Nie będzie to bynajmniej wpis o tym, że w stanie Utah jest ogromna szansa, że prędzej legalnie dostaniesz
leczniczą marihuanę niż piwo w
zwykłym sklepie, które ma więcej niż 4%. Mormoni, huh? Chciałem natomiast poruszyć
dwa tematy, niespecjalnie ze sobą połączone, ale związane z jedną drużyną –
Utah Jazz. Pierwszy bardziej dla fanów cyferek, kontraktów i horoskopów, drugi
dla bandwagonu Borisa Diawa w wersji light. Zapraszam.
1. Sytuacja finansowa
Jazz będzie tak skomplikowana do rozwiązania jak tylko się da
Utah to zespół zbudowany od podstaw dobrymi wyborami w
drafcie i całkowitym zaufaniem wobec umiejętności młodych zawodników. Wszystko
jednak wskazuje, że cena – dosłownie – cena, którą przyjdzie zapłacić za to
będzie bardzo wysoka, zakładając oczywiście, że zarząd zdecyduje się utrzymać
najważniejszych zawodników. Na początku warto zerknąć jak wygląda sytuacja
finansowa Jazz na najbliższe lata. Czerwonym kolorem zaznaczyłem, kiedy nastąpi
pora zapłaty poszczególnym zawodnikom.
Trzon zespołu z Salt Lake City tworzy 7 wymienionych graczy,
przy czym pierwsza czwórka jest ważniejsza niż reszta. Widzimy, że każdy z nich
jest związany kontraktem z Jazz przynajmniej do końca następnego sezonu. To
dobra rzecz. Tak więc, ta grupa będzie
miała jeszcze przynajmniej rok na wspólną grę.
Wtedy też Jazz będą musieli odpowiedzieć sobie na pytanie na
ile pewnie czują się z Dante Exumem jako pierwszym rozgrywającym. Obecne rozgrywki byłyby świetnym okresem by
to sprawdzić, ale ciężka kontuzja Australijczyka pokrzyżowała te plany. Exum
za rok nadal będzie zagadkowym rozgrywającym, tylko już wracającym po zerwanym
ACL-u, do tego na trochę innym etapie swojego rozwoju niż reszta. Gdyby zespół
z Utah chciał pójść „all in” w przyszłym sezonie, mógłby poszukać na rynku
wolnych agentów rozgrywającego w stylu Mike’a Conleya i wprowadzać Exuma z
ławki. Nie wiem tylko jak w dalszej przyszłości pomieściliby wszystkich
zawodników.
Prognozuje się, że w lato 2017 roku salary cap wystrzeli do absurdalnych 108 mln $, po czym w 2018 zmaleje do 100 mln $ i w 2019 ustabilizuje
się na poziomie ~102 mln $. Na sezon 17/18 Hayward ma opcję zawodnika w swoim
kontrakcie, dzięki czemu w 2017 zostałby niezastrzeżonym wolny agentem. Raczej na
pewno z tego zapisu skorzysta, bo zapanuje prawdziwe finansowe eldorado i
będzie mógł liczyć na prawie dwukrotną podwyżkę. Maksymalny kontrakt dla skrzydłowego Utah, który jak nie od Jazz dostanie
od kogoś innego, będzie wynosił 30% salary cap czyli ~130 mln $/ 4 lata.
Jeżeli Hayward do tego czasu pozostałby w Utah to Jazz
mogliby, dzięki prawom Birda, zaproponować mu rok więcej - aż 175 mln $ za 5
lat. W tym samym roku dojdą jeszcze negocjacje z Rudym Gobertem, który także
będzie flirtował z maksem, wynoszącym 25% od salary cap. W jedno lato 55% finansowego miejsca Jazz mogą pożreć dwa kontrakty,
ale dzięki temu na kolejny rok utrzymana zostałaby grupa wszystkich zawodników
(to brzmi zawile, ale tutaj można znaleźć łatwo
wytłumaczone zasady co do kontraktów w NBA, a tutaj kalkulator pokazujący
maksy zależnie od salary cap).
W 2018 roku Derrick
Favors i Rodney Hood byliby następni w kolejce do zapłaty, którym kolejno
przysługiwałoby 30 i 25% od salary cap. Trudno
na teraz stwierdzić czy obaj zawodnicy będą graczami na maksymalne kontrakty,
ale takie pytania na pewno zadają sobie w Utah. Prędzej postawiłbym, że Hood dostanie maksa niż Favors - przewiduje, że rzucający obrońca Jazz to
materiał na all-stara. To już jednak trochę dalsza przyszłość. Tak czy siak
jeżeli jeden z nich otrzymałby maksa to 3 kontrakty zapchałyby 80 lub 85%
salary cap. Trudno wtedy o finansową elastyczność oraz przedłużenia dla
wszystkich istotnych zawodników. Pytanie
też ile możesz osiągnąć z trio Gobert-Hayward-Hood czy Favors-Hayward-Hood w swoim
absolutnym prime timie.
Utah nigdy nie płaciła podatku od luksusu i jeżeli
zdecydowałaby się zatrzymać wymienionych graczy to mógłby być ten pierwszy raz.
W 2018, gdyby Jazz zdecydowali się dać solidne podwyżki całej czwórce ich
rachunek wyniósłby mniej więcej 112 mln $, zapominając przecież o reszcie
zawodników. Upchnięcie całej czwórki za mniejsze kwoty byłoby finansowym
majstersztykiem, ale jest mało prawdopodobne.
Bardziej realne wydaje się w pewnym momencie lekkie rozbicie
tej grupki i oddanie jednego z wysokich Gobert/ Favors za przyjaźniejsze
kontrakty. Jazz nie muszą tego robić oczywiście teraz i mają półtora roku, by
sprawdzić ile mogą ugrać ze swoim składem.
2. Trey Lyles to
prototypowy wysoki, przynajmniej w ataku, do nowoczesnej NBA
Jazz jak żadna inna drużyna potrafi po cichu wybrać w
drafcie odpowiedniego gościa, potem powoli go rozwijać, po czym nagle uświadamiasz
sobie, że do Utah znowu trafił dobry zawodnik. Tak właśnie jest z Treyem Lylesem, który na dłuższą metę
rozwiąże nieco problem spacingu w Utah.
Bardzo łatwo można było przeoczyć w drafcie Lylesa kolejnym
GM’om. Przyczyna była prosta – ten w NCAA grał bardzo duże minuty całkowicie
poza swoją pozycją. W Kentucky wychodził jako niski skrzydłowy. Tak więc, mimo
że Lyles to silny skrzydłowy, John Calipari wystawiał go w składzie wraz z Karl-Anthonym
Townsem i Willie Cauley-Steinem. Nie pomagał też back-court stworzony przez
bliźniaków Harrison – obaj przetrzymywali piłkę, tylko jeden z nich trafiał na
solidnym % za trzy, przez co tej drużynie brakowało spacingu. I to odbijało się
na obecnym zawodniku Jazz, przede wszystkim na jego rzucie za 3. W NCAA oddał
29 trójek, ale trafił już tylko 4. Jeżeli przywiązywałeś dużą wagę do statystyk
to mógł być problem.
W Salt Lake City tego nie zrobili i świetnie na tym wyjdą.
Póki co nie Lyles
nie gra wielkich minut, średnio ledwie 17 na mecz, ale wydaje się, że jest świetnym uzupełnieniem wysokiego
front-courtu Favors-Gobert. Żaden z dwóch wysokich Jazz nie rzuca za 3,
więc dobrze by było mieć chociaż opcję, by ewentualnie któregoś z nich zastąpić
strech-4. Kimś takim jest właśnie Lyles, bo po przyjściu do NBA okazało się, że
z trójką byłego gracza Kentucky nie jest tak źle. W tym sezonie oddał 50 prób
za 3 i trafił solidne 40% z nich. Jazz dzięki temu mogą grać proste akcje pick
and pop z wysokim rozciągającym już do linii za 3, czego ani Favors, ani Gobert
nie zapewniają.
Ale nie chodzi tylko o to, że debiutant potrafi rzucić za 3.
Może odciągnąć jednego podkoszowego rywala od pomalowanego, co otwiera
przestrzeń pod koszem m.in. dla Favorsa lub Goberta w pick and rollach. Dodatkowo jest całkiem niezłym podającym,
ma też płynny kozioł i w ataku pokazuje sporą uniwersalność. Np. jak tutaj,
gdy skupił na sobie uwagę dwóch obrońców i wypracował czystą trójkę swojemu
koledze.
Najważniejszą rzeczą w przypadku Lylesa jest to, że przynosi
od siebie coś „do stołu” – dodaje nową umiejętność drużynie, której podstawowy
front-court nie może zapewnić. Debiutant Jazz nie jest wprawdzie dobrym
obrońcą, więc coś od tego stołu też zabiera. Idealnie byłoby połączyć go z rim-protectorem,
ale hej! okazuje się, że w Utah jest
dwóch takich gości. Gobert
jest najlepszym obrońcą obęrczy w NBA w tym sezonie, Favors jest 8 wśród graczy, którzy rozegrali więcej niż
1000 minut. Stąd obaj centrzy przykrywają
niedociągnięcia w defensywie Lylesa, tak by jego mankamenty nie były tak
widoczne.
Już teraz zdarza się, że trener Quin Snyder decyduje się na
grę debiutantem w dłuższym wymiarze, odpowiadając w ten sposób na small-ball
rywala. Będą przeciwnicy, przeciwko
którym gra dwoma tak na dobrą sprawę centrami nie będzie skuteczna i wtedy do
gry wchodzi Lyles.
Jego sufit to powiedzmy
taki Boris Diaw w wersji light –
wysoki, który potrafi rzucić za 3, mogący przejąć rozegranie, z dobrym
przeglądem pola i imponującym koszykarskim IQ. Bardzo łatwo takiego gracza
wkomponować w zespół. Docelowa pozycja Lylesa to może nawet strech-5. Póki co w
Utah raczej tego nie uświadczymy, ale kusząca jest wizja grania na centrze zawodnikiem,
który miałby warunki fizyczne podkoszowego, a skill set w ataku
charakterystyczny dla guarda lub niskiego skrzydłowego.
Dlatego to potencjalnie jeden z najbardziej unikatowych
młodych wysokich w NBA.