czwartek, 18 lutego 2016

Andrew Wiggins ma przed sobą długą drogę

Porównywanie graczy zazwyczaj nie sprawdza się najlepiej, ale tak czy siak trudno od niego uciec. Dzięki temu możemy stworzyć sobie przybliżony obraz tego kim dany zawodnik może być w przyszłości. Wiadomo, że nie wyjdzie z tego wersja jeden do jednego. Trudno też stwierdzić czy będziemy choć trochę blisko. Ale tak się zastanawiałem: czy złą rzeczą byłoby stawianie kogoś obok DeMara DeRozana?

Wydaje się, że nie. Inna sprawa czy to na pewno dobrze, jeżeli twój sufit leży gdzieś w okolicach umiejętności dwukrotnego all-stara Raptors? To już zależy od twoich oczekiwań. Andrew Wiggins wygląda trochę jak nowy DeMar DeRozan. Albo nowy Rudy Gay. Uh. To tylko liczby, ale… W wymienionych przypadkach są to statystyki z drugich sezonów w NBA wszystkich trzech zawodników:
Prócz podobnych liczb i zbliżonego skillsetu, te porównania biorą się stąd, że długimi fragmentami mam wrażenie, że Kanadyjczyk jest zawodnikiem przede wszystkim od zdobywania punktów. Albo tylko. To – żeby nikt opacznie nie zrozumiał – nie jest złe, ale zmierzam do tego, że poza tym, fragmentami Wigginsa nie ma po prostu w meczu. Trochę jakby znikał. W każdym elemencie – zbiórki, asysty, bloki, przechwyty – jest wyraźnie poniżej przeciętnej. Jedynym zawodnikiem, który gra powyżej 30 minut na mecz i notuje jednocześnie równie mało zbiórek, asyst i przechwytów jest Arron Afflalo. Pewnie, to się może zmienić, ale Wiggins zdecydowanie musi popracować nad swoją „all-around game”. DeRozan w pewnym momencie zrobił ten krok i dzięki stał się lepszym graczem. Rudy Guy nigdy tego nie zrobił, przez co w zasadzie nie potrafił odnaleźć się na dłużej w dobrych drużynach.


Trochę na ratunek Kanadyjczyka, Timberwolves mają Karla-Anthony’ego Townsa, który będzie liderem i najlepszym graczem drużyny z Minneapolis (już jest). To na nim bardziej będzie spoczywało zadanie, by każdy zawodnik w zespole był lepszy niż w rzeczywistości. A to jedna z najważniejszych rzeczy, która potencjalnie wyróżnia franchise playerów od all-starów .

Przejdźmy do tego co Wiggins prezentuje swoją grą. Zdecydowanie największa zaletą drugoroczniaka w NBA jest łatwe dostawanie się na linię rzutów wolnych. I w tym elemencie wygląda momentami spektakularnie, szczególnie gdy wykorzystuje jeden ze swoich firmowych ruchów – naskok na dwie nogi i dunk. Uwielbiam.  

Warto dodać, że ma dobry kozioł co także pozwala mu łatwo dostawać się na linię. Średnio rzuca 7.2 osobistych na mecz, co daje mu 8 miejsce pod tym względem w NBA. Trafia jednak przeciętne 72% z linii, ale to jeszcze nie jest problemem. Kłopotliwe momentami może być to, że w zasadzie Wiggins to dobry scorer, ale słaby shooter. Potrafi zdobywać punkty na szereg sposobów, ale nie ma póki co warunków, by robić to co mecz efektywnie. Patrząc na średnie pozycje, jest świetny w trafianiu pod koszem, ok w pomalowanym i… to tyle.
Wynika to głównie z tego, że Wiggins nie ma jeszcze pewnego rzutu, przez co szwankuje półdystans i trójka. Przez to jest też go mniej na parkiecie w innych miejscach. Dla przykładu Carmelo Anthony zaczął trafiać za 3 na lepszym % dopiero w swoim piątym sezonie w NBA. Ale cały czas i tak rzucał. Tutaj jest trochę podobnie.

Po prostu dosyć rzadko wspomina się o tym, że Wiggins póki co dosyć mocno jedzie na czystym talencie. Jest takim nieoszlifowanym diamentem. To potencjalnie pozytywna rzecz w przypadku Kanadyjczyka, bo już wykazuje dużą uniwersalność w ataku, tylko swojej gry nie przekłada jeszcze na efektywność. Jak zacznie, a do tego doda lepszą trójkę, w zdobywaniu punktów byłby zawodnikiem kompletnym.
Możesz już grać Wigginsem skutecznie przez post-up, gdzie ten wykorzystuje swoją przewagę wzrostu. W izolacjach, spot-up czy pick and rollach jeszcze jest sporo do poprawy, ale dobrze wiedzieć, że w każdym z tych elementów Wiggins ma podstawy, by w ten sposób grać. Zmiana trenera na bardziej nowoczesnego także pomoże. Może się okazać, że ten sezon przez wzgląd na Sama Mitchella powinniśmy traktować trochę z przymrużeniem oka.

Teoretycznie największym plusem Wigginsa po opuszczeniu Kansas miała być jego obrona. Widziałem sporo narzekań na defensywę Kanadyjczyka w NBA i wynika to po części z zaawansowanych statystyk, które mogą nieco zakłamywać rzeczywistość. Po części tak jest. Trudno to tak naprawdę zmierzyć, bo statystyki nadal dobrze defensywy nie oddają.

Dla przykładu, przeciwnicy kryci przez Wigginsa trafiają średnio o 1 punkt % lepiej niż zazwyczaj. Z drugiej strony, zawodnik Wolves często odpowiada za najlepszego skrzydłowego rywala, więc będą zdarzać się mecze, gdy drugoroczniak nie będzie miał żadnej odpowiedzi na krytego gracza. Tak było np. w pojedynku Wolves – Thunder, w którym Kevin Durant na tle Wigginsa wyglądał jak Wilt Chamberlain na tle ligi w latach 60. Gracz Wolves z pozoru wszystko robił dobrze, ale to i tak nie wystarczało. Ta statystka jest też o tyle niebezpieczna, bo np. zawodnicy kryci przez Jamesa Hardena w zeszłym sezonie trafiali gorzej niż zwykle. Czy to znaczy, że lider Rockets był dobrym obrońcą? Nie, po prostu chowano go na najsłabszym ogniwie.

Tych już absolutnie najlepszych zawodników w obronie, wyróżnia to, że kryjąc topowych graczy potrafią wyjść ze swojego match-upu na plusie w defensywie. Wiggins nie jest w tym miejscu i trudno mieć o to do niego pretensje.

Ale rozłóżmy jego obronę na bardziej szczegółowe czynniki.
Widzimy, że w poszczególnych elementach jest nieźle. Skrzydłowy Wolves na papierze broni dobrze w sytuacjach 1v1, szczególnie gdy musi bardziej bazować na sile czy wyczekaniu, aniżeli – o dziwo – szybkości. Dodatkowo ważną rzeczą, której statystki nie oddają w obronie są tego typu akcje. 

W tej sytuacji Curry chciał oddać rzut, ale Wiggins przykleił się do rozgrywającego Warriors, przez co ten musiał wycofać akcję do początku. Gracz Timberwolves potrafi utrzymać się blisko krytego zawodnika i czasem ma to swoją złą stronę, bo rywal wymusza na nim wolne. Ale to akurat jeden z kilku przykładów świetnej obrony 1v1. Mogliśmy zaobserwować dobrą pracę nóg Kanadyjczyka, dzięki czemu praktycznie nie zostawił wolnego miejsca Splasz Bratowi. Tylko jak taki wpływ na defensywę swojej drużyny sprawdzić?

Być może, pewną wskazówką byłby wykaz „Defensive Real Plus Minus” prowadzony przez ESPN. W teorii „mierzony” jest wpływ zawodnika na obronę, na podstawie tego ile punktów drużyna traci w obronie z danym graczem na parkiecie przez 100 posiadań, ale wliczając w to działanie pozostałych członków drużyny. Andrew Wiggins jest na minusie w DRPM i zajmuje 86 miejsce wśród 92 rzucających obrońców(79 DeMar DeRozan). Zakładam, że to zły wynik... Pierwszy jest Tony Allen, ale mam wrażenie, że ta statystyka i tak bardzo faworyzuje podkoszowych. Choć jest to dosyć niepokojący rezultat na tle ligi. Wydaje mi się jednak, że Wiggins będzie dobrym obrońcą, tylko musi podobnie jak w ataku, być go więcej na parkiecie. Nie może tak często wyłączać się z samego meczu.

Na pewno drugoroczniak ma przed sobą mnóstwo pracy, by stać się zawodnikiem jakim chciałby być. Albo jakim chcielibyśmy, by został*. Musi robić więcej rzeczy niż samo zdobywanie punktów, przede wszystkim bardziej wpływać na swoich kolegów po obu stronach parkietu.  

Ma mnóstwo elementów wspólnych z wczesnym DeRozanem – ciąg na kosz (tylko większy), mid-range, post, mała liczba zbiórek, asyst itd., podejrzliwa obrona. Póki co Kanadyjczyk rozwija się właśnie w kierunku all-stara Raptors, tylko bez tak popsutego rzutu. Oczywiście, może być kimś jeszcze lepszym. Może być też kimś gorszym. Ale zastanówmy się nad tym: gdyby Andrew Wiggins skończył jako DeMar DeRozan 2.0, tylko już bez jego kłujących wad, czy to naprawdę byłaby zła rzecz?

*Swoją drogą głosy, że Cavaliers źle zrobili oddając Wigginsa są niedorzeczne – LeBron i przyjaciele musieli wymienić Kanadyjczyka, pytanie tylko czy w zamian pozyskali właściwego człowieka. Inna sprawa, że wtedy nie było jeszcze TYCH Warriors.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz