czwartek, 7 kwietnia 2016

Ranking MVP

Nie mogłem przepuścić okazji, by o dowolnym zawodniku napisać to co chcę bez tworzenia o nim całego tekstu. Stąd zdecydowałem się, że ułożę swój ranking MVP, w którym wybiorę najbardziej wartościowych zawodników tego sezonu.

Jako kryterium przyjąłem obserwację. Od początku tych długich rozgrywek, każdego dnia – z wyjątkiem jednego, w którym cały dzień byłem w podróży – widziałem przynajmniej jeden mecz NBA od początku do końca. Postanowiłem to jakoś uporządkować. Zrobić coś co niejako byłoby rozliczeniem tego wszystkiego co widziałem. Nie chciałem też robić standardowego podsumowania, które będziecie mogli przeczytać na każdej stronie o NBA. Owszem, pojawią się statystyki, ale będą raczej dobrym tłem dla całości. Trochę jak Atlanta Hawks w tym sezonie.

To będzie zbiór myśli o poszczególnych graczach, z nawiązaniami nie tylko do koszykówki. Ale głównym założeniem pozostanie nagroda MVP.

Podzieliłem tekst na dwie części. W pierwszej pojawią się zawodnicy, którzy nie załapali się do najlepszej 10, ale są warci wzmianki. Jeżeli o kimś ważnym nie napisałem to dlatego, że albo o nim zapomniałem, albo go nie lubię. Druga część jak łatwo się domyślić to ranking 10 graczy, którzy według mnie najbardziej zasługują na miano MVP tego sezonu. Nie przedłużając, mam nadzieję że formuła się spodoba i do zawodników!

Ish Smith: Sixers zaczęli sezon od eksperymentu czy można grać w NBA bez rozgrywającego. Operacja się udała, ale pacjent zmarł. Z pierwszych 31 meczów Szóstki wygrały jeden i były na drodze do miana najgorszej drużyny w historii ligi. Wtedy przyszedł Ish Smith. Ekipa z Filadelfii stała się przez moment fun-to-watch i po sprowadzeniu kieszonkowego rozgrywającego wygrała 7 z 20 meczów, co jak na standardy tego zespołu jest jak złoto na olimpiadzie. Ostatecznie Sixers dobili do progu 10 zwycięstw, dzięki czemu nie zostaną najgorszą drużyną w historii NBA. Duża w tym zasługa Isha Smitha. Stąd honorowe wyróżnienie i order uśmiechu.

DeMarcus Cousins: Boogie patrząc tylko na umiejętności to najlepszy center w lidze i nie jestem w stanie określić jak źle mi z tym, że ten musi marnować się w Sacramento. To tak jakby Picasso malował okoliczne płoty. Kings zanotowali swój najlepszy sezon od 2008 roku, a ledwo doczołgali się do progu 30 zwycięstw. Jeden wielki bałagan. #FreeBoogie

Dirk Nowitzki: Ten gość ma gdzieś ze sto lat i nadal ciągnie Mavs do playoffów. Rzutowo nie zestarzeje się nigdy. Przez długi czas filtrował z klubem 50-40-90*, ale ostatecznie będzie musiał zadowolić się 45-37-89. Też nieźle jak na staruszka.

*50% z gry, 40% za 3 i 90% z linii rzutów wolnych

Paul George: What Happened zawodnik na przestrzeni tego sezonu. Przez pierwszy miesiąc założył plecak z napisem Indiana i był zeszłorocznym Jamesem Hardenem swojego zespołu. Wyglądał jak top5 w wyścigu po MVP. Potem napis na plecaku zaczął się zdzierać, odpadła jedna rączka, a w środku znaleziono nieświeżą kanapkę.

Nie zrozumcie mnie źle, PG wciąż ma udane rozgrywki – zważywszy na powrót po tak ciężkiej kontuzji – ale to nie to samo co na początku. W drugim sezonie z rzędu, który rozegra w całości, przytrafił mu się syndrom Paula George’a – po znakomitym starcie już nie biegnie sprintem do mety, a jedynie truchta.

Eric Bledsoe: Pamiętacie go jeszcze? Grał swój najlepszy sezon. Notował co mecz 20.4 punktu, 6.1 asysty i 4 zbiórki na najlepszym % za 3 w karierze – 37.1. Potem się połamał, popsuł mi – do odratowania – sezon w fantasy, włączył się czas przeszły i zrobiło mi się przykro. Bo go lubię i zawsze wydawał się niedoceniany.

Anthony Davis: Zmarnowany sezon. Przez kontuzje, właściciela chcącego pominąć proces budowy drużyny poprzez draft, brak drugiej gwiazdy w zespole, ograniczonego GM-a, pogrążającego się nieustannie w błędnych decyzjach i wygórowane oczekiwania.

Paul Millsap: Nie wiem czy dyskusyjnie nie jest to trzeci najlepszy zawodnik na wschodzie, biorąc pod uwagę cały sezon. Lider drugiej najlepszej defensywy w NBA. Jako jedyny w lidze notuje statystyki na poziomie przynajmniej 1.5 bloku, 1.5 przechwytu, 3 asyst i 8 zbiórek na mecz. To cichy typ, z cyklu widzisz niezłą linijkę i pytasz kiedy to się stało? W jego grze nie ma fajerwerków, zawsze wiadomo czego się spodziewać. Ale to właśnie określa wartość Millsapa. To jeden z najrówniejszych i najwszechstronniejszych zawodników w NBA, gwarantujący określony poziom po obu stronach parkietu.

Andre Drummond: Może się okazać, że najlepszy zawodnik Detroit w playoffach będzie grał po 20/25 minut, bo nie umie rzucać wolnych. Z dobrych (?) informacji, Andre ogolił włosy na ramionach.

DeMar DeRozan: James Harden Toronto Raptors, gdyby James Harden żył z półdystansu. Jeden z najbardziej regularnych zawodników w tym sezonie. Duży progres. Wjazdy pod kosz, rabunki, wymuszenia. Poprawił trójkę. Pewna opcja jako dostarczyciel punktów. 

Karl-Anthony Towns: Nie mam słów, by opisać jak dobry jest rookie Timberwolves. Top-20 zawodników już w swoim pierwszym sezonie. Z pozycji wysokiego potrafi absolutnie wszystko: dominować w mid-range, rzucać za 3, wjeżdżać ze szczytu tuż pod kosz, rozegrać w pick and rollu, zmieniać krycie w obronie na rozgrywających – wszystko. Imponuje koszykarskim IQ, a co więcej na ławce ma prywatnego trenera w postaci Kevina Garnetta.

KAT zdominował wyścig o nagrodę najlepszego debiutanta w podobnym stopniu jak Stephen Curry MVP. Obaj powinni otrzymać 100% głosów w swoich kategoriach, ale pewnie trafi się jakiś niedobry dziennikarz, który zabije małego kotka i zagłosuje inaczej.

LaMarcus Aldridge: - Chcesz sałaty?

LaMarcus gra to co lubi – grilluje z mid-range, befsztyki i steki, a nie jakaś zielenina z dystansu. Im bliżej playoffów, tym coraz lepszy. Staje się opcją 1B Spurs w pełnym tego słowa znaczeniu.

Kemba Walker, Isaiah Thomas: Liderzy dwóch rewelacji na wschodzie. Obaj z najlepszymi sezonami w swoich karierach. Kemba po tym jak zmodyfikował swój rzut, natomiast Isaiah odkąd wskoczył do pierwszej piątki Celtics i poczuł się doceniany. Świetni do oglądania, po prostu.

Walker i IT byli najbliżej załapania się do głównej części rankingu, ale nie mogłem się zdecydować na którego postawić, więc wyrzuciłem obu. Tak będzie fair. W 10 jest 9 pewniaków i jedyną niewiadomą był James Harden. Ten jednak ma za dobry indywidualnie sezon by go nie wyróżnić i ostatecznie trafił do 10. I tak dopowiesz sobie, że kibicuję Rockets.

To tyle gry wstępnej. Moja 10 w rankingu MVP, w odwróconej kolejności:

10. James Harden:
Zawodnik A: 27.4 ppg, 7 apg, 5.7rpg, 44fg%, 37.5% za 3
Zawodnik B: 28.6ppg, 7.5apg, 6.3rpg, 43.4fg%, 34.7% za 3

Gracz A to James Harden 14/15, gracz B to James Harden z tego sezonu. Lider Rockets poprawił cyferki w punktach, asystach i zbiórkach po rozgrywkach, w których myślałem że powinien zostać wybrany na MVP. Więc co się stało?

Prócz tego, że Houston jest złe w tym co robi to Harden w pewien sposób źle ocenił sytuację. Nie wyczuł momentu, że ta drużyna może osiągnąć coś więcej. Latem 2014 Harden grał z reprezentacją na mistrzostwach świata i otaczał się najlepszymi zawodnikami na świecie. Brał z nich przykład i chciał im dorównać. Potem te założenia przekładał na parkietach NBA. Natomiast latem 2015 rzucający obrońca Rockets zaczął umawiać się z jedną z sióstr Kardashian, przybył na obóz przygotowawczy bez formy i z nadwagą i – głupio to zabrzmi – jako lider zaczął dawać zły przykład. Jego w najlepszym wypadku neutralne nastawienie zaczęło negatywnie wpływać na i tak chwiejny zestaw ludzi. To odbijało się na całej drużynie. Wciąż nabijał cyferki, ale myślami był poza parkietem. Harden nadal jest jednoosobową armią w ofensywie i jednym z 10 najlepszych graczy w NBA, ale to już nie ma znaczenia. Pewnych rzeczy nie da się odwrócić.

9. Draymond Green: Jest tym nieznośnym bohaterem, którego trudno lubić, ale bez niego serial traci mnóstwo na wartości. Coś na kształt Cersei Lannister z Gry o Tron. Nie podoba mi się u Greena ciągłe kwestionowanie decyzji sędziowskich. Nie podoba mi się, że ma pobłażliwe traktowanie w kwestii ruchomych zasłon, które stawia na lewo i prawo. W ogóle Warriors mają podwójne standardy u sędziów, nie tylko w kwestii nielegalnych zasłon. Mam też wrażenie, że mimo polerowania bicepsów i maski twardziela sprawia wrażenie płaczka.

Ale w tym wszystkim Zabójca o Twarzy Osiołka ze Shreka to świetny zawodnik i glue-guy GSW. Jego kombinacja pick and rolli z Currym jest najgroźniejszą bronią w lidze. To unikalny zestaw umiejętności Draymonda sprawia, że Dubs mogą odblokować niski line-up śmierci. Do tego Green stał się maszyną do triple-double i najlepiej podającym wysokim w NBA. Pewnie, w dużym stopniu korzysta na grze obok takich strzelców za 3 jak Curry i Thompson, ale to jego przywilej. Nie wiem czy Green mógłby być tym kim jest bez Warriors, pewnie nie, ale Warriors nie mogliby być tym kim są bez Greena.

8. Kyle Lowry: Najlepszy zawodnik wicelidera wschodu i tuż za LeBronem Jamesem, najlepszy gracz swojej konferencji. Paul Pierce jest w Los Angeles, więc twój ruch Kanado.

7. Chris Paul: Kolejny znakomity sezon regularny na miarę standardów Akademii Chrisa Paula. Utrzymał Clippers z przewagą parkietu po utracie Blake’a Griffina. I jak zwykle, mimo niesamowitych indywidualnie rozgrywek, pozostaje gdzieś w cieniu czołowych zawodników. Przyzwyczailiśmy się do tak dobrego CP3, więc ten stał się rutyną.

6. Russell Westbrook: Prawdopodobnie oglądamy najbardziej westbrookowy sezon w karierze Westbrooka. Jego średnie ocierają się o triple-double (23.8ppg, 10.5apg, 7.8rpg) i robi to ze wszystkimi głupimi decyzjami jakie wchodzą w pakiet członkostwa klubu Russella Westbrooka. Zalicza mnóstwo strat (nr 2 w NBA za Hardenem), rzuca za dużo trójek (4.2 na mecz, przy 30% skuteczności), ale kto odważy mu się to powiedzieć? Jest uosobieniem ludzkiej pochodni i powiedzenia odpocznę na emeryturze.

Nie umieściłem go wyżej, bo:
-> Kevin Durant wciąż jest najlepszym zawodnikiem Oklahomy.
-> Nie podobają mi się sytuacje, w których Thunder desperacko potrzebują w końcówce 3-punktów i zamiast do Duranta idą do Westbrooka, bo równouprawnienie. Ten potem rzuca cegłą jak zbudujmy dom.
-> Chciałem docenić to co zrobił Damian Lillard z Portland. Grupę solidnych (Boss Davis!), ale skazywanych na pożarcie graczy doprowadził do plusowego bilansu na zachodzie.

5. Damian Lillard: Portland to w pozytywnym sensie WTF drużyna tego sezonu i ogromna w tym zasługa Lillarda. Ten okazał się za dobry na tankowanie, stąd skazani na wysoki pick w drafcie Blazers skończą z dodatnim bilansem i prawdopodobnie 5 miejscem na zachodzie.

Wiecznie niedoceniany, o czym najdobitniej świadczy brak powołania do meczu gwiazd. Wtedy te rozgrywki stały się dla Lillarda sprawą osobistą. Wszedł w tryb wszyscy muszą umrzeć. Oglądając go, mam wrażenie, że niezależnie przeciwko komu gra – Curry, Westbrook czy CP3 – zawsze wychodzi z nastawieniem samca alfa. Myśli o sobie w kontekście najlepszego zawodnika na parkiecie i to widać. Zaraża innych pewnością siebie. Curry trafia trójkę? Lillard chwilę później mu odpowiada. Nie czeka, idzie na wymianę ciosów. Pozostaje niewzruszony. Uwielbiam takich zawodników.

4. Kevin Durant: Zasadniczo jego sezon statystycznie niewiele różni się od tego, w którym zdobywał MVP:

13/14: 32ppg, 7.4rpg, 5.5apg, 50-39-87%
15/16: 28.1ppg, 8.3rpg, 5apg, 51-38-90%

Zdobywa mniej punktów, bo obok ma zdrowego Westbrooka. To ten sam super-efektywny Kevin Durant, do którego się przyzwyczailiśmy. Tylko – słusznie, niesłusznie – znajduje się w cieniu Leonarda, Curry’ego i Jamesa, a teraz jeszcze swojego kolegi z zespołu – Westbrooka. Zastanawiałem się skąd to wynika.

Niedawno oglądałem po raz pierwszy znakomity film z Kevinem Spaceyem American Beauty (polecam jak ktoś nie widział). Nie będę streszczał fabuły, ale głównym założeniem filmu jest historia Lestera Burnhama. Ten z pozycji pośmiertnego narratora opowiada ostatni rok swojego życia. My jako widzowie wiemy jak Lester skończy – mówi o tym na samym początku. Znamy koniec filmu, nie wiemy tylko jak to się stanie.

Piszcząc ten tekst, pomyślałem, że w podobnej sytuacji jest Kevin Durant. Jeżeli nie będzie niespodziewanych turbulencji, Oklahoma skończy z Durantem w drugiej rundzie playoffów, czego na marginesie bym nie chciał. Tak więc, mimo oglądania znakomitego sezonu skrzydłowego Thunder, znamy w pewnym sensie jego koniec. Świetnie się to ogląda, tylko wiemy co się stanie. Stąd, być może, trudno jest się ekscytować tym co robi Durant na tle najlepszych, bo przyszłość jego rywali rysuje się pozornie w jaśniejszych barwach.

A liczby Russella Westbrooka są wybrykiem natury.

3. Kawhi Leonard: Najlepszy two-way zawodnik ligi. Wywołuje autentyczny strach w oczach przeciwników, których będzie krył. Jeżeli ktoś pamięta znakomity serial „The Wire” na pewno kojarzy postać Brata Mouzone. Był to seryjny zabójca, który w skrócie miał pomóc zaprowadzić porządek na ulicach, ale starał się w żaden sposób nie wychylać. Robił wszystko po cichu. Gra pozorów. Sprawiał wrażenie zupełnie kogoś innego, tak by dopaść rywala w najmniej oczekiwanym momencie. Ciągle ten sam wyraz twarzy. Zero emocji. Zupełnie jak Kawhi Leonard. Przychodzi, robi swoje i on to the next one. Bez zbędnych ruchów. Liczy się cel. Wszystko co gracz Spurs prezentuje w obronie jest takie proste, naturalne, niemal automatyczne.

W tym sezonie doszedł jeszcze niesamowity progres w ofensywie. Wszedł w buty go-to-guya. Po atakowanej stronie parkietu Kawhi staje się niemal równie regularny jak w obronie. 51% z gry, 46% za 3, 89% z linii rzutów wolnych. Maszyna. Mimo tego, nie chciałem Leonarda dać wyżej. Jego rola w ataku swojego zespołu jest ogromna, tylko nie aż tak jak w przypadku LeBrona, którego mam wyżej.

Wydaje mi się, że gdyby – klasyka – wrzucić LeBrona do San Antonio, a Kawhia do Cleveland to bilans Cavs ucierpiałby bardziej. Leonard miał fenomenalny sezon i jest znakomitym zawodnikiem, ale LeBron to nadal lepszy gracz, z większym wpływem na swoją drużynę i kolegów z zespołu. Nie ma w tym nic złego. Czas przecież działa na korzyść Leonarda.

2. LeBron James: Popełnił w tym sezonie masę głupich i nieodpowiedzialnych decyzji. Zwolnił Davida Blatta. Zaprzestał obserwowania profilu Cavaliers na Twitterze. Zaczął otwarcie opowiadać o chęci stworzenia drużyny ze swoimi przyjaciółmi (CP3, Melo, Wade). Nieustannie mówił o przywództwie i o tym, że Cavs nie są zespołem na miarę mistrzostwa. Sprawiał wrażenie jakby nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swoich słów. Poza parkietem czasami nie zachowywał się jak lider. Zwrócił uwagę na ten problem były zawodnik NBA, Antonio Davis:
Nie chciałbym być w szatni z gościem, który jedną nogą jest poza nią, a nieustannie mówi o przywództwie i procesie jakim jest budowa mistrzowskiej drużyny. Opowiada: „Wiecie, musimy zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Jeżeli odpowiednio się zgramy, możemy razem zbudować coś specjalnego”. Wtedy myślę sobie: „Co za hipokryta! Mówisz o jednej rzeczy, a potem twoje działania wskazują zupełnie co innego”.
Antonio Davis trafił w sedno. O ile jeszcze zwolnienie Blatta jest do przyjęcia, to pozostałe czyny LeBrona są zupełnie niepotrzebne i mało pragmatyczne. Po co opowiadać banały o budowaniu drużyny itd., jeżeli chwilę później twoje działania niejako psują podstawowe – dobre – zamiary. To nie ma sensu.

Więc jeżeli masz problem z szopką, którą LeBron stworzył w Cleveland wstaw na drugim miejscu Leonarda lub Duranta. Jeżeli nie, ta pozycja należy do Jamesa. Bo mimo słabnących statystyk, niecałych 30% za 3 czy już nie tego atletyzmu co kiedyś to wciąż najlepszy all-around zawodnik w NBA. Żadna drużyna nie jest tak uzależniona od jednego gracza jak Cleveland od LeBrona. Poza parkietem, jak i na nim.

1. Stephen Curry: Ktoś myślał, że będzie inaczej? Hannibal Lecter z twarzą dziecka.

Przed sezonem, na stronie NBA, pojawiła się standardowa ankieta, w której kolejni GM-owie odpowiadali m.in. na pytanie:

Gdybyś zaczynał budowę drużyny i mógł zatrudnić dowolnego gracza kogo byś wybrał?
86.2% głosów otrzymał Anthony Davis i po 6.9% LeBron James wraz z Kevinem Durantem. Nikt nie zagłosował na Curry’ego. Jeżeli coś można powiedzieć o NBA i o nas samych jako kibicach to fakt, że często niedoceniamy teraźniejszości. Za bardzo wybiegamy w przyszłość. Z pewnością ten błąd w podanym głosowaniu popełnili generalni menedżerowie. Bo przez najbliższe pięć lat z kim mielibyśmy większe szanse na mistrzostwo: z Currym czy Davisem? Currym czy LeBronem? Currym czy Durantem? Odpowiedź po tym sezonie powinna być jedna: z Currym.

Bezkonkurencyjny MVP.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz