Porównywanie graczy zazwyczaj nie sprawdza się najlepiej,
ale tak czy siak trudno od niego uciec. Dzięki temu możemy stworzyć sobie przybliżony
obraz tego kim dany zawodnik może być w przyszłości. Wiadomo, że nie wyjdzie z
tego wersja jeden do jednego. Trudno też stwierdzić czy będziemy choć trochę blisko.
Ale tak się zastanawiałem: czy złą rzeczą byłoby stawianie kogoś obok DeMara
DeRozana?
Wydaje się, że nie. Inna sprawa czy to na pewno dobrze,
jeżeli twój sufit leży gdzieś w okolicach umiejętności dwukrotnego all-stara
Raptors? To już zależy od twoich oczekiwań. Andrew Wiggins wygląda trochę jak nowy DeMar DeRozan. Albo nowy
Rudy Gay. Uh. To tylko liczby, ale… W wymienionych przypadkach są to statystyki
z drugich sezonów w NBA wszystkich trzech zawodników:
Prócz podobnych liczb i zbliżonego skillsetu, te porównania
biorą się stąd, że długimi fragmentami mam wrażenie, że Kanadyjczyk jest
zawodnikiem przede wszystkim od zdobywania punktów. Albo tylko. To – żeby nikt
opacznie nie zrozumiał – nie jest złe, ale zmierzam do tego, że poza tym, fragmentami
Wigginsa nie ma po prostu w meczu. Trochę jakby znikał. W każdym elemencie –
zbiórki, asysty, bloki, przechwyty – jest wyraźnie poniżej przeciętnej. Jedynym
zawodnikiem, który gra powyżej 30 minut na mecz i notuje jednocześnie równie
mało zbiórek, asyst i przechwytów jest Arron Afflalo.
Pewnie, to się może zmienić, ale Wiggins zdecydowanie musi popracować nad swoją
„all-around game”. DeRozan w pewnym momencie zrobił ten krok i dzięki stał się lepszym graczem. Rudy Guy nigdy tego nie
zrobił, przez co w zasadzie nie potrafił odnaleźć się na dłużej w dobrych
drużynach.
Trochę na ratunek Kanadyjczyka, Timberwolves mają
Karla-Anthony’ego Townsa, który będzie liderem i najlepszym graczem drużyny z
Minneapolis (już jest). To na nim bardziej będzie spoczywało zadanie, by każdy zawodnik w zespole był lepszy niż w
rzeczywistości. A to jedna z najważniejszych rzeczy, która potencjalnie wyróżnia
franchise playerów od all-starów .
Przejdźmy do tego co Wiggins prezentuje swoją grą. Zdecydowanie największa zaletą
drugoroczniaka w NBA jest łatwe dostawanie się na linię rzutów wolnych. I w
tym elemencie wygląda momentami spektakularnie, szczególnie gdy wykorzystuje
jeden ze swoich firmowych ruchów – naskok na dwie nogi i dunk. Uwielbiam.
Warto dodać, że ma dobry kozioł co także pozwala mu łatwo
dostawać się na linię. Średnio rzuca 7.2 osobistych na mecz, co daje mu 8
miejsce pod tym względem w NBA. Trafia jednak przeciętne 72% z linii, ale to
jeszcze nie jest problemem. Kłopotliwe momentami może być to, że w zasadzie
Wiggins to dobry scorer, ale słaby shooter. Potrafi zdobywać punkty na szereg
sposobów, ale nie ma póki co warunków, by robić to co mecz efektywnie. Patrząc
na średnie pozycje, jest świetny w trafianiu pod koszem, ok w pomalowanym i… to
tyle.
Wynika to głównie z tego, że Wiggins nie ma jeszcze pewnego
rzutu, przez co szwankuje półdystans i trójka. Przez to jest też go mniej na parkiecie w innych miejscach. Dla
przykładu Carmelo Anthony zaczął trafiać za 3 na lepszym % dopiero w swoim
piątym sezonie w NBA. Ale cały czas i tak rzucał. Tutaj jest trochę podobnie.
Po prostu dosyć rzadko wspomina się o tym, że Wiggins póki
co dosyć mocno jedzie na czystym talencie. Jest takim nieoszlifowanym
diamentem. To potencjalnie pozytywna rzecz w przypadku Kanadyjczyka, bo już
wykazuje dużą uniwersalność w ataku, tylko swojej gry nie przekłada jeszcze na efektywność.
Jak zacznie, a do tego doda lepszą trójkę, w zdobywaniu punktów byłby
zawodnikiem kompletnym.
Możesz już grać Wigginsem skutecznie przez post-up, gdzie
ten wykorzystuje swoją przewagę wzrostu. W izolacjach, spot-up czy pick and
rollach jeszcze jest sporo do poprawy, ale dobrze wiedzieć, że w każdym z tych
elementów Wiggins ma podstawy, by w ten sposób grać. Zmiana trenera na bardziej
nowoczesnego także pomoże. Może się okazać, że ten sezon przez wzgląd na Sama
Mitchella powinniśmy traktować trochę z przymrużeniem oka.
Teoretycznie największym
plusem Wigginsa po opuszczeniu Kansas miała być jego obrona. Widziałem sporo narzekań na defensywę Kanadyjczyka w NBA i
wynika to po części z zaawansowanych statystyk, które mogą nieco zakłamywać
rzeczywistość. Po części tak jest. Trudno to tak naprawdę zmierzyć, bo
statystyki nadal dobrze defensywy nie oddają.
Dla przykładu, przeciwnicy kryci przez Wigginsa trafiają średnio
o 1 punkt % lepiej niż zazwyczaj. Z drugiej strony, zawodnik Wolves często
odpowiada za najlepszego skrzydłowego rywala, więc będą zdarzać się mecze, gdy drugoroczniak
nie będzie miał żadnej odpowiedzi na krytego gracza. Tak było np. w
pojedynku Wolves – Thunder, w którym Kevin Durant
na tle Wigginsa wyglądał jak Wilt Chamberlain na tle ligi w latach 60. Gracz Wolves z pozoru wszystko robił dobrze,
ale to i tak nie wystarczało. Ta statystka jest też o tyle niebezpieczna, bo
np. zawodnicy kryci przez Jamesa Hardena w zeszłym sezonie trafiali gorzej niż
zwykle. Czy to znaczy, że lider Rockets był dobrym obrońcą? Nie, po prostu
chowano go na najsłabszym ogniwie.
Tych już absolutnie najlepszych zawodników w obronie,
wyróżnia to, że kryjąc topowych graczy potrafią wyjść ze swojego match-upu na
plusie w defensywie. Wiggins nie jest w tym miejscu i trudno mieć o to do niego
pretensje.
Ale rozłóżmy jego obronę na bardziej szczegółowe czynniki.
Widzimy, że w poszczególnych elementach jest nieźle. Skrzydłowy
Wolves na papierze broni dobrze w sytuacjach 1v1, szczególnie gdy musi bardziej
bazować na sile czy wyczekaniu, aniżeli – o dziwo – szybkości. Dodatkowo ważną
rzeczą, której statystki nie oddają w obronie są tego typu akcje.
W tej sytuacji Curry chciał oddać rzut, ale Wiggins
przykleił się do rozgrywającego Warriors, przez co ten musiał wycofać akcję do
początku. Gracz Timberwolves potrafi utrzymać się blisko krytego zawodnika i
czasem ma to swoją złą stronę, bo rywal wymusza na nim wolne. Ale to akurat
jeden z kilku przykładów świetnej obrony 1v1. Mogliśmy zaobserwować dobrą pracę
nóg Kanadyjczyka, dzięki czemu praktycznie nie zostawił wolnego miejsca Splasz
Bratowi. Tylko jak taki wpływ na defensywę swojej drużyny sprawdzić?
Być może, pewną wskazówką byłby wykaz „Defensive
Real Plus Minus” prowadzony przez ESPN. W teorii „mierzony” jest wpływ
zawodnika na obronę, na podstawie tego ile punktów drużyna traci w obronie z danym
graczem na parkiecie przez 100 posiadań, ale wliczając w to działanie
pozostałych członków drużyny. Andrew Wiggins jest na minusie w DRPM i zajmuje 86
miejsce wśród 92 rzucających obrońców(79 DeMar DeRozan). Zakładam, że to zły
wynik... Pierwszy jest Tony Allen, ale mam wrażenie, że ta statystyka i tak bardzo faworyzuje podkoszowych. Choć jest to dosyć niepokojący rezultat na tle ligi. Wydaje mi się jednak, że Wiggins będzie dobrym obrońcą,
tylko musi podobnie jak w ataku, być go więcej
na parkiecie. Nie może tak często wyłączać się z samego meczu.
Na pewno drugoroczniak ma przed sobą mnóstwo pracy, by stać
się zawodnikiem jakim chciałby być. Albo jakim chcielibyśmy, by został*. Musi
robić więcej rzeczy niż samo zdobywanie punktów, przede wszystkim bardziej
wpływać na swoich kolegów po obu stronach parkietu.
Ma mnóstwo elementów wspólnych z wczesnym DeRozanem – ciąg
na kosz (tylko większy), mid-range, post, mała liczba zbiórek, asyst itd., podejrzliwa
obrona. Póki co Kanadyjczyk rozwija się właśnie w kierunku all-stara Raptors,
tylko bez tak popsutego rzutu. Oczywiście, może być kimś jeszcze lepszym. Może
być też kimś gorszym. Ale zastanówmy się
nad tym: gdyby Andrew Wiggins skończył jako DeMar DeRozan 2.0, tylko już bez
jego kłujących wad, czy to naprawdę byłaby zła rzecz?
*Swoją drogą głosy, że
Cavaliers źle zrobili oddając Wigginsa są niedorzeczne – LeBron i przyjaciele
musieli wymienić Kanadyjczyka, pytanie tylko czy w zamian pozyskali właściwego
człowieka. Inna sprawa, że wtedy nie było jeszcze TYCH Warriors.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz