sobota, 9 kwietnia 2016

Najmniej wartościowi gracze – ranking LVP


Tekst ukazał się na „Z Krainy NBA”: 

Będąc na fali poprzedniego rankingu – MVP, postanowiłem napisać zupełne jego przeciwieństwo. Z pomocą Twittera odszukałem najmniej wartościowych zawodników tego sezonu.

To zadanie było o tyle trudniejsze zadanie, że z kiepskich/ bezużytecznych graczy się po prostu rezygnuje. Po pewnym czasie się o nich zapomina. Tak robią dobrzy trenerzy, którzy dodatkowo mają wybór i komfort szerokiej ławki. Szczęście w nieszczęściu, nie każdy.

Nie wszyscy umieszczeni gracze są koniecznie marnymi zawodnikami – część z nich ma przyszłość w lidze – jednak złe rzeczy przeważyły na ich niekorzyść. Z jakiegoś powodu musieli tutaj trafić. Znalazłem też kilku zawodników, którzy grają mało lub wcale, ale w mniejszy lub większy sposób zaznaczyli swoją obecność na niekorzyść poszczególnych drużyn.

Jeszcze jedna rzecz. To, że zawodnik A jest poza główną listą, a zawodnik B na niej się znalazł niekoniecznie musi oznaczać, że gracz A jest lepszy od gracza B. Mógł grać za mało, czy jego negatywny wkład nie był aż tak destruktywny. Łączy ich jedno – każdy z tych bad boyów sprawi, że twoja drużyna będzie na parkiecie gorsza.

Skróciłem też listę w głównym rankingu do 8. Wcześniej opisałem kilku zawodników, którzy nie załapali się do głównej części i trafili do poczekalni. Zaczynajmy.

Anthony Bennett: Tak wyglądała pierwsza szóstka draftu 2013:
1. Anthony Bennett
2. Victor Oladipo
3. Otto Porter
4. Cody Zeller
5. Alex Len
6. Nerlens Noel

Łatwo zauważyć, że nie był to specjalnie dobry draft, ale dało się wyciągnąć przydatnego zawodnika. Teraz wyobraź sobie, że bierzesz udział losowaniu i możesz wygrać: rodzinne Volvo, jakąś niskiej klasy wyścigówkę, przeciętnego Fiata, dwa traktory lub talon na odholowanie samochodu sprzed twojego bloku, tak byś go już później nie odnalazł. Zgadnijcie co przytrafiło się Cleveland, gdy wybierało Bennetta.

Ryan Kelly: Grał za mało, by traktować go jako pełnoprawnego zawodnika NBA. Średnio po 14 minut w 33 meczach. Jednak kiedy występował udało mu się zaznaczyć swoją obecność na parkiecie złymi decyzjami, zapewniając kolejne porażki Lakers. O to przecież chodzi?

W spotkaniu przeciwko Suns heroiczna postawa Kelly’ego zapobiegła potencjalnemu zwycięstwu drużyny z Los Angeles. W ostatnich dwóch minutach, gdy Lakers mogli spokojnie wygrać mecz Ryan Kelly przestrzelił dwa wolne, zrobił goaltending na pewnych punktach dla swojej drużyny i wybił bez powodu piłkę na aut. Prawdziwe przedłużenie myśli trenerskiej Byrona Scotta. Z tej okazji doczekał się nawet swojej piosenki.

Austin Rivers: Mój faworyt.

Clippers, gdy Austin siedzi na ławce: +9.3, net rating: +9.3
Clippers, gdy Austin gra: -5.0, net rating: -1.8

To najgorszy taki wskaźnik wśród graczy rotacji Clippers. Jego liczby nie są AŻ tak złe, średnio notuje: 8.8 punktu, 2 zbiórki, 1.4 asysty na 44/33/69% skuteczności. Wątpię jednak, by Austin grał w dobrym zespole NBA, gdyby jego ojciec nie był trenerem. W pewnym sensie, rzucający obrońca Clippers jest w podobnym stopniu zawodnikiem NBA, jak „American Horror Story” horrorem. Jakieś punkty zaczepienia są, ale nie dajcie się zmylić – to głównie pozory.

Andrea Bargnani: W całej karierze trafiał 35.4% za 3, w tym sezonie nie dociągnął do 19%. Tak naprawdę, gdyby Włoch bardziej poświęcił się pracy, nadal mógłby ze swoim skillsetem być przydatnym rezerwowym. Musiałby regularnie trafiać za 3, poprawić masę i nie być takim obciążeniem w obronie. Nigdy jednak tego nie zrobił, więc jest poza ligą. Nie mógł utrzymać się w drużynie grającej o nic jaką są Nets. To powinno wystarczyć.

Michael Carter-Williams: Przed sezonem mówiono, że największą zmianą w grze rozgrywającego Bucks ma być poprawiony rzut. Tą jednak okazała się nowa fryzura.

Archie Goodwin: Są młodzi zawodnicy, którzy potrzebują czasu na aklimatyzację w lidze i jeżeli go otrzymają potem spłacają kredyt zaufania. Jest też Archie Goodwin.

Obecne rozgrywki miały być odpowiedzią na pytanie czy jest dla niego przyszłość w NBA. Po degrengoladzie jaka spotkała Phoenix, zaczął grać więcej, ale to co pokazał jest mało obiecujące. Nie do końca wiadomo jaką pozycję mu przypisać – jest za słabym dystrybutorem piłki, by być rozgrywającym (2asysty na mecz, na 1.15 asysty przypada aż 1 strata), a nie potrafi rzucać z dystansu, by traktować go jako rzucającego obrońcę (22,2% za 3, po ASG 13,9%).

Ma niezły atletyzm i przyzwoicie kończy pod koszem, ale to mało, szczególnie na pozycjach mocno związanych z rzutem. Wciąż jest młody, młodszy od kilku zawodników wchodzących w tym roku do NBA – Buddy Hield, Kris Dunn czy Denzel Valentine – tyle tylko, że Goodwin może po prostu nie być wystarczająco dobry na NBA. Szczególnie, gdy nie potrafi pewnych rzeczy pokazać w kiepskiej drużynie, w której dostaje wolną rękę. Łatwo powiedzieć, ale lepiej by było, gdyby Goodwin na dłużej został w szkole i grał po 30/35 minut na mecz. Czas w tym przypadku może niczego nie zmienić.

Nik Stauskas: Znalazł się tutaj może na wyrost. Zasadniczo jest białym strzelcem, którego największym atutem ma być rzut za 3, z tym że jest w tym mocno przeciętny. Trafia 39,1% z gry, 33,4% z dystansu i gdyby grał w dobrym zespole trudno byłoby znaleźć punkt zaczepienia, by trzymać go na parkiecie. Nie broni, nie stanowi żadnego zagrożenia w pick and rollu (0,61ppp), ma kiepski atletyzm i jeżeli szybko nie poprawi rzutu to może znaleźć się poza ligą.

Trey Burke: Największy swagger w Salt Lake City. Decyzyjnie pasowałby jak najbardziej do Houston. Potrafi zagrać rzutowo bardzo dobry mecz na 20/25 punktów, by w następnych kilku spotkaniach wyglądać jakby wrócił po miesięcznym DNP. Nie broni. Ostatnio też praktycznie nie gra wcale, bo na stałe wygryzł go ze składu Shelvin Mack – rozgrywający, który przed przyjściem do Utah większość swoich minut nabijał w garbage time. Wystarczyło.

Dion Waiters: Gdy siedzi mu trójka – co od czasu do czasu się zdarza – nie jest taki zły.

Kobe Bryant: How deep is your love? W kontekście obrony wyboru w drafcie to dobra wiadomość, że Kobe mógł występować. Grając po 28 minut na mecz, oddawał ponad 16 rzutów na 35% skuteczności. Średnio rzucał 6.8 trójek, trafiając 28% z nich. Notuje niecałe 3 asysty i prawie 4 zbiórki na spotkanie. To wszystko przy nieistniejącej przez kontuzje i wiek defensywie. Robił standardowe dla siebie rzeczy, tylko na tragicznej efektywności i dalej od kosza. Kobe miewał przebłyski, ale gdyby wstawić go do dowolnej drużyny, dać mu piłkę i powiedzieć „rób to samo” nie ma wątpliwości, że bilans tego zespołu by ucierpiał. Ale m.in. dzięki temu, Lakers udało się doczołgać do jednego z trzech najgorszych bilansów w lidze.

W zasadzie to co Kobe zabierał na parkiecie swoją grą, oddawał marketingowo. Lakers finansowo na pewno nie wyszli stratni na podpisaniu z Bryantem najwyższego kontraktu na ten sezon. Stąd nie umieściłem go w głównej części.  

Pora przejść do crème de la crème – „najlepsza” ósemka, w odwróconej kolejności:

8. Jeff Green: Jeden z tych fenomenów ala Cheryl Cole, które są bo są i nie do końca wiadomo dlaczego, po co i skąd. W pewnym momencie po prostu to zaakceptowano i przestano zadawać pytania.

Jeff Green gra w NBA od 2007 roku i tylko w jednym sezonie jakakolwiek drużyna wychodziła z nim pod koniec na plus. W 2013 roku, Boston był na zero ze skrzydłowym na parkiecie i -0.6 bez niego. Tyle. Praktycznie każdy zespół lepiej sobie radzi, gdy Greena ze swojego składu się już pozbędzie. Ma warunki by być strech-4, stąd zwodzi kolejne drużyny, a te oddają za niego coś wartościowego. Potem Green klasycznie nie jest w stanie sprostać wygórowanym oczekiwaniom.

7. Nick Young: Zdradził swoją narzeczoną i jest tym dobrym.

6. Sasha Vujacic: Kurt Rambis, który: a) w przegranym sezonie, b) bez picku w drafcie, c) mając możliwość gry młodym zawodnikiem jakim jest Jerian Grant, ogrywa nie wiedzieć na jaką okazję weterana bez przyszłości w lidze. Jeżeli walczysz o swoją posadę na przyszły sezon, to wykonuj swoją robotę dobrze. Chociaż w tym przypadku to i tak może nie mieć znaczenia, bo Rambis jako dobry ziomek Jacksona jest w stanie utrzymać stanowisko, tylko i wyłącznie dzięki znajomościom.

Vujacic tak naprawdę nie zrobił nic złego – to, że ktoś nim gra nie jest jego winą. Wydaje mi się, że nawet w Sixers czy Nets miałby kłopot z załapaniem się do składu. Na pewno przynajmniej, by nie startował.

Na marginesie, Sean Marks – nowy GM Nets – wykonał bardzo dobry ruch zatrudniając Seana Kilpatricka, byłą gwiazdę D-League. Ten na Brooklynie teraz spisuje się całkiem nieźle. Przed jego podpisaniem czytałem opinie kibiców Knicks, którzy liczyli, że Phil Jackson ściągnie do składu właśnie Kilpatricka. Zamiast niego wybrano Jimmera Fredette’a, który przyszedł i poszedł. Knicks mogli zgarnąć praktycznie za nic przydanego zawodnika. Na pewno byłaby to nadwyżka nad Słoweńcem.

5. Omer Asik: Gdy twoja drużyna ciebie nie potrzebuje, ale i tak oferuje Ci 5-letni kontrakt wart 60 mln $:

Asik jest jedną z przyczyn, by zwolnić Della Dempsa. GM Pelicans wymieniając przed sezonem 14/15 pick w pierwszej rundzie na Turka, popełnił błąd. Obserwując grę Asika, musiał w pewnym momencie zdać sobie z tego sprawę. Przed tym sezonem mógł swój błąd nie tyle naprawić – wyboru w drafcie nie dało się przecież odzyskać – co zredukować. Mógł po prostu pozwolić Asikowi odejść. Ale co Dell Demps zrobił? Brnął dalej. Demps nie chciał zostać z niczym i popełnił następny błąd, oferując podkoszowemu wysoki kontrakt.

W nowym salary cap ta umowa nie będzie takim problemem, ale nie o to chodzi. Pelicans są związani z cieniem zawodnika, którym Asik był jeszcze 2 lata temu. Co więcej, na pozycji, na której docelowo ma grać Anthony Davis.

4. Corey Brewer: Czysto pod kątem gry jest mnóstwo irytujących zawodników w Houston, ale Brewer może być liderem w tej kategorii. Samo oglądanie decyzji, które Brewer podejmuje na parkiecie, wyprowadziłoby z równowagi mnichów buddyjskich. Jest absolutnie tragiczny w tym sezonie i nie pojmuje jak ktoś trafiający 38% z gry i 27,5% za 3 ma ciągle zielone światło by rzucać.

3. Josh Smith: Kolejne cenne znalezisko do kolekcji Gm-a Doca.

W działaniach Doca Riversa można znaleźć pewien schemat. Ściąga gościa, który z pozoru ma być wzmocnieniem nieistniejącej ławki. Ten miewa nieliczne przebłyski, ale ogólny obraz jego gry jest przeciętny. Nadchodzi pierwszy większy kryzys i Doc z nowego zawodnika przestaje korzystać. Potem zazwyczaj do niego nie wraca, a jeżeli tak, to i tak prędzej czy później z tego zawodnika rezygnuje. Tak było w przypadku Lance’a Stephensona, który gdy zaczął grać autentycznie lepiej, został wytransferowany do Memphis. Potem ten gracz w nowym klubie prezentuje się z niezłej strony i pokazuje, że – być może – wystarczyło trochę więcej zaufania.

Wyjątkiem od reguły jest Josh Smith. Doc Rivers może do lustra powiedzieć miałem rację. I tak mu nie uwierzy.

2. Kyle Singler: Sam Presti miał jedno zadanie. Znaleźć dwóch zawodników, z którymi trio Westbrook-Durant-Ibaka mogłoby kończyć mecze w small-ballu. Nie udało się. Może za rok. Mimo wszystko, obecność na parkiecie każdego z grupy – Roberson, Foye, Morrow, Waiters, Payne – można usprawiedliwić, bo wszyscy przynajmniej w jednym aspekcie koszykarskiego rzemiosła są całkiem nieźli.

Nie ma natomiast wytłumaczenia dla gry Singlerem, który słowo „bezużyteczny” wniósł na wyższy poziom. Jego rola w zespole ogranicza się do defensywy i rzucania za 3, ale nie potrafi jej podołać. Trafia 37% z gry i 29% za 3, jest minusowym obrońcą i jednym z dwóch zawodników z rotacji, z którym Thunder na parkiecie są na minusie. Co więcej, Kyle Singler ma najmniej asyst ze wszystkich zawodników, którzy rozegrali przynajmniej 900 minut w tym sezonie – 22. Jeszcze ta fryzura…

1. Ty Lawson: Samo wstawanie z łóżka na kacu męczy, a co dopiero gra w koszykówkę. Alkohol podmienił Ty’a Lawsona. A może to trzeźwość? Sami spójrzcie.

14/15: 35.5min, 43.6fg%, 34.1% za 3, 15.2ppg, 9.6apg, 3.1rpg
15/16: 21.2min, 38.7fg%, 32.7% za 3, 5.6ppg, 3.4apg, 1.8rpg

Niewytłumaczalny jest taki zjazd. W zeszłym sezonie był przecież przydatnym zawodnikiem, a Denver robiło mu w mediach społecznościowych kampanię do meczu gwiazd. W tym, najbardziej rakotwórcza drużyna NBA wykupiła go, by tylko trzymał się od nich z daleka. To wystarczyło, by zostać LVP tego sezonu. Gratulacje od całej redakcji, teraz pani Sylwia wręczy panu kuferek słodkości.

Ty Lawson nie ma jeszcze nawet 30 lat, a powoli może rezerwować bilet do Chin w jedną stronę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz