Nie mogłem przepuścić okazji, by o dowolnym zawodniku
napisać to co chcę bez tworzenia o nim całego tekstu. Stąd zdecydowałem się, że
ułożę swój ranking MVP, w którym wybiorę najbardziej wartościowych zawodników
tego sezonu.
Jako kryterium przyjąłem obserwację. Od początku tych
długich rozgrywek, każdego dnia – z wyjątkiem jednego, w którym cały dzień
byłem w podróży – widziałem przynajmniej jeden mecz NBA od początku do końca. Postanowiłem
to jakoś uporządkować. Zrobić coś co niejako byłoby rozliczeniem tego
wszystkiego co widziałem. Nie chciałem też robić standardowego podsumowania,
które będziecie mogli przeczytać na każdej stronie o NBA. Owszem, pojawią się
statystyki, ale będą raczej dobrym tłem dla całości. Trochę jak Atlanta Hawks w
tym sezonie.
To będzie zbiór myśli o poszczególnych graczach, z
nawiązaniami nie tylko do koszykówki. Ale głównym założeniem pozostanie nagroda
MVP.
Podzieliłem tekst na dwie części. W pierwszej pojawią się
zawodnicy, którzy nie załapali się do najlepszej 10, ale są warci wzmianki. Jeżeli
o kimś ważnym nie napisałem to dlatego, że albo o nim zapomniałem, albo go nie
lubię. Druga część jak łatwo się domyślić to ranking 10 graczy, którzy według
mnie najbardziej zasługują na miano MVP tego sezonu. Nie przedłużając, mam
nadzieję że formuła się spodoba i do zawodników!
Ish Smith: Sixers zaczęli sezon od eksperymentu czy można grać w NBA bez rozgrywającego. Operacja się udała, ale
pacjent zmarł. Z pierwszych 31 meczów Szóstki wygrały jeden i były na drodze do
miana najgorszej drużyny w historii ligi. Wtedy przyszedł Ish Smith. Ekipa z
Filadelfii stała się przez moment fun-to-watch
i po sprowadzeniu kieszonkowego rozgrywającego wygrała 7 z 20 meczów, co jak na
standardy tego zespołu jest jak złoto na olimpiadzie. Ostatecznie Sixers dobili
do progu 10 zwycięstw, dzięki czemu nie zostaną najgorszą drużyną w historii
NBA. Duża w tym zasługa Isha Smitha. Stąd honorowe wyróżnienie i order uśmiechu.
DeMarcus Cousins: Boogie patrząc tylko
na umiejętności to najlepszy center w lidze i nie jestem w stanie określić
jak źle mi z tym, że ten musi marnować się w Sacramento. To tak jakby Picasso
malował okoliczne płoty. Kings zanotowali swój najlepszy sezon od 2008 roku, a
ledwo doczołgali się do progu 30 zwycięstw. Jeden wielki bałagan. #FreeBoogie
Dirk Nowitzki: Ten gość ma gdzieś ze sto lat i nadal ciągnie Mavs do
playoffów. Rzutowo nie zestarzeje się nigdy. Przez długi czas filtrował z
klubem 50-40-90*, ale ostatecznie będzie musiał zadowolić się 45-37-89. Też
nieźle jak na staruszka.
*50% z gry, 40% za 3 i
90% z linii rzutów wolnych
Paul George: What Happened
zawodnik na przestrzeni tego sezonu. Przez pierwszy miesiąc założył plecak z
napisem Indiana i był zeszłorocznym Jamesem Hardenem swojego zespołu. Wyglądał
jak top5 w wyścigu po MVP. Potem napis na plecaku zaczął się zdzierać, odpadła
jedna rączka, a w środku znaleziono nieświeżą kanapkę.
Nie zrozumcie mnie źle, PG wciąż ma udane rozgrywki –
zważywszy na powrót po tak ciężkiej kontuzji – ale to nie to samo co na
początku. W drugim sezonie z rzędu, który rozegra w całości, przytrafił mu się syndrom Paula George’a – po znakomitym starcie
już nie biegnie sprintem do mety, a jedynie truchta.
Eric Bledsoe: Pamiętacie go jeszcze? Grał swój najlepszy sezon. Notował co
mecz 20.4 punktu, 6.1 asysty i 4 zbiórki na najlepszym % za 3 w karierze –
37.1. Potem się połamał, popsuł mi – do odratowania – sezon w fantasy, włączył
się czas przeszły i zrobiło mi się przykro. Bo go lubię i zawsze wydawał się
niedoceniany.
Anthony Davis: Zmarnowany sezon. Przez kontuzje, właściciela chcącego
pominąć proces budowy drużyny poprzez draft, brak drugiej gwiazdy w zespole,
ograniczonego GM-a, pogrążającego się nieustannie w błędnych decyzjach i
wygórowane oczekiwania.
Paul Millsap: Nie wiem czy dyskusyjnie nie jest to trzeci najlepszy
zawodnik na wschodzie, biorąc pod uwagę cały sezon. Lider drugiej najlepszej
defensywy w NBA. Jako jedyny w lidze
notuje statystyki na poziomie przynajmniej 1.5 bloku, 1.5 przechwytu, 3 asyst i
8 zbiórek na mecz. To cichy typ, z cyklu widzisz niezłą linijkę i pytasz kiedy to się stało? W jego grze nie ma
fajerwerków, zawsze wiadomo czego się spodziewać. Ale to właśnie określa
wartość Millsapa. To jeden z najrówniejszych i najwszechstronniejszych zawodników
w NBA, gwarantujący określony poziom po obu stronach parkietu.
Andre Drummond: Może się okazać, że najlepszy zawodnik Detroit w playoffach
będzie grał po 20/25 minut, bo nie umie rzucać wolnych. Z dobrych (?)
informacji, Andre ogolił włosy na ramionach.
DeMar DeRozan: James Harden Toronto Raptors, gdyby James Harden żył z
półdystansu. Jeden z najbardziej regularnych zawodników w tym sezonie. Duży
progres. Wjazdy pod kosz, rabunki, wymuszenia. Poprawił trójkę. Pewna opcja
jako dostarczyciel punktów.
Karl-Anthony Towns: Nie mam słów, by opisać jak dobry jest rookie
Timberwolves. Top-20 zawodników już w swoim pierwszym sezonie. Z pozycji
wysokiego potrafi absolutnie wszystko: dominować w mid-range,
rzucać za 3, wjeżdżać ze szczytu tuż
pod kosz, rozegrać w pick and rollu, zmieniać krycie w
obronie na rozgrywających – wszystko. Imponuje
koszykarskim IQ, a co więcej na ławce ma prywatnego trenera w postaci Kevina
Garnetta.
KAT zdominował wyścig o nagrodę najlepszego debiutanta w
podobnym stopniu jak Stephen Curry MVP. Obaj powinni otrzymać 100% głosów w
swoich kategoriach, ale pewnie trafi się jakiś niedobry dziennikarz, który
zabije małego kotka i zagłosuje inaczej.
LaMarcus Aldridge: - Chcesz sałaty?
LaMarcus gra to co lubi – grilluje z mid-range, befsztyki i
steki, a nie jakaś zielenina z dystansu. Im bliżej playoffów, tym coraz lepszy.
Staje się opcją 1B Spurs w pełnym tego słowa znaczeniu.
Kemba Walker, Isaiah Thomas:
Liderzy dwóch rewelacji na wschodzie. Obaj
z najlepszymi sezonami w swoich karierach. Kemba po tym jak zmodyfikował
swój rzut, natomiast Isaiah odkąd
wskoczył do pierwszej piątki Celtics i poczuł się doceniany. Świetni do
oglądania, po prostu.
Walker i IT byli najbliżej załapania się do głównej części
rankingu, ale nie mogłem się zdecydować na którego postawić, więc wyrzuciłem
obu. Tak będzie fair. W 10 jest 9 pewniaków i jedyną niewiadomą był James
Harden. Ten jednak ma za dobry indywidualnie sezon by go nie wyróżnić i
ostatecznie trafił do 10. I tak dopowiesz sobie, że kibicuję Rockets.
To tyle gry wstępnej. Moja 10 w rankingu MVP, w odwróconej
kolejności:
10. James Harden:
Zawodnik A: 27.4 ppg, 7 apg, 5.7rpg, 44fg%, 37.5% za 3
Zawodnik B: 28.6ppg, 7.5apg, 6.3rpg, 43.4fg%, 34.7% za 3
Gracz A to James Harden 14/15, gracz B to James Harden z
tego sezonu. Lider Rockets poprawił cyferki w punktach, asystach i zbiórkach po rozgrywkach, w których myślałem że powinien zostać
wybrany na MVP. Więc co się stało?
Prócz tego, że Houston jest złe w tym co robi to Harden w
pewien sposób źle ocenił sytuację. Nie wyczuł momentu, że ta drużyna może
osiągnąć coś więcej. Latem 2014 Harden grał z reprezentacją na mistrzostwach
świata i otaczał się najlepszymi zawodnikami na świecie. Brał z nich przykład i
chciał im dorównać. Potem te założenia przekładał na parkietach NBA. Natomiast
latem 2015 rzucający obrońca Rockets zaczął umawiać się z jedną z sióstr
Kardashian, przybył na obóz przygotowawczy bez formy i z nadwagą i – głupio to
zabrzmi – jako lider zaczął dawać zły przykład. Jego w najlepszym wypadku
neutralne nastawienie zaczęło negatywnie wpływać na i tak chwiejny zestaw
ludzi. To odbijało się na całej drużynie. Wciąż nabijał cyferki, ale myślami
był poza parkietem. Harden nadal jest jednoosobową armią w ofensywie i jednym z
10 najlepszych graczy w NBA, ale to już nie ma znaczenia. Pewnych rzeczy nie da
się odwrócić.
9. Draymond Green: Jest tym nieznośnym bohaterem, którego trudno lubić, ale
bez niego serial traci mnóstwo na wartości. Coś na kształt Cersei Lannister z Gry o Tron. Nie podoba mi się u Greena
ciągłe kwestionowanie decyzji sędziowskich. Nie podoba mi się, że ma pobłażliwe
traktowanie w kwestii ruchomych zasłon, które stawia na lewo i prawo. W ogóle
Warriors mają podwójne standardy u sędziów, nie tylko w kwestii nielegalnych
zasłon. Mam też wrażenie, że mimo polerowania bicepsów i maski twardziela
sprawia wrażenie płaczka.
Ale w tym wszystkim Zabójca o Twarzy Osiołka ze Shreka to
świetny zawodnik i glue-guy GSW. Jego
kombinacja pick and rolli z Currym jest najgroźniejszą bronią w lidze. To
unikalny zestaw umiejętności Draymonda sprawia, że Dubs mogą odblokować niski
line-up śmierci. Do tego Green stał się maszyną do triple-double i najlepiej
podającym wysokim w NBA. Pewnie, w dużym stopniu korzysta na grze obok takich
strzelców za 3 jak Curry i Thompson, ale to jego przywilej. Nie wiem czy Green
mógłby być tym kim jest bez Warriors, pewnie nie, ale Warriors nie mogliby być
tym kim są bez Greena.
8. Kyle Lowry: Najlepszy zawodnik wicelidera wschodu i tuż za LeBronem
Jamesem, najlepszy gracz swojej konferencji. Paul Pierce jest w Los Angeles,
więc twój ruch Kanado.
7. Chris Paul: Kolejny znakomity sezon regularny na miarę standardów
Akademii Chrisa Paula. Utrzymał Clippers z przewagą parkietu po utracie Blake’a
Griffina. I jak zwykle, mimo niesamowitych indywidualnie rozgrywek, pozostaje
gdzieś w cieniu czołowych zawodników. Przyzwyczailiśmy się do tak dobrego CP3,
więc ten stał się rutyną.
6. Russell Westbrook: Prawdopodobnie oglądamy najbardziej westbrookowy sezon w karierze Westbrooka. Jego średnie ocierają się
o triple-double (23.8ppg, 10.5apg, 7.8rpg) i robi to ze wszystkimi głupimi
decyzjami jakie wchodzą w pakiet członkostwa klubu Russella Westbrooka. Zalicza
mnóstwo strat (nr 2 w NBA za Hardenem), rzuca za dużo trójek (4.2 na mecz, przy
30% skuteczności), ale kto odważy mu się to powiedzieć? Jest uosobieniem ludzkiej pochodni i powiedzenia odpocznę na emeryturze.
Nie umieściłem go wyżej, bo:
-> Kevin Durant wciąż jest najlepszym zawodnikiem Oklahomy.
-> Nie podobają mi się sytuacje, w których Thunder
desperacko potrzebują w końcówce 3-punktów i zamiast do Duranta idą do Westbrooka,
bo równouprawnienie. Ten potem rzuca cegłą jak zbudujmy dom.
-> Chciałem docenić to co zrobił Damian Lillard z
Portland. Grupę solidnych (Boss Davis!), ale skazywanych na pożarcie graczy
doprowadził do plusowego bilansu na zachodzie.
5. Damian Lillard: Portland to w pozytywnym sensie WTF drużyna tego sezonu i ogromna w tym zasługa Lillarda. Ten
okazał się za dobry na tankowanie, stąd skazani na wysoki pick w drafcie
Blazers skończą z dodatnim bilansem i prawdopodobnie 5 miejscem na zachodzie.
Wiecznie niedoceniany, o czym najdobitniej świadczy brak
powołania do meczu gwiazd. Wtedy te rozgrywki stały się dla Lillarda sprawą
osobistą. Wszedł w tryb wszyscy muszą
umrzeć. Oglądając go, mam wrażenie, że niezależnie przeciwko komu gra –
Curry, Westbrook czy CP3 – zawsze wychodzi z nastawieniem samca alfa. Myśli o sobie w kontekście najlepszego zawodnika na
parkiecie i to widać. Zaraża innych pewnością siebie. Curry trafia trójkę?
Lillard chwilę później mu odpowiada. Nie czeka, idzie na wymianę ciosów. Pozostaje
niewzruszony. Uwielbiam takich zawodników.
4. Kevin Durant: Zasadniczo jego sezon statystycznie niewiele różni się od
tego, w którym zdobywał MVP:
13/14: 32ppg, 7.4rpg, 5.5apg, 50-39-87%
15/16: 28.1ppg, 8.3rpg, 5apg, 51-38-90%
Zdobywa mniej punktów, bo obok ma zdrowego Westbrooka. To
ten sam super-efektywny Kevin Durant, do którego się przyzwyczailiśmy. Tylko – słusznie, niesłusznie – znajduje się w
cieniu Leonarda, Curry’ego i Jamesa, a teraz jeszcze swojego kolegi z zespołu –
Westbrooka. Zastanawiałem się skąd to wynika.
Niedawno oglądałem po raz pierwszy znakomity film z Kevinem
Spaceyem American Beauty (polecam jak
ktoś nie widział). Nie będę streszczał fabuły, ale głównym założeniem filmu
jest historia Lestera Burnhama. Ten z pozycji pośmiertnego narratora opowiada
ostatni rok swojego życia. My jako widzowie wiemy jak Lester skończy – mówi o
tym na samym początku. Znamy koniec filmu, nie wiemy tylko jak to się stanie.
Piszcząc ten tekst, pomyślałem, że w podobnej sytuacji jest
Kevin Durant. Jeżeli nie będzie niespodziewanych turbulencji, Oklahoma skończy
z Durantem w drugiej rundzie playoffów, czego na marginesie bym nie chciał. Tak
więc, mimo oglądania znakomitego sezonu skrzydłowego Thunder, znamy w pewnym
sensie jego koniec. Świetnie się to ogląda, tylko wiemy co się stanie. Stąd,
być może, trudno jest się ekscytować tym co robi Durant na tle najlepszych, bo
przyszłość jego rywali rysuje się pozornie w jaśniejszych barwach.
A liczby Russella Westbrooka są wybrykiem natury.
3. Kawhi Leonard: Najlepszy two-way zawodnik ligi. Wywołuje autentyczny strach
w oczach przeciwników, których będzie krył. Jeżeli ktoś pamięta znakomity
serial „The Wire” na pewno kojarzy postać Brata Mouzone. Był to seryjny
zabójca, który w skrócie miał pomóc zaprowadzić porządek na ulicach, ale starał
się w żaden sposób nie wychylać. Robił wszystko po cichu. Gra pozorów. Sprawiał
wrażenie zupełnie kogoś innego, tak by dopaść rywala w najmniej oczekiwanym
momencie. Ciągle ten sam wyraz twarzy. Zero emocji. Zupełnie jak Kawhi Leonard.
Przychodzi, robi swoje i on to the next
one. Bez zbędnych ruchów. Liczy się cel. Wszystko co gracz Spurs prezentuje
w obronie jest takie proste, naturalne, niemal automatyczne.
W tym sezonie doszedł jeszcze niesamowity progres w
ofensywie. Wszedł w buty go-to-guya. Po atakowanej stronie parkietu Kawhi staje
się niemal równie regularny jak w obronie. 51% z gry, 46% za 3, 89% z linii
rzutów wolnych. Maszyna. Mimo tego, nie chciałem Leonarda dać wyżej. Jego rola w
ataku swojego zespołu jest ogromna, tylko nie aż tak jak w przypadku LeBrona,
którego mam wyżej.
Wydaje mi się, że gdyby – klasyka – wrzucić LeBrona do San
Antonio, a Kawhia do Cleveland to bilans Cavs ucierpiałby bardziej. Leonard
miał fenomenalny sezon i jest znakomitym zawodnikiem, ale LeBron to nadal
lepszy gracz, z większym wpływem na swoją drużynę i kolegów z zespołu. Nie ma w
tym nic złego. Czas przecież działa na korzyść Leonarda.
2. LeBron James: Popełnił w tym sezonie masę głupich i nieodpowiedzialnych decyzji.
Zwolnił Davida Blatta. Zaprzestał obserwowania profilu Cavaliers na Twitterze. Zaczął
otwarcie opowiadać o chęci stworzenia drużyny ze swoimi przyjaciółmi (CP3,
Melo, Wade). Nieustannie mówił o przywództwie i o tym, że Cavs nie są zespołem
na miarę mistrzostwa. Sprawiał wrażenie jakby nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji
swoich słów. Poza parkietem czasami nie zachowywał się jak lider. Zwrócił uwagę na ten problem były zawodnik NBA, Antonio Davis:
Nie chciałbym być w szatni z gościem, który jedną nogą jest poza nią, a nieustannie mówi o przywództwie i procesie jakim jest budowa mistrzowskiej drużyny. Opowiada: „Wiecie, musimy zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Jeżeli odpowiednio się zgramy, możemy razem zbudować coś specjalnego”. Wtedy myślę sobie: „Co za hipokryta! Mówisz o jednej rzeczy, a potem twoje działania wskazują zupełnie co innego”.
Antonio Davis trafił w sedno. O ile jeszcze zwolnienie
Blatta jest do przyjęcia, to pozostałe czyny LeBrona są zupełnie niepotrzebne i
mało pragmatyczne. Po co opowiadać banały o budowaniu drużyny itd., jeżeli
chwilę później twoje działania niejako psują podstawowe – dobre – zamiary. To
nie ma sensu.
Więc jeżeli masz problem z szopką, którą LeBron stworzył w
Cleveland wstaw na drugim miejscu Leonarda lub Duranta. Jeżeli nie, ta pozycja
należy do Jamesa. Bo mimo słabnących statystyk, niecałych 30% za 3 czy już nie
tego atletyzmu co kiedyś to wciąż najlepszy all-around zawodnik w NBA. Żadna
drużyna nie jest tak uzależniona od jednego gracza jak Cleveland od LeBrona.
Poza parkietem, jak i na nim.
1. Stephen Curry: Ktoś myślał, że będzie inaczej? Hannibal Lecter z twarzą
dziecka.
Przed sezonem, na stronie NBA, pojawiła się standardowa ankieta, w
której kolejni GM-owie odpowiadali m.in. na pytanie:
Gdybyś zaczynał budowę
drużyny i mógł zatrudnić dowolnego gracza kogo byś wybrał?
86.2% głosów otrzymał Anthony Davis i po 6.9% LeBron James
wraz z Kevinem Durantem. Nikt nie zagłosował na Curry’ego. Jeżeli coś można
powiedzieć o NBA i o nas samych jako kibicach to fakt, że często niedoceniamy
teraźniejszości. Za bardzo wybiegamy w przyszłość. Z pewnością ten błąd w
podanym głosowaniu popełnili generalni menedżerowie. Bo przez najbliższe pięć
lat z kim mielibyśmy większe szanse na mistrzostwo: z Currym czy Davisem?
Currym czy LeBronem? Currym czy Durantem? Odpowiedź po tym sezonie powinna być
jedna: z Currym.
Bezkonkurencyjny MVP.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz