środa, 24 lutego 2016

W Utah lubią funk

Nie będzie to bynajmniej wpis o tym, że w stanie Utah jest ogromna szansa, że prędzej legalnie dostaniesz leczniczą marihuanę niż piwo w zwykłym sklepie, które ma więcej niż 4%. Mormoni, huh? Chciałem natomiast poruszyć dwa tematy, niespecjalnie ze sobą połączone, ale związane z jedną drużyną – Utah Jazz. Pierwszy bardziej dla fanów cyferek, kontraktów i horoskopów, drugi dla bandwagonu Borisa Diawa w wersji light. Zapraszam.

1. Sytuacja finansowa Jazz będzie tak skomplikowana do rozwiązania jak tylko się da
Utah to zespół zbudowany od podstaw dobrymi wyborami w drafcie i całkowitym zaufaniem wobec umiejętności młodych zawodników. Wszystko jednak wskazuje, że cena – dosłownie – cena, którą przyjdzie zapłacić za to będzie bardzo wysoka, zakładając oczywiście, że zarząd zdecyduje się utrzymać najważniejszych zawodników. Na początku warto zerknąć jak wygląda sytuacja finansowa Jazz na najbliższe lata. Czerwonym kolorem zaznaczyłem, kiedy nastąpi pora zapłaty poszczególnym zawodnikom.
Trzon zespołu z Salt Lake City tworzy 7 wymienionych graczy, przy czym pierwsza czwórka jest ważniejsza niż reszta. Widzimy, że każdy z nich jest związany kontraktem z Jazz przynajmniej do końca następnego sezonu. To dobra rzecz. Tak więc, ta grupa będzie miała jeszcze przynajmniej rok na wspólną grę.

Wtedy też Jazz będą musieli odpowiedzieć sobie na pytanie na ile pewnie czują się z Dante Exumem jako pierwszym rozgrywającym. Obecne rozgrywki byłyby świetnym okresem by to sprawdzić, ale ciężka kontuzja Australijczyka pokrzyżowała te plany. Exum za rok nadal będzie zagadkowym rozgrywającym, tylko już wracającym po zerwanym ACL-u, do tego na trochę innym etapie swojego rozwoju niż reszta. Gdyby zespół z Utah chciał pójść „all in” w przyszłym sezonie, mógłby poszukać na rynku wolnych agentów rozgrywającego w stylu Mike’a Conleya i wprowadzać Exuma z ławki. Nie wiem tylko jak w dalszej przyszłości pomieściliby wszystkich zawodników.

Prognozuje się, że w lato 2017 roku salary cap wystrzeli do absurdalnych 108 mln $, po czym w 2018 zmaleje do 100 mln $ i w 2019 ustabilizuje się na poziomie ~102 mln $. Na sezon 17/18 Hayward ma opcję zawodnika w swoim kontrakcie, dzięki czemu w 2017 zostałby niezastrzeżonym wolny agentem. Raczej na pewno z tego zapisu skorzysta, bo zapanuje prawdziwe finansowe eldorado i będzie mógł liczyć na prawie dwukrotną podwyżkę. Maksymalny kontrakt dla skrzydłowego Utah, który jak nie od Jazz dostanie od kogoś innego, będzie wynosił 30% salary cap czyli ~130 mln $/ 4 lata.

Jeżeli Hayward do tego czasu pozostałby w Utah to Jazz mogliby, dzięki prawom Birda, zaproponować mu rok więcej - aż 175 mln $ za 5 lat. W tym samym roku dojdą jeszcze negocjacje z Rudym Gobertem, który także będzie flirtował z maksem, wynoszącym 25% od salary cap. W jedno lato 55% finansowego miejsca Jazz mogą pożreć dwa kontrakty, ale dzięki temu na kolejny rok utrzymana zostałaby grupa wszystkich zawodników (to brzmi zawile, ale tutaj można znaleźć łatwo wytłumaczone zasady co do kontraktów w NBA, a tutaj kalkulator pokazujący maksy zależnie od salary cap).

W 2018 roku Derrick Favors i Rodney Hood byliby następni w kolejce do zapłaty, którym kolejno przysługiwałoby 30 i 25% od salary cap. Trudno na teraz stwierdzić czy obaj zawodnicy będą graczami na maksymalne kontrakty, ale takie pytania na pewno zadają sobie w Utah. Prędzej postawiłbym, że Hood dostanie maksa niż Favors - przewiduje, że rzucający obrońca Jazz to materiał na all-stara. To już jednak trochę dalsza przyszłość. Tak czy siak jeżeli jeden z nich otrzymałby maksa to 3 kontrakty zapchałyby 80 lub 85% salary cap. Trudno wtedy o finansową elastyczność oraz przedłużenia dla wszystkich istotnych zawodników. Pytanie też ile możesz osiągnąć z trio Gobert-Hayward-Hood czy Favors-Hayward-Hood w swoim absolutnym prime timie.

Utah nigdy nie płaciła podatku od luksusu i jeżeli zdecydowałaby się zatrzymać wymienionych graczy to mógłby być ten pierwszy raz. W 2018, gdyby Jazz zdecydowali się dać solidne podwyżki całej czwórce ich rachunek wyniósłby mniej więcej 112 mln $, zapominając przecież o reszcie zawodników. Upchnięcie całej czwórki za mniejsze kwoty byłoby finansowym majstersztykiem, ale jest mało prawdopodobne.

Bardziej realne wydaje się w pewnym momencie lekkie rozbicie tej grupki i oddanie jednego z wysokich Gobert/ Favors za przyjaźniejsze kontrakty. Jazz nie muszą tego robić oczywiście teraz i mają półtora roku, by sprawdzić ile mogą ugrać ze swoim składem.

2. Trey Lyles to prototypowy wysoki, przynajmniej w ataku, do nowoczesnej NBA
Jazz jak żadna inna drużyna potrafi po cichu wybrać w drafcie odpowiedniego gościa, potem powoli go rozwijać, po czym nagle uświadamiasz sobie, że do Utah znowu trafił dobry zawodnik. Tak właśnie jest z Treyem Lylesem, który na dłuższą metę rozwiąże nieco problem spacingu w Utah.

Bardzo łatwo można było przeoczyć w drafcie Lylesa kolejnym GM’om. Przyczyna była prosta – ten w NCAA grał bardzo duże minuty całkowicie poza swoją pozycją. W Kentucky wychodził jako niski skrzydłowy. Tak więc, mimo że Lyles to silny skrzydłowy, John Calipari wystawiał go w składzie wraz z Karl-Anthonym Townsem i Willie Cauley-Steinem. Nie pomagał też back-court stworzony przez bliźniaków Harrison – obaj przetrzymywali piłkę, tylko jeden z nich trafiał na solidnym % za trzy, przez co tej drużynie brakowało spacingu. I to odbijało się na obecnym zawodniku Jazz, przede wszystkim na jego rzucie za 3. W NCAA oddał 29 trójek, ale trafił już tylko 4. Jeżeli przywiązywałeś dużą wagę do statystyk to mógł być problem.

W Salt Lake City tego nie zrobili i świetnie na tym wyjdą.

Póki co nie Lyles nie gra wielkich minut, średnio ledwie 17 na mecz, ale wydaje się, że jest świetnym uzupełnieniem wysokiego front-courtu Favors-Gobert. Żaden z dwóch wysokich Jazz nie rzuca za 3, więc dobrze by było mieć chociaż opcję, by ewentualnie któregoś z nich zastąpić strech-4. Kimś takim jest właśnie Lyles, bo po przyjściu do NBA okazało się, że z trójką byłego gracza Kentucky nie jest tak źle. W tym sezonie oddał 50 prób za 3 i trafił solidne 40% z nich. Jazz dzięki temu mogą grać proste akcje pick and pop z wysokim rozciągającym już do linii za 3, czego ani Favors, ani Gobert nie zapewniają. 

Ale nie chodzi tylko o to, że debiutant potrafi rzucić za 3. Może odciągnąć jednego podkoszowego rywala od pomalowanego, co otwiera przestrzeń pod koszem m.in. dla Favorsa lub Goberta w pick and rollach. Dodatkowo jest całkiem niezłym podającym, ma też płynny kozioł i w ataku pokazuje sporą uniwersalność. Np. jak tutaj, gdy skupił na sobie uwagę dwóch obrońców i wypracował czystą trójkę swojemu koledze.

Najważniejszą rzeczą w przypadku Lylesa jest to, że przynosi od siebie coś „do stołu” – dodaje nową umiejętność drużynie, której podstawowy front-court nie może zapewnić. Debiutant Jazz nie jest wprawdzie dobrym obrońcą, więc coś od tego stołu też zabiera. Idealnie byłoby połączyć go z rim-protectorem, ale hej! okazuje się, że w Utah jest dwóch takich gości. Gobert jest najlepszym obrońcą obęrczy w NBA w tym sezonie, Favors jest 8 wśród graczy, którzy rozegrali więcej niż 1000 minut. Stąd obaj centrzy przykrywają niedociągnięcia w defensywie Lylesa, tak by jego mankamenty nie były tak widoczne.  

Już teraz zdarza się, że trener Quin Snyder decyduje się na grę debiutantem w dłuższym wymiarze, odpowiadając w ten sposób na small-ball rywala. Będą przeciwnicy, przeciwko którym gra dwoma tak na dobrą sprawę centrami nie będzie skuteczna i wtedy do gry wchodzi Lyles.

Jego sufit to powiedzmy taki Boris Diaw w wersji light – wysoki, który potrafi rzucić za 3, mogący przejąć rozegranie, z dobrym przeglądem pola i imponującym koszykarskim IQ. Bardzo łatwo takiego gracza wkomponować w zespół. Docelowa pozycja Lylesa to może nawet strech-5. Póki co w Utah raczej tego nie uświadczymy, ale kusząca jest wizja grania na centrze zawodnikiem, który miałby warunki fizyczne podkoszowego, a skill set w ataku charakterystyczny dla guarda lub niskiego skrzydłowego.

Dlatego to potencjalnie jeden z najbardziej unikatowych młodych wysokich w NBA. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz