Tekst
ukazał się na „Z Krainy NBA”:
To zadanie było o tyle trudniejsze zadanie, że z kiepskich/
bezużytecznych graczy się po prostu rezygnuje. Po pewnym czasie się o nich
zapomina. Tak robią dobrzy trenerzy, którzy dodatkowo mają wybór i komfort
szerokiej ławki. Szczęście w nieszczęściu, nie każdy.
Nie wszyscy umieszczeni gracze są koniecznie marnymi
zawodnikami – część z nich ma przyszłość w lidze – jednak złe rzeczy przeważyły
na ich niekorzyść. Z jakiegoś powodu musieli tutaj trafić. Znalazłem też
kilku zawodników, którzy grają mało lub wcale, ale w mniejszy lub większy
sposób zaznaczyli swoją obecność na niekorzyść poszczególnych drużyn.
Jeszcze jedna rzecz. To, że zawodnik A jest poza główną
listą, a zawodnik B na niej się znalazł niekoniecznie musi oznaczać, że gracz A
jest lepszy od gracza B. Mógł grać za mało, czy jego negatywny wkład nie był aż
tak destruktywny. Łączy ich jedno – każdy z tych bad boyów sprawi, że twoja drużyna będzie na parkiecie gorsza.
Skróciłem też listę w głównym rankingu do 8. Wcześniej
opisałem kilku zawodników, którzy nie załapali się do głównej części i trafili
do poczekalni. Zaczynajmy.
Anthony Bennett: Tak wyglądała pierwsza szóstka draftu 2013:
1. Anthony Bennett
2. Victor Oladipo
3. Otto Porter
4. Cody Zeller
5. Alex Len
6. Nerlens Noel
Łatwo zauważyć, że nie był to specjalnie dobry draft, ale dało
się wyciągnąć przydatnego zawodnika. Teraz wyobraź sobie, że bierzesz udział
losowaniu i możesz wygrać: rodzinne Volvo, jakąś niskiej klasy wyścigówkę,
przeciętnego Fiata, dwa traktory lub talon na odholowanie samochodu sprzed
twojego bloku, tak byś go już później nie odnalazł. Zgadnijcie co przytrafiło
się Cleveland, gdy wybierało Bennetta.
Ryan Kelly: Grał za mało, by traktować go jako pełnoprawnego zawodnika
NBA. Średnio po 14 minut w 33 meczach. Jednak kiedy występował udało mu się
zaznaczyć swoją obecność na parkiecie złymi decyzjami, zapewniając kolejne
porażki Lakers. O to przecież chodzi?
W spotkaniu przeciwko Suns heroiczna postawa Kelly’ego
zapobiegła potencjalnemu zwycięstwu drużyny z Los Angeles. W ostatnich dwóch
minutach, gdy Lakers mogli spokojnie wygrać mecz Ryan Kelly przestrzelił dwa
wolne, zrobił goaltending na pewnych punktach dla swojej drużyny i wybił bez
powodu piłkę na aut. Prawdziwe przedłużenie myśli trenerskiej Byrona Scotta. Z
tej okazji doczekał się nawet swojej piosenki.
Austin Rivers: Mój faworyt.
Clippers, gdy Austin siedzi na ławce: +9.3, net rating: +9.3
Clippers, gdy Austin gra: -5.0, net rating: -1.8
To najgorszy taki wskaźnik wśród graczy rotacji Clippers.
Jego liczby nie są AŻ tak złe, średnio notuje: 8.8 punktu, 2 zbiórki, 1.4
asysty na 44/33/69% skuteczności. Wątpię jednak, by Austin grał w dobrym
zespole NBA, gdyby jego ojciec nie był trenerem. W pewnym sensie, rzucający
obrońca Clippers jest w podobnym stopniu zawodnikiem NBA, jak „American Horror
Story” horrorem. Jakieś punkty zaczepienia są, ale nie dajcie się zmylić – to głównie
pozory.
Andrea Bargnani: W całej karierze trafiał 35.4% za 3, w tym sezonie nie
dociągnął do 19%. Tak naprawdę, gdyby Włoch bardziej poświęcił się pracy, nadal
mógłby ze swoim skillsetem być przydatnym
rezerwowym. Musiałby regularnie trafiać za 3, poprawić masę i nie być takim
obciążeniem w obronie. Nigdy jednak tego nie zrobił, więc jest poza ligą. Nie
mógł utrzymać się w drużynie grającej o nic jaką są Nets. To powinno
wystarczyć.
Michael Carter-Williams:
Przed sezonem mówiono, że największą zmianą
w grze rozgrywającego Bucks ma być poprawiony rzut. Tą jednak okazała się nowa
fryzura.
Archie Goodwin: Są młodzi zawodnicy, którzy potrzebują czasu na
aklimatyzację w lidze i jeżeli go otrzymają potem spłacają kredyt zaufania.
Jest też Archie Goodwin.
Obecne rozgrywki miały być odpowiedzią na pytanie czy jest
dla niego przyszłość w NBA. Po degrengoladzie jaka spotkała Phoenix, zaczął
grać więcej, ale to co pokazał jest mało obiecujące. Nie do końca wiadomo jaką
pozycję mu przypisać – jest za słabym dystrybutorem piłki, by być rozgrywającym
(2asysty na mecz, na 1.15 asysty przypada aż 1 strata), a nie potrafi rzucać z
dystansu, by traktować go jako rzucającego obrońcę (22,2% za 3, po ASG 13,9%).
Ma niezły atletyzm i przyzwoicie kończy pod koszem, ale to mało,
szczególnie na pozycjach mocno związanych z rzutem. Wciąż jest młody, młodszy
od kilku zawodników wchodzących w tym roku do NBA – Buddy Hield, Kris Dunn czy
Denzel Valentine – tyle tylko, że Goodwin może po prostu nie być wystarczająco
dobry na NBA. Szczególnie, gdy nie potrafi pewnych rzeczy pokazać w kiepskiej
drużynie, w której dostaje wolną rękę. Łatwo powiedzieć, ale lepiej by było,
gdyby Goodwin na dłużej został w szkole i grał po 30/35 minut na mecz. Czas w
tym przypadku może niczego nie zmienić.
Nik Stauskas: Znalazł się tutaj może na wyrost. Zasadniczo jest białym
strzelcem, którego największym atutem ma być rzut za 3, z tym że jest w tym
mocno przeciętny. Trafia 39,1% z gry, 33,4% z dystansu i gdyby grał w dobrym
zespole trudno byłoby znaleźć punkt zaczepienia, by trzymać go na parkiecie.
Nie broni, nie stanowi żadnego zagrożenia w pick and rollu (0,61ppp), ma
kiepski atletyzm i jeżeli szybko nie poprawi rzutu to może znaleźć się poza
ligą.
Trey Burke: Największy swagger
w Salt Lake City. Decyzyjnie pasowałby jak najbardziej do Houston. Potrafi
zagrać rzutowo bardzo dobry mecz na 20/25 punktów, by w następnych kilku
spotkaniach wyglądać jakby wrócił po miesięcznym DNP. Nie broni. Ostatnio też praktycznie
nie gra wcale, bo na stałe wygryzł go ze składu Shelvin Mack – rozgrywający,
który przed przyjściem do Utah większość swoich minut nabijał w garbage time. Wystarczyło.
Dion Waiters: Gdy siedzi mu trójka – co od czasu do czasu się zdarza – nie
jest taki zły.
Kobe Bryant: How deep is your love? W kontekście obrony wyboru w drafcie to dobra wiadomość, że
Kobe mógł występować. Grając po 28 minut na mecz, oddawał ponad 16 rzutów na
35% skuteczności. Średnio rzucał 6.8 trójek, trafiając 28% z nich. Notuje
niecałe 3 asysty i prawie 4 zbiórki na spotkanie. To wszystko przy
nieistniejącej przez kontuzje i wiek defensywie. Robił standardowe dla siebie
rzeczy, tylko na tragicznej efektywności i dalej od kosza. Kobe miewał
przebłyski, ale gdyby wstawić go do dowolnej drużyny, dać mu piłkę i powiedzieć
„rób to samo” nie ma wątpliwości, że bilans tego zespołu by ucierpiał. Ale
m.in. dzięki temu, Lakers udało się doczołgać do jednego z trzech najgorszych
bilansów w lidze.
W zasadzie to co Kobe zabierał na parkiecie swoją grą,
oddawał marketingowo. Lakers finansowo na pewno nie wyszli stratni na
podpisaniu z Bryantem najwyższego kontraktu na ten sezon. Stąd nie umieściłem
go w głównej części.
Pora przejść do crème de
la crème – „najlepsza” ósemka, w odwróconej kolejności:
8. Jeff Green: Jeden z tych fenomenów ala Cheryl Cole, które są bo są i
nie do końca wiadomo dlaczego, po co i skąd. W pewnym momencie po prostu to
zaakceptowano i przestano zadawać pytania.
Jeff Green gra w NBA od 2007 roku i tylko w jednym sezonie
jakakolwiek drużyna wychodziła z nim pod koniec na plus. W 2013 roku, Boston
był na zero ze skrzydłowym na parkiecie i -0.6 bez niego. Tyle. Praktycznie
każdy zespół lepiej sobie radzi, gdy Greena ze swojego składu się już
pozbędzie. Ma warunki by być strech-4, stąd zwodzi kolejne drużyny, a te oddają
za niego coś wartościowego. Potem Green klasycznie nie jest w stanie sprostać
wygórowanym oczekiwaniom.
7. Nick Young: Zdradził swoją narzeczoną i jest tym dobrym.
6. Sasha Vujacic: Kurt Rambis, który: a) w przegranym sezonie, b) bez picku w
drafcie, c) mając możliwość gry młodym zawodnikiem jakim jest Jerian Grant,
ogrywa nie wiedzieć na jaką okazję weterana bez przyszłości w lidze. Jeżeli
walczysz o swoją posadę na przyszły sezon, to wykonuj swoją robotę dobrze.
Chociaż w tym przypadku to i tak może nie mieć znaczenia, bo Rambis jako dobry
ziomek Jacksona jest w stanie utrzymać stanowisko, tylko i wyłącznie dzięki
znajomościom.
Vujacic tak naprawdę nie zrobił nic złego – to, że ktoś nim
gra nie jest jego winą. Wydaje mi się, że nawet w Sixers czy Nets miałby kłopot
z załapaniem się do składu. Na pewno przynajmniej, by nie startował.
Na marginesie, Sean Marks – nowy GM Nets – wykonał bardzo
dobry ruch zatrudniając Seana Kilpatricka, byłą gwiazdę D-League. Ten na
Brooklynie teraz spisuje się całkiem nieźle. Przed jego podpisaniem czytałem
opinie kibiców Knicks, którzy liczyli, że Phil Jackson ściągnie do składu
właśnie Kilpatricka. Zamiast niego wybrano Jimmera Fredette’a, który przyszedł
i poszedł. Knicks mogli zgarnąć praktycznie za nic przydanego zawodnika. Na
pewno byłaby to nadwyżka nad Słoweńcem.
5. Omer Asik: Gdy twoja drużyna ciebie nie potrzebuje, ale i tak oferuje
Ci 5-letni kontrakt wart 60 mln $:
Asik jest jedną z przyczyn, by zwolnić Della Dempsa. GM
Pelicans wymieniając przed sezonem 14/15 pick w pierwszej rundzie na Turka,
popełnił błąd. Obserwując grę Asika, musiał w pewnym momencie zdać sobie z tego
sprawę. Przed tym sezonem mógł swój błąd nie tyle naprawić – wyboru w drafcie
nie dało się przecież odzyskać – co zredukować. Mógł po prostu pozwolić Asikowi
odejść. Ale co Dell Demps zrobił? Brnął dalej. Demps nie chciał zostać z niczym
i popełnił następny błąd, oferując podkoszowemu wysoki kontrakt.
W nowym salary cap ta umowa nie będzie takim problemem, ale
nie o to chodzi. Pelicans są związani z cieniem zawodnika, którym Asik był
jeszcze 2 lata temu. Co więcej, na pozycji, na której docelowo ma grać Anthony
Davis.
4. Corey Brewer: Czysto pod kątem gry jest
mnóstwo irytujących zawodników w Houston, ale Brewer może być liderem w tej
kategorii. Samo oglądanie decyzji, które Brewer podejmuje na parkiecie,
wyprowadziłoby z równowagi mnichów buddyjskich. Jest absolutnie tragiczny w tym
sezonie i nie pojmuje jak ktoś trafiający 38% z gry i 27,5% za 3 ma ciągle
zielone światło by rzucać.
3. Josh Smith: Kolejne cenne znalezisko do kolekcji Gm-a Doca.
W działaniach Doca Riversa można znaleźć pewien schemat.
Ściąga gościa, który z pozoru ma być wzmocnieniem nieistniejącej ławki. Ten
miewa nieliczne przebłyski, ale ogólny obraz jego gry jest przeciętny.
Nadchodzi pierwszy większy kryzys i Doc z nowego zawodnika przestaje korzystać.
Potem zazwyczaj do niego nie wraca, a jeżeli tak, to i tak prędzej czy później
z tego zawodnika rezygnuje. Tak było w przypadku Lance’a Stephensona, który gdy
zaczął grać autentycznie lepiej, został wytransferowany do Memphis. Potem ten
gracz w nowym klubie prezentuje się z niezłej strony i pokazuje, że – być może
– wystarczyło trochę więcej zaufania.
Wyjątkiem od reguły jest Josh Smith. Doc Rivers może do
lustra powiedzieć miałem rację. I tak
mu nie uwierzy.
2. Kyle Singler: Sam Presti miał jedno zadanie. Znaleźć dwóch zawodników, z
którymi trio Westbrook-Durant-Ibaka mogłoby kończyć mecze w small-ballu. Nie
udało się. Może za rok. Mimo wszystko, obecność na parkiecie każdego z grupy –
Roberson, Foye, Morrow, Waiters, Payne – można usprawiedliwić, bo wszyscy
przynajmniej w jednym aspekcie koszykarskiego rzemiosła są całkiem nieźli.
Nie ma natomiast wytłumaczenia dla gry Singlerem, który
słowo „bezużyteczny” wniósł na wyższy poziom. Jego rola w zespole ogranicza się
do defensywy i rzucania za 3, ale nie potrafi jej podołać. Trafia 37% z gry i
29% za 3, jest minusowym obrońcą i jednym z dwóch zawodników z rotacji, z
którym Thunder na parkiecie są na minusie. Co więcej, Kyle Singler ma najmniej
asyst ze wszystkich zawodników,
którzy rozegrali przynajmniej 900 minut w tym sezonie – 22. Jeszcze ta fryzura…
1. Ty Lawson: Samo wstawanie z łóżka na kacu męczy, a co dopiero gra w
koszykówkę. Alkohol podmienił Ty’a Lawsona. A może to trzeźwość? Sami
spójrzcie.
14/15: 35.5min, 43.6fg%, 34.1% za 3, 15.2ppg, 9.6apg, 3.1rpg
15/16: 21.2min, 38.7fg%, 32.7% za 3, 5.6ppg, 3.4apg, 1.8rpg
Niewytłumaczalny jest taki zjazd. W zeszłym sezonie był
przecież przydatnym zawodnikiem, a Denver robiło mu w mediach społecznościowych
kampanię do meczu gwiazd. W tym, najbardziej rakotwórcza drużyna NBA wykupiła
go, by tylko trzymał się od nich z daleka. To wystarczyło, by zostać LVP tego
sezonu. Gratulacje od całej redakcji, teraz pani Sylwia wręczy panu kuferek
słodkości.
Ty Lawson nie ma jeszcze nawet 30 lat, a powoli może
rezerwować bilet do Chin w jedną stronę.