensje.

Ale rozłóżmy jego obronę na bardziej szczegółowe czynniki.
Widzimy, że w poszczególnych elementach jest nieźle. Skrzydłowy Wolves na papierze broni dobrze w sytuacjach 1v1, szczególnie gdy musi bardziej bazować na sile czy wyczekaniu, aniżeli – o dziwo – szybkości. Dodatkowo ważną rzeczą, której statystki nie oddają w obronie są tego typu akcje. 

W tej sytuacji Curry chciał oddać rzut, ale Wiggins przykleił się do rozgrywającego Warriors, przez co ten musiał wycofać akcję do początku. Gracz Timberwolves potrafi utrzymać się blisko krytego zawodnika i czasem ma to swoją złą stronę, bo rywal wymusza na nim wolne. Ale to akurat jeden z kilku przykładów świetnej obrony 1v1. Mogliśmy zaobserwować dobrą pracę nóg Kanadyjczyka, dzięki czemu praktycznie nie zostawił wolnego miejsca Splasz Bratowi. Tylko jak taki wpływ na defensywę swojej drużyny sprawdzić?

Być może, pewną wskazówką byłby wykaz „Defensive Real Plus Minus” prowadzony przez ESPN. W teorii „mierzony” jest wpływ zawodnika na obronę, na podstawie tego ile punktów drużyna traci w obronie z danym graczem na parkiecie przez 100 posiadań, ale wliczając w to działanie pozostałych członków drużyny. Andrew Wiggins jest na minusie w DRPM i zajmuje 86 miejsce wśród 92 rzucających obrońców(79 DeMar DeRozan). Zakładam, że to zły wynik... Pierwszy jest Tony Allen, ale mam wrażenie, że ta statystyka i tak bardzo faworyzuje podkoszowych. Choć jest to dosyć niepokojący rezultat na tle ligi. Wydaje mi się jednak, że Wiggins będzie dobrym obrońcą, tylko musi podobnie jak w ataku, być go więcej na parkiecie. Nie może tak często wyłączać się z samego meczu.

Na pewno drugoroczniak ma przed sobą mnóstwo pracy, by stać się zawodnikiem jakim chciałby być. Albo jakim chcielibyśmy, by został*. Musi robić więcej rzeczy niż samo zdobywanie punktów, przede wszystkim bardziej wpływać na swoich kolegów po obu stronach parkietu.  

Ma mnóstwo elementów wspólnych z wczesnym DeRozanem – ciąg na kosz (tylko większy), mid-range, post, mała liczba zbiórek, asyst itd., podejrzliwa obrona. Póki co Kanadyjczyk rozwija się właśnie w kierunku all-stara Raptors, tylko bez tak popsutego rzutu. Oczywiście, może być kimś jeszcze lepszym. Może być też kimś gorszym. Ale zastanówmy się nad tym: gdyby Andrew Wiggins skończył jako DeMar DeRozan 2.0, tylko już bez jego kłujących wad, czy to naprawdę byłaby zła rzecz?

*Swoją drogą głosy, że Cavaliers źle zrobili oddając Wigginsa są niedorzeczne – LeBron i przyjaciele musieli wymienić Kanadyjczyka, pytanie tylko czy w zamian pozyskali właściwego człowieka. Inna sprawa, że wtedy nie było jeszcze TYCH Warriors.

czwartek, 11 lutego 2016

Kim jest Jabari Parker?

Jeżeli pamiętacie jeszcze kultowy serial „Przyjaciele” był odcinek, w którym Ross miał poważną dyskusję z Moną, jego ówczesną dziewczyną, o tym dokąd zmierza ich związek. Ross nie chciał tego robić – nie czuł się w takich rozmowach najlepiej, co gorsza nie było dobrej odpowiedzi na postawione pytanie. Dywagował o tym, że zabawnie spędza im się razem czas, ale widząc niezadowoloną minę swojej dziewczyny, dodał coś w stylu, że „sama zabawa nie wystarczy, to musi dokądś zmierzać”. Błądził strasznie i puentą rozmowy było oddanie klucza do swojego mieszkania – nie chciał za bardzo się angażować, a wyszło zupełnie na odwrót.

Piszę o tym, bo ta scena skojarzyła mi się z sytuacją Jabariego Parkera w Milwaukee. Bardzo trudno jest na teraz odpowiedzieć na pytanie dokąd zmierza kariera zawodnika Bucks. Jedna wielka niewiadoma. Sam klub musi zastanowić się na ile warto jest kierować przebudowę w kierunku Parkera. Czy jest w ogóle wystarczająco dobry, by to robić? Czy w przypadku Parkera możemy już doszukiwać się jakiś rozwiązań? Czy takowe w ogóle istnieje?

Podstawowy problem z Jabarim Parkerem jest taki, że za bardzo nie wiemy jakim zawodnikiem chce być. Do NBA przychodził z łatką stricte ofensywnego gracza, jako najbardziej gotowy produkt ze wszystkich zawodników. Zastanawiano się, czy przypadkiem niski skrzydłowy z Duke nie powinien być nr 1 w drafcie, w którym jako pierwszy poszedł Andrew Wiggins. Teraz wygląda to dosyć śmiesznie. Statystycznie blisko mu do Derricka Williamsa w jego drugim sezonie.

Póki co Jabari zawodzi – tak, pamiętam o kontuzji – i winę tutaj ponosi po części zawodnik, ale w dużej mierze sam klub.

Po kolei.

Spacing

Jabari Parker oddaje 54% swoich rzutów tuż spod kosza. Jego największym atutem jest dostawanie się właśnie pod obręcz i w tym celu wykorzystuje wszelkiego rodzaju ścięcia. To jego chleb powszedni. Często ustawia się na linii za 3, dzięki czemu teoretycznie wyciąga spod kosza silnego skrzydłowego przeciwnika. I jeżeli pozostali zawodnicy rozciągają grę to ma to sens. Spójrz na tego wysokiego pick and rolla granego przez Mayo i Monroe’a i zwróć uwagę, gdzie center Bucks wyciągnął Boguta.

Zawodnicy poza akcją – MCW i Middleton – czekali na dystansie, dzięki czemu pod koszem otworzyła się przestrzeń. Jabari dostał podanie w punkt. Draymond Green nawet nie zauważył, że Parker mu się urwał.

Ale tego typu akcje zazwyczaj nie są możliwe. Po pierwsze, w Milwaukee praktycznie nie ma kto rzucać z dystansu. Spacing nie istnieje. Ta drużyna oddaje najmniej jump-shotów w lidze. W docelowej piątce tylko Khris Middleton jest respektowanym strzelcem za 3 – trafia 41%. Michael Carter Williams trafia tylko 30% swoich trójek. Giannis rozwija ten element swojej gry, ale to wciąż 23% z dystansu. Greg Monroe w ogóle nie rzuca za 3, podobnie jak Jabari Parker, który oddał tylko 7 trójek w sezonie i nie trafił żadnej. Przez to, pod koszem robi się tłok – po co kryć zawodnika na dystansie jeżeli wiesz, że nie zagrozi ci rzutem? Przeciwnik o tym wie, dlatego zagęszcza okolice pomalowanego i utrudnia drogę do kosza.

To jeden z takich przykładów – Tony Allen całkowicie odpuścił krycie Giannisa w rogu, a Parker i MCW czekają na półdystansie. Z-Bo nawet nie zwraca uwagi na Jabariego. Skrzydłowy Bucks specjalnie nie może zagrozić bezpośrednio rzutem, w catch&shoot trafia tylko 30%. Pod koszem jest tłoczno jak w pociągu z Władysławowa na Hel. 

Piłka nie chodzi w małych odległościach i przede wszystkim o wiele trudniej jest atakować kosz w takich sytuacjach Parkerowi czy Giannisowi. Jeszcze jeden przykład – znowu Monroe rozprowadza grę, co robi często, ale znowu jest gęsto od zawodników przeciwnika. 

W tej akcji Jabari Parker ścina do kosza, ale Rudy Gobert ustawiony blisko kosza przecina podanie. Derrick Favors nawet nie patrzy w kierunku Parkera, co jest powtarzającą się rzeczą.

Rzut za 3
Gra w NBA dla Jabariego byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby rzucał za 3. Ten, jak wspominałem, praktycznie nie oddaje rzutów z dystansu. Jest to o tyle dziwne, że jeszcze w NCAA trafiał 35.8% swoich trójek (38/106). Wydaje się, że prędzej czy później skrzydłowy Bucks doda rzut z dystansu, ale tak drastyczny spadek zaskakuje. W takiej sytuacji najlepiej by było otoczyć Parkera strzelcami z dystansu, ale jak wiemy to póki co nie jest możliwe. Zarówno Monroe i Giannis grają tym lepiej im bliżej kosza, podobnie jak Parker. Ci zawodnicy specjalnie się nie uzupełniają, a długimi fragmentami nawet dublują.

To jest trochę jak z pieczeniem ciasta – jeżeli masz dwa proszki do pieczenia, a nie masz masła to nic z tego nie wyjdzie. Dziwi mnie np. tak łatwe pozbycie się Jareda Dudleya, który dobrze dogadywał się z Giannisem i dodawał tak potrzebny rzut za 3. Na obecności zwyczajnego strech-4/ skrzydłowego z rzutem skorzystałby także Greg Monroe. Parker lepiej współgrałby ze strech-5 i w Milwaukee przydałby się taki gość jak np. Meyers Leonard. Liga zmierza w kierunku jak największej uniwersalności, przesuwa się w kierunku rzutu za trzy i po prostu nie możesz mieć na parkiecie jednocześnie 3 graczy bez rzutu z dystansu. Dołóż do tego rozgrywającego bez rzutu – MCW – i jest już 4. Tak się nie da, w Milwaukee nie ma kto rzucać i tracą na tym praktycznie wszyscy zawodnicy. Potrzeba zmian.

Obrona
Debiutanci często mają kłopoty w defensywie, a jako takiego możemy traktować Parkera, przez to że prawie cały zeszły sezon stracił przez kontuzje. Póki co wygląda to źle. Obrona Bucks często stara się podwajać zawodników, przede wszystkim odcinając drogę do paint, ale przez to zostawia niepilnowaną linię za 3. Liga zdaje się rozszyfrowała tak dobrze działającą w zeszłym sezonie obronę Bucks. Tylko 5 drużyn pozwala na więcej trójek niż Milwaukee i często zdarza się, że ktoś czeka niepilnowany. Taki sposób defensywy jest w ogóle dosyć ryzykowny, mając w składzie negatywnych obrońców jak Greg Monroe czy Jabari Parker. To prowadzi do prostych błędów, zgadnijcie do kogo piłkę poda Damian Lillard?

Ta akcja kończy się czystą trójką z dystansu Al-Farouqa Aminu. Dla Jabariego było już za późno i dosyć niepokojąco często ten jest w obronie zagubiony. Nie ma w zasadzie znaczenia czy broni zawodnika na piłce, czy bez piłki – w obu przypadkach nie za bardzo wie co robić. Po prostu nawet nie tyle jest w złym miejscu na parkiecie, co po prostu nie nadąża. Czasami mam wrażenie, że jest wolny albo trochę pulchniutki. Brakuje mu też masy. Jason Kidd stworzył mis-match w obronie, tak by Parker grając na 4 krył 3 przeciwnika, a Giannis jako 3 był odpowiedzialny za 4. Ale to też niewiele pomaga. Parker łatwo gubi się na zasłonach, przez co rywale lubią grać przez niego pick and rolle lub akcję pick and pop. To prowadzi do czystych pozycji i zobaczcie poniżej skąd Aminu wypuszcza piłkę, a gdzie jest zasięg Parkera.

Gdyby Parker był jedynym gorszym obrońcą w piątce to można by było jeszcze go na kimś schować. Ale pozostaje Monroe, co daje jeden z najgorszych frontcourtów w defensywie w całej NBA. Obaj kiepsko bronią obręczy, do tego Jabari często jest stawiany przed faktem dokonanym - doskoczyć do strzelca czy zostać przy koszu? Nie ma na to dobrej odpowiedzi, szczególnie że przy obręczy i tak nie robi wielkiej różnicy.

Z czasem w defensywie musi być lepszy, ale to będzie długi proces. Na dłuższą metę powinien się lepiej sprawdzić w obronie, grając z nieco zakurzonym Johnem Hensonem.

Reszta
Parker mocno polega jeszcze na grze w mid-range. Prawie 30% jego rzutów pochodzi właśnie z półdystansu, ale wpada już tylko 33%. To kiepski wynik i nie wiem z czego to wynika, bo jump-shot Jabariego wygląda dosyć płynnie. Te rzuty po prostu nie wpadają. Ale nie zmienia to faktu, że im dalej od kosza tym gorzej.

Pokazał kilka razy w tym sezonie swoją grę tyłem do kosza i tutaj zdobywa średnio 0.97 punktu na takie posiadanie. To na pewno pozytywny element, ale nie gra tego typu akcji często – zaledwie 38 razy atakował przez post. Ma niezłą pracę nóg i to jest dobry przykład jak potrafi wykreować sobie rzut w sytuacji 1v1. Na dobrym  obrońcy jakim jest Winslow efektownie zdobył punkty.

Warto jeszcze wspomnieć o grze w transition Parkera, dosyć dobrym czytaniu gry (czyli jednak robi coś dobrze w obronie!) oraz dunkach,  które póki co wychodzą mu najlepiej. Ale póki co ten sezon Jabariego jest dosyć rozczarowujący. Fajnie sprawdza się przy oglądaniu pojedynczych akcji, ale jest graczem bardzo jednowymiarowym. Do tego brakuje mu zasięgu i tak naprawdę trudno być podekscytowanym skrzydłowym, który nie broni, a większość punktów zdobywa spod kosza. To jest tym trudniejsze, oglądając co prezentują poszczególni zawodnicy z draftu 2015.

Co dalej?
Niewielkie są szanse, by za Parkera Milwaukee otrzymało coś tak kuszącego, że zdecydowałoby się go wymienić. Jego wartość nie jest teraz najwyższa, stąd nasuwa się oczywiste rozwiązanie – poszukać nowego klubu dla Monroe’a, MCW i ewentualnie Hensona. Sprowadzić jakiegoś combo-guarda z rzutem i kogoś na pozycję 3/4/5 z trójką. Może wtedy Jabari Parker wyglądał by lepiej?

Pewnie tak, ale wszystko wskazuje na to, że Bucks nie są jeszcze gotowi pozbywać się swojego centra. Podobnie jak w poprzednie lato, znowu bardziej będzie się liczył wizerunek klubu, aniżeli względy sportowe. Jak by to wyglądało, gdyby Milwaukee po pół roku pozbyło się jedynego poważnego wolnego agenta, który od niewiadomo kiedy wybrał drużynę z Wisconsin?

To bardzo śliska sprawa, która nie ma dobrego rozwiązania. Wymienisz Monroe’a i wypełnisz luki, ale potencjalnie odstraszysz przyszłych wolnych agentów. Zostawiając swojego centra dalej będziesz trzymał świetny, ale niepasujący element, który poniekąd hamuje rozwój młodych zawodników. To nawet nie jest nawet wybieranie mniejszego zła, bo obie wersje są złe.

Co do samego Jabariego Parkera nie pozostaje nic innego jak czekanie. Wciąż tak naprawdę niewiele o nim wiemy. A to co widzieliśmy nie jest specjalnie zachęcające. Nie pokazał jeszcze tej jednej rzeczy, w której mógłby być elitarny. To nie wróży dobrze. Ale mimo wszystko liczę na jego stopniowy progres, bo nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że Jabari Parker po prostu nie jest wystarczająco dobry. 

czwartek, 4 lutego 2016

Dylemat Ricka – Chandler, a Dirk

Dla Z Krainy NBA napisałem o Dallas Mavericks i nietypowym problemie z jakim się zmagają - Chandler Parsons lepiej czuje się jako small-ballowa 4. Ale na 4 gra Dirk. Dirk nie może grać jako center. Co może zrobić Rick Carlisle?