czwartek, 31 marca 2016

Gdzie się podział tamten Roy Hibbert?

Tekst ukazał się na http://zkrainynba.com/gdzie-sie-podzial-tamten-roy-hibbert/ 
Nie mogę tego rozszyfrować. To utalentowany gość, który ciężko pracuje. Nie wiem o co chodzi. Mam nadzieję, że uda mu się wszystko odwrócić – to dobra osoba i zdolny zawodnik.
Kareem Abdul-Jabbar nie wiedział co się stało. Nikt nie wiedział. To wydarzyło się tak niespodziewanie.

Indiana Pacers znajdowali się na fali. Wynik zeszłych finałów konferencji napawał nadzieją, że ich defensywny styl gry może być odpowiedzią na Miami Heat i LeBrona Jamesa. Mieli ku temu solidne podstawy. W swoim składzie posiadali Ojca Chrzestnego wertykalności, bo tak nazywał siebie Roy Hibbert. Center Pacers stał się mistrzem kontestowania rzutów tuż pod koszem. To była jego rzecz. Po prostu. Przed sobą miałeś behemota, który wyskakiwał w górę i zasłaniał ci widok na świat. Nie liczył się blok, nie liczyła się zbiórka, chodziło tylko o to by jak najbardziej utrudnić rzut przeciwnikowi. Naciągał przepisy jak się dało, dzięki czemu prawie nigdy nie faulował. I uh był w tym naprawdę dobry. Można powiedzieć najlepszy w lidze. Znakomicie obrazują to statystyki LeBrona w finałach konferencji z 2013 roku.

Gdy Hibbert przebywał na parkiecie, James trafiał 48.4% swoich rzutów. Bez niego? 63.6%. Kryty bezpośrednio przez podkoszowego Indiany, skrzydłowy Miami trafiał marne 33.3%. Natomiast, gdy rzut kontestował ktoś inny niż Hibbert, LeBron przetwarzał aż 75.6% prób.
Ostatecznie Heat po siedmiu meczach odprawili Pacers, ale Hibbertowi udało się wedrzeć do głowy LeBrona. To dużo. NBA szukała odpowiedzi. Jak skontrować tak wielkiego Człowieka?

Przyszły sezon miał należeć do Indiany.
Nikt nie może powstrzymać Roya Hibberta, prócz niego samego. – Justin Zormelo, menedżer uniwersyteckiej drużyny, w której grał Hibbert - Georgetown.
Sezon 13/14 zaczął się dla Indiany fantastycznie. W pierwszych 8 meczach Hibbert zanotował tyle samo bloków – 37 – co przeciwnicy Pacers. Paul George wyglądał jak MVP. Pierwsze miejsce na wschodzie. A co najważniejsze, defensywa Indiany była jeszcze większym monolitem. Pacers do meczu gwiazd tracili 93.6 punktów na 100 posiadań, co było najlepszym wynikiem od sezonu 03/04 i dominacji defensywnej Pistons i Spurs. Ale nagle coś pękło. Po ASG Pacers oddawali przeciwnikom 102.3 punktu na 100 posiadań. Wprawdzie sezon skończyli z nadal pierwszą obroną, ale coś gdzieś umknęło. Nagle nie było szklanych domów, nie było monolitu i ktoś podmienił Hibberta.

Center Indiany stał się obciążeniem w ataku większym niż zwykle. Nigdy nie dominował po tej stronie parkietu – ani razu w karierze nie przekroczył 50% z gry – ale bywał użyteczny. Nagle jednak Hibbert całkowicie zatracił skuteczność. Po powrocie z meczu gwiazd w Nowym Orleanie, podkoszowy Pacers trafiał tylko 39% - co jak na centra jest wynikiem tragicznym.

Z dnia na dzień Roy Hibbert został Laurą Palmer NBA. Jak w Miasteczku Twin Peaks głównym motywem było pytanie: kto zabił Laurę Palmer?, tak w NBA pojawiała się dyskusja: co się stało z Royem Hibbertem? Dostrzegano jedynie efekt końcowy, a sam proces przyczynowo-skutkowy był równie istotny.
Przechodził w swojej karierze przez naprawdę trudne dni, często tracił pewność siebie. Gdy jeszcze byłem trenerem, w jednym sezonie całkowicie się zatracił. Nie mógł się pozbierać. Natrafił na ścianę i gdy był najbardziej potrzebny, już się nie odbudował.Jim O’Brien, trener Indiany w latach 2007-11.
Playoffy stwarzały złudną nadzieję na powrót do formy zarówno Pacers, jak i Hibberta. Celem przecież nie była już równorzędna walka z Heat, a awans do finałów. To wydawało się mało prawdopodobne. Pierwszy mecz półfinałów wschodu, przeciwko Wizards, center Pacers zakończył bez punktu i zbiórki. To był już drugi taki mecz w ówczesnych playoffach.

Internet w podobnych sytuacjach bywa bezlitosny.

Tracy McGrady po meczu napisał na Twitterze, że wraz z Hibbertem miał tyle samo punktów i zbiórek. Gilbert Arenas z kolei wstawił na Instagramie zdjęcie dwóch kontenerów z podpisem Roy Hibbert Sextape Leaked!. Nazwał go śmieciem. Na dobicie, do mediów wyciekła rzekoma kłótnia między Lance’em Stephensonem, a Evanem Turnerem o… żonę Hibberta, która miała zdradzić centra Pacers z Paulem George’em.

Czemu nie naskoczysz na Roya? – krzyczał Lance do Turnera. – Jest wyłączony odkąd dowiedział się, że PG przeleciał jego żonę. Potem w szatni miało dojść do rękoczynów. Hibbert wyszedł bez słowa.

Plotki szybko zostały zdementowane, ale jakie to w tamtym momencie miało znaczenie? Takie rzeczy się odbijają, nawet jeżeli nie są prawdziwe. Wystarczy zapytać LeBrona Jamesa o Delonte Westa.

Pacers co prawda drugi rok z rzędu zagrali w finałach konferencji, ale to był koniec tej drużyny. Z różnych przyczyn. Był to też zmierzch Roya Hibberta.
Piętno to problem. Czasem trzeba spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie „Wiesz co? Potrzebuje pomocy”. – Roy Hibbert.
Wysoki zawodnik Pacers miał problemy ze stresem. Zawsze wymagał od siebie więcej niż można było oczekiwać. Często nie potrafił, tak po ludzku, zluzować. Larry Bird zauważył, że jego podopieczny bardzo łatwo się dołuje i zadręcza problemami, na które nie ma całkowicie wpływu. Za bardzo przejmował się otoczeniem, wszystko brał do siebie i nie chciał o swoich kłopotach rozmawiać.

Od dzieciństwa sprawiał wrażenie odizolowanego, nienaturalnego w codziennych kontaktach. Większość wolnego czasu spędzał samemu w domu, z dala od innych dzieci. Dalej się nie poprawiało. Roy był jednym z niewielu czarnoskórych uczniów w białym liceum. Już od młodzieńczego wieku, Hibbert musiał korzystać z pomocy psychologa. Był inny. A coraz bardziej naruszano jego strefę komfortu. Jak pisze Baxter Holmes z ESPN:

- Zdrowie psychiczne to temat, którego Hibbert nie chce specjalnie poruszać. Stara się w tym aspekcie wypowiadać bardzo uważnie, powoli, zwraca uwagę niemal na każde słowo. Czasami wygląda jakby chciał powiedzieć więcej. Ale nie mówi. Ma swoje powody, dla których nie chce się zmierzyć.

I:

- Twierdzi, że nie ma żadnego problemu z psychiką, że nic mu nie dolega. Charakteryzuje siebie jako osobę, która nie wierzy w wartość zwierzania się.

Jak przyznawał nie chciał wyjść na mięczaka. Coś się jednak zmieniło. Dowiedział się, że naturalną rzeczą wśród czołowych zawodników jest posiadanie własnego psychologa. Hibbert postanowił dać szansę. Doświadczenia z liceum pomogły mu się otworzyć. Nawet jeżeli to miało mu nie pomóc w powrocie na właściwe tory na parkiecie, przynajmniej umysł pozostałby czysty.
Czuję, że nie potrafię dać z siebie wszystkiego w niesprzyjającym środowisku. To musi się zmienić. – Roy Hibbert.
Mamy rok 2016. Po starym Hibbercie pozostały tylko legendy. Nie można odmówić mu braku zaangażowania. Schudł, starając się dostosować do szybszej NBA. Ale może rzecz w tym, że center Lakers wpadł w niemożliwą do spełnienia pętlę oczekiwań. Być może, serie z Miami Heat wytworzyły obraz zawodnika znacznie lepszego niż w rzeczywistości. Przeciwko small-ballowym Heat mógł dominować na słabszych fizycznie rywalach. Czuł się dobrze. To była jego gra.

Tylko dlaczego tak nagle wszystko się zburzyło? Atmosfera w drużynie zaczęła się psuć i Hibbert gdzieś z tym wszystkim nie potrafił sobie poradzić. Krytyka się nawarstwiała. Charakter Roya nie pomagał. Wymagał od siebie więcej niż był w stanie dać. Zaczął się o to zadręczać. Włączyła się blokada psychiczna.

Hibbert w pewien sposób został wyprzedzony przez czas. Jego koszykarskie umiejętności idą niejako w zapomnienie. Nie dość, że Roy nie ma gry ofensywnej, to wyciągając go poza obszar pomalowanego, w defensywie zabiera mu się wszystkie atuty. Neguje go zasadniczo każdy wysoki z rzutem. Nie pasuje do switchującej wszystko obrony pick and rolli. Tak jak zapotrzebowanie w lidze wytworzyło Hibberta, tak to samo go teraz wypluwa. To podświadomie mniej więcej ten sam zawodnik co z końcówki sezonu 13/14. Ale warunki obecnie panujące w lidze sprawiły, że stał się mniej istotny.

Dodatkowo, w Los Angeles musi grać ze słabymi obrońcami – a jest szansa, że Hibbert po prostu wykorzystywał do maksimum świetny w defensywie system Pacers. Wkomponowywał się w otoczenie, a nie je tworzył. Więc może należy cieszyć się, że Hibbert wykorzystał niemal do maksimum swój potencjał? To wciąż w dobrej drużynie – z ławki – powinien być przydatny zawodnik.

Rust Cohle, bohater pierwszego sezonu True Detective, powiedział coś w stylu gdy rzeczy mają się dobrze, człowiek myśli że będzie jeszcze lepiej – i wtedy dostaje raka. W czysto metaforycznym sensie mam wrażenie, że dokładnie to samo spotkało Hibberta.

Wszystko co potencjalnie mogło pójść nie tak, poszło nie tak. 

czwartek, 24 marca 2016

Historia pewnego rzutu

Kemba Walker gra swój przełomowy sezon. Duża w tym zasługa lepszej formy strzeleckiej.
- Zawsze są wątpliwości. Ale Kemba to jeden z kluczowych elementów naszego zespołu. Zrobię wszystko by go zatrzymać.
Michael Jordan musiał się tłumaczyć.

Wraz z rozpoczęciem obecnego sezonu w życie wszedł nowy kontrakt rozgrywającego Hornets – 48 mln $ za 4 lata. Decyzja o przedłużeniu umowy za taką kwotę odbierana była różnie. Walker wcześniej pokazywał potencjał, szybkość czy świetne kontrolowanie piłki. Generalnie miewał przebłyski, ale cały czas pozostawał ryzykowną inwestycją. Brakowało stabilizacji i przyczyna z perspektywy czasu wydaje się prosta. Wszystko sprowadzało się do zawodzącego rzutu.

Obrońcy nie respektowali delikatnie popsutego jump-shotu Walkera, często przechodząc pod zasłonami i prowokując rzuty z dalszej odległości. To działało.  Nawet gdy Walker trafiał to były to sytuacje, z którymi kolejne defensywy mogły żyć. Kemba w swoich 4 pierwszych sezonach tylko raz przekroczył granicę 40% z gry, a jego najlepszym wynikiem za 3 było 33.3%. Trudno w obecnej NBA być wiodącym i przydatnym zawodnikiem – szczególnie rozgrywającym/ niskim combo-guardem – bez pewnego rzutu. Nie każdy to Ricky Rubio. Trzeba było więc coś zmienić. Zrozumienie istoty problemu czyni z niego rzecz do rozwiązania. Jeżeli rywale zostawiali więcej miejsca Walkerowi – który i tak rzucał z tych pozycji – to należałoby zrobić coś, żeby ten po prostu potrafił te rzuty przetwarzać.

W czerwcu zeszłego roku do Charlotte przybył nowy trener – Bruce Kreutzer – odpowiedzialny za trening rzutowy. Zadaniem Kreutzera było sprawienie, by rzut Walkera stał się jak najbardziej powtarzalny. Kwestią nie było „czy”, tylko „jak”. Podczas pierwszej wspólnej sesji Kreutzer nagrał rzucającego Walkera w pustej hali, by potem całość móc rozłożyć na czynniki pierwsze. Rzuciło mu się w oczy, że u rozgrywającego Hornets nie było specjalnie widać ruchów, które świadczyłyby o zepsutej mechanice. Kreutzer w zasadzie był zadowolony z tego co widział i skupił się tylko na eliminacji szwankujących szczegółów. Poprawiono m.in. pracę stóp oraz delikatnie zmieniono sposób w jaki Kemba wyrzucał piłkę. W rozmowie ze Sports Illustrated Walker powiedział:
- Gdy oddawałem rzut w zeszłym roku, piłkę trzymałem tuż przed swoją twarzą. Dlatego teraz spróbowaliśmy przesunąć ją minimalnie w prawo, tak bym miał lepszą widoczność kosza.
Dzięki tym zmianom udało się też przyspieszyć sam proces wyrzutu, zanim obrońca byłby w stanie całkowicie przykryć Walkera.
- To są ułamki sekund, ale koniec końców one stanowią różnicę – mówi Kreutzer.
Ciężka praca w lato przyniosła efekty. Progres rzutu Walkera najlepiej widać w skuteczności:

W każdym elemencie zauważamy poprawę. To te same rzuty co rok temu – częstotliwość jest zasadniczo podobna – z tym że teraz po prostu wpadają. Obrońcy nie przechodzą już pod zasłonami, a jeżeli tak Kemba jest w stanie ich skarcić. Pick and rolle stały się jego główną bronią i w końcu może je odpowiednio wykorzystywać.
- Gra Kemby jest unikalna, ale można dostrzec w niej sporo z młodego Chrisa Paulaopowiada weteran NBA Caron Butler.Szczególnie jeżeli chodzi o samą kontrolę piłki i egzekucję w pick and rollach.
Tylko dwóch zawodników zagrało więcej tego typu akcji w tym sezonie niż rozgrywający Hornets – Damian Lillard i Reggie Jackson. Na piłce w pick and rollach Walker zdobywa średnio 0.89 punktu na posiadanie, więcej niż np. John Wall czy Russell Westbrook w takich sytuacjach. Wynika to także z tego, że Kemba znacząco poprawił finiszowanie akcji pod koszem. W zeszłym sezonie w restricted area trafiał przeciętne 48.7% rzutów. W tym? 57.7% akcji pod obręczą kończy się punktami. Przywiązuje mu się większą uwagę w defensywie i zdarza się, że rozgrywający Hornets jest nawet trapowany przez wyżej broniącego rywala. Ten jednak jest na tyle szybki i ma na tyle dobry drybling, że wciąż może się z pułapek uwalniać. Co więcej, nadal potrafi wykreować sobie pozycję rzutową. 
Lepsza obrona powinna wpłynąć na kierunek dryblingu Walkera, czy po prostu odciąć mu drogę do kosza. To też nie zawsze działa. Kemba to przyzwoity podający i przy podwojeniach wciąż jest w stanie oddać piłkę do wolnego kolegi. Zdecydowanie pomaga także przebywanie obok Nicolasa Batuma – skrzydłowego kreującego grę – który notuje własny rekord asyst na mecz w sezonie (5.6). W Charlotte obserwujemy zdrowe rozdzielenie obowiązków dotyczących rozgrywania między Batumem i Walkerem. Francuz odciąża nieco z tego zadania Walkera, dzięki czemu ten może bardziej skupić się na zdobywaniu punktów.
- Kemba zawsze wychodzi z nastawieniem „run and gun” – zauważa raz jeszcze Caron Butler. – Ciągle jest w trybie atakującym. Jakby zbiegał ze wzgórza i nie mógł się zatrzymać. W końcu ciebie dopadnie.  
Bilans Hornets nie wziął się z przypadku. Mają szeroką rotację – 8/9 zawodników – dzięki której Charlotte przez pełne 48 minut może trzymać solidną piątkę zawodników na parkiecie. Ale tak dobra gra drużyny z Karoliny Północnej wynika też stąd, że ich nowy lider wykręca najlepsze cyferki w swojej karierze. 21 punktów, 5.2 asysty, 4.5 zbiórek to średnie Kemby Walkera. Dzieje się to na jego największej efektywności. Kemba staje się koszmarem dla broniących zawodników. Zawsze w ruchu. Chora kontrola piłki. Niezły przegląd pola. Nigdy nie przestaje dryblować. Zabójczy step-back. Teraz jeszcze skuteczny rzut. Trzeba było trochę czekać, ale Walker nareszcie wygląda jak zawodnik więcej niż tylko wart swojego kontraktu. Michael Jordan tym razem się nie pomylił i przy nowym salary cap wydaje się, że dokonał kradzieży.

Kemba w All-NBA Third Team? Daleki strzał, ale nie miałbym nic przeciwko. 

czwartek, 17 marca 2016

Jak „Moreyball” tłumaczy wyniki poszczególnych drużyn

Analityka. Przystępna forma. Spróbuję.

NBA zmierza w kierunku jak największej ilości trójek i rzutów tuż spod kosza. Celem jest wymazanie mid-range. Rzuty z półdystansu to analityczny Wietnam – swego rodzaju pułapka, da się, tylko coraz częściej można usłyszeć „nie idź tam, tam nic nie ma”. W ciasnych kanciapach ludzi z kartką, ołówkiem i Excelem liczy się trójka, restricted area i jeszcze jakiś wolny. Ma być efektywnie. Witaj w świecie Moreyballu. 

Tak więc, jeżeli rzuty z dystansu i restricted area są cenniejsze niż reszta, a coraz więcej drużyn szuka tego typu gry to należy przywiązywać większą wagę do obrony tych stref. Istnieje prosta statystyka, która zbiera % trafianych i bronionych rzutów za 3 i z RA do jednej liczby, określana jako „Moreyball efficiency (ME)”. Ta formuła nie uwzględnia ilości poszczególnych rzutów, a jedynie ich jakość.

W zeszłych trzech latach ME całkiem dobrze sprawdzało się pod względem przewidywania sukcesu poszczególnych zespołów. W sezonie 2012/13 Miami Heat miało najlepszy współczynnik ME, w 13/14 San Antonio Spurs, natomiast w 14/15 Golden State Warriors. Każda z tych drużyn potem zdobywała mistrzostwo. Próbowałem znaleźć gdzieś tę statystykę z tego sezonu, ale nie udało mi się. Stąd postanowiłem ją wyliczyć. Tak to wygląda: 


Na podstawie tych liczb można wysnuć kilka ciekawych spostrzeżeń. Dlatego też wypunktuje wybrane drużyny, z uwzględnieniem innych czynników czy rozbiciem tej statystyki na ofensywę i defensywę.

1. Efektywność San Antonio Spurs
Zespół Gregga Popovicha w żadnym wypadku nie pasuje pod definicję moreyballu. Tylko dwie drużyny szukają więcej rzutów z mid-range od drużyny z Teksasu – Timberwolves i Knicks. Przeciętny zespół w NBA oddaje 25% rzutów z mid-range. Najgorszy pod tym względem – 12.7%. Natomiast aż 33% rzutów Spurs pochodzi z półdystansu. San Antonio zdobywa najwięcej punktów w NBA właśnie z tej strefy. Jeżeli chodzi o moreyballowe rzuty, czyli trójki i RA, tylko Brooklyn Nets oddają ich mniej, co przedstawia poniższy wykres.

To też pokazuje jak efektywni są Spurs. Tylko Warriors trafiają na lepszym % trójki, natomiast nikt tak dobrze nie przetwarza rzutów tuż spod kosza jak Spurs. Ale to przede wszystkim defensywa wyniosła ich na drugą pozycje w ME – zaraz po Boston Celtics bronią najlepiej rzuty za 3 i samodzielnie przewodzą w rim-protection.

2. Zabójcza ofensywa Golden State Warriors
ME jest w pewien sposób kłamliwe. SAS są wymiennie z GSW pierwsi w tej statystyce, ale jak wspominałem – ten współczynnik nie uwzględnia ilości wymienionych rzutów. A tylko dwa zespoły – Rockets i Hawks – oddają więcej moreyballowych rzutów od Warriors. GSW mają najefektywniejszy atak w lidze, bo nikt tak dobrze nie trafia przede wszystkim za 3. Robią to na znacznie lepszym % niż reszta – 41.5%, gdy średnia wynosi lekko ponad 35%. Zdobywają najwięcej punktów, które są po prostu cenniejsze – 3>2. Jest kilka drużyn, które broni lepiej od GSW, ale to nie ma takiego znaczenia – ich atak wynosi ich ponad resztę zespołów.

3. Mizeria Houston Rockets
Czasem koszykówka sprowadza się do prostych rzeczy i wytłumaczenie problemów jest zaskakująco łatwe. Najbardziej moreyballowa drużyna jest zła w tym co robi. Naprawdę zła. Trafia trójki na % poniżej przeciętnej, natomiast rzuty z RA minimalnie ponad średnią (60.5%, średnia to 60.1%). Rockets nie przetwarzają rzutów, które nieustannie forsują. A ich obrona jest jeszcze gorsza. Drużyna z Teksasu w dużym stopniu gra to samo co sezon temu. Wtedy jednak te rzuty po prostu wpadały, wiosna była ciepła, a drugi sezon „True Detective” jeszcze nie powstał.  

4. Obrona Sacramento Kings to żart
Objazdowy cyrk George’a Karla jest 5 jeżeli chodzi o ofensywną ME. Jeżeli spojrzysz jeszcze raz na wykres ME zauważysz, że Kings znajdują się gdzieś w dolnej połowie stawki. To dlatego, że rim-proctection tej drużyny jest najgorszy w lidze. Pod koszem rywale Sacramento trafiają 65%, co jest o tyle zaskakujące że przecież ta drużyna ma tłok na pozycjach 4/5. Jest Boogie czy Willie-Cauley Stein m.in. po to, by nie mieć takich problemów. 
Obaj nie są złymi obrońcami obręczy (49%), stąd wygląda to jeszcze dziwniej.
Może trzeba zwalić na system w defensywie George’a Karla, który patrząc na Kings prawdopodobnie nie istnieje, czy jakieś dziwne ustawienia. Był mecz, w którym Karl decydujące posiadanie w obronie postanowił bronić Rudym Gayem na centrze, trzymając WCS na ławce. Skończyło się punktami, zgadliście, spod kosza. Sacramento ten mecz ostatecznie przegrało po dogrywce.

5. Przeciętność defensywna Raptors na tle wschodu
Jest kilka drużyn ze wschodu, które są w low 10 jeżeli chodzi o rzuty moreyballowe, ale nadrabiają znacznie ich obroną – Knicks, Bulls lub jakością po obu stronach parkietu – Heat, Pacers. Jeżeli chodzi o przetwarzanie rzutów za 3 i z RA Raptors są na wysokim 6 miejscu. Problem pojawia się nie tyle z całą defensywą, co z obroną trójek. Tylko Suns i Wizards pozwalają trafiać rywalom na lepszym % z dystansu niż Raptors To będzie niepokojące w playoffach przeciwko zespołom skupiających się na rzucie za 3 jak np. Cleveland czy Charlotte.

6. Rewolucja Hornets
To najlepsza drużyna jaką Michael Jordan zbudował w Charlotte. Mogą spokojnie powalczyć o drugą rundę playoffów czy przy idealnym rozstawieniu (muszą zająć 3 miejsce) o finał konferencji. Steve Clifford na tle reszty ligi wprowadził najbardziej rewolucyjne zmiany, przede wszystkim skupiając się na rzucie za 3. Tylko Warriors i Rockets oddają więcej trójek na mecz niż Hornets. Nawet, gdy Al Jefferson – żyjący z półdystansu – znajduje się na parkiecie, Clifford stara się grać obok niego 4 strzelcami z dystansu – 3 skrzydłowych i Frank Kamiński, czyli wysoki z trójką. Big Al nie jest już tak potrzebny tej drużynie, ale w playoffach będzie swego rodzaju nadwyżką. Nowa koszykówka Hornets działa i jest przyjemna dla oka, nawet w marcu. Ich średnia pozycja w ME wynika głównie ze słabego przetwarzania rzutów tuż spod kosza – 23 miejsce, znacznie poniżej przeciętnej.

7. Awersja Pacers do small-ballu
Paul George nie lubi grać jako small-ballowa 4, a Frank Vogel nie lubi small-ballu. To widać. Pacers nie przeszli zapowiadanej przed sezonem przemiany, pozostając przy ustawieniach z dwoma wysokimi. Indiana wciąż smaży się w słońcu półdystansu. Tylko 3 drużyny zdobywają w ten sposób więcej punktów, a w moreyballu Pacers są w dolnej 10 NBA.

To nie jest zła rzecz, tylko trochę szkoda niewykorzystanego potencjału. Indiana ma w sobie line-up, gdzie każdy może rzucać za 3, ale z niego nie korzysta. Myles Turner spędza większość czasu z drugim nierzucającym za 3 wysokim lub po prostu jako 4. Vogel kombinuje z line-upami – Pacers raczej nie mają problemu ze spacingiem, ale mogliby go znacznie poprawić. Zdarza się, że Paul George gra nawet jako rzucający obrońca obok Solomona – 24% za 3 – Hilla, Mylesa Turnera i Jordana Hilla, co nie powiem jest zaskakujące.

Ciekaw jestem czy w playoffach Vogel w końcu zdecyduje się na grę debiutantem na centrze i Paulem George’em jako niską 4, bo to może być potencjalnie game-changer dla tego zespołu. Szczególnie w końcówkach spotkań i docelowo to powinno przynieść najwięcej korzyści Indianie. Zdaje się jednak, że trener Pacers „umrze” z Charlesem Barkleyem na big-ballowym wzgórzu.

Końcowe wnioski
Trudno sprowadzać powodzenie drużyn do zasadniczo dwóch elementów gry. Z drugiej strony nie można ich też spłycać, mając na uwadze w jakim kierunku podąża liga. NBA coraz bardziej kręci się wokół spacingu i rim-protection. Przypadek Spurs – tak różny od czołówki – pokazuje że nie zawsze chodzi o ilość, a jakość wypracowanych pozycji. Ale ta trójka i tak gdzieś wraca. Nawet gdy zdaje się, że robisz coś zupełnie innego.  

czwartek, 10 marca 2016

Co siedzi w głowie Gregga Popovicha

- You can’t out-Hibbert Hibbert – zwykł mawiać Eric Spoelstra w 2012 roku.

W drugiej rundzie playoffów Miami Heat mierzyli się przeciwko Indianie Pacers i nie mieli odpowiedzi na centra rywala. Po pierwszych dwóch meczach było 1-1, a trener Heat zdał sobie sprawę, że konwencjonalne sposoby nie zadziałają:

- Nie uda nam się wygrać tej serii bez myślenia poza schematami.

Stąd w trzecim meczu Spoelstra postanowił przejść niżej i wstawił do pierwszej piątki Shane’a Battiera, kolejnego strzelca za 3, który miał niejako odciągnąć duet wysokich Pacers spod kosza.

- W klubie kazali mi się z tym pomysłem przespać – wspomina Spoelstra. - Myśleli, że jestem szalony.

Heat ostatecznie przegrali to spotkanie 94-75 i Indiana zyskała przewagę parkietu. Trener Spoelstra pozostawał jednak pewny siebie:

- Mimo wyniku, wiedziałem że tak powinniśmy grać. Wyłączyłem od siebie wszelki szum. Wszyscy uważali, że nie możemy wygrać w ten sposób, szczególnie mistrzostwa. Nie obchodziło mnie to.

Ostatecznie trener Heat postawił na swoim i jak się okazało, postąpił słusznie. Miami wygrało kolejne 3 spotkania z Battierem jako starterem, tym samym awansując do finałów konferencji. Ale był to przede wszystkim sukces niestandardowego podejścia. Spoelstra miał rację – szczególnie patrząc na problem z perspektywy czasu – ale co by było, gdyby się mylił?

Czytając ten świetny tekst o rewolucji rzutu za 3 punkty, pomyślałem sobie – parafrazując słowa Spoelstry –„you can’t out-Warriors Warriors”. Trudno pokonać kogoś używając tej samej broni, gdy wiesz że twój rywal jest w tym elemencie zdecydowanie lepszy. Siła Warriors i ich small-ballowej piątki śmierci nie tkwi w samej istocie grania nisko, ale w tym że każdy zawodnik na parkiecie potrafi zrobić niemal wszystko. Każdy zapewnia rzut za 3, nadaje się do switchowania w obronie czy jest plusowym podającym. Ustawienie Curry-Thompson-Barnes-Iguodala-Green ma najlepszy net rating w lidze i przyczyna jest prosta. Nikt w NBA nie ma tak uniwersalnego line-upu. Patrząc kolejno na drużyny z czołówki, przy wszystkich pojawia jakieś „ale”. Któryś z ważniejszych trybików działa w gorszym stopniu niż odpowiednik Warriors. Więc dlaczego by nie spróbować tego obrócić? Czy to jest to co robi od początku sezonu Gregg Popovich?

Gdy liga przesuwa się w stronę linii za 3 punkty, San Antonio Spurs idą w przeciwnym kierunku. Ostrogi oddają średnio 18.7 trójek na mecz, co jest 6 najgorszym wynikiem w NBA. Liderujący w tej kategorii Houston Rockets rzucają średnio 31.3 za 3, drudzy Warriors 30.9. Jednak zaraz po GSW, Spurs trafiają na najlepszym % - wpada 38.5% oddanych trójek. Te posiadania są odrabiane w inny sposób.

Tylko Knicks grają częściej przez post-up od Spurs. To wprawdzie nadal ważny element koszykówki, przydany w postseason, ale mimo wszystko trend się odwraca. W top 10 drużyn najczęściej wykorzystujących grę tyłem do kosza tylko trzy z nich, prócz Spurs, znajdują się obecnie na miejscu gwarantującym playoffy – Grizzlies, Mavericks i Bulls.

Oczywiście, posiadanie w składzie takich zawodników jak LaMarcus Aldridge, Boris Diaw czy David West niejako wymusza na tobie granie w ten sposób. Ale ciekawi mnie czy jest to bardziej dopasowane pod posiadany skład, czy szerszy plan Spurs na pokonanie Warriors. Pewnie jedno wynika z drugiego. Nawet nie chodzi mi też o samo powodzenie tej misji, tylko czysty sposób jako inne rozwiązanie.

Na papierze LaMarcus Aldridge to dobra odpowiedź na defensywę Draymonda Greena, choć nie widzieliśmy tego w pierwszym meczu między SAS, a GSW. Popovich niemal całkowicie odsuwa silnego skrzydłowego od linii za 3 – kiedy ten w Portland w zeszłym sezonie oddał 105 trójek, trafiając 35% z nich, w San Antonio Aldridge rzucił tylko 15 razy za 3. Nie trafiał żadnej ze swoich prób. LMA to przede wszystkim bestia w post, a Green miał już w tym sezonie problemy broniąc np. Grega Monroe w przegranym meczu z Milwaukee. Efektywność byłego zawodnika Blazers to jeden z kluczy do myślenia o powodzeniu Spurs przeciwko Warriors.

Ponadto San Antonio robią standardowe rzeczy w dalszej perspektywie z myślą o GSW – zwolnienie tempa (23 miejsce) czy nastawienie na defensywę (top 1). Wciąż nie mam pojęcia jak Spurs chcą bronić z Tonym Parkerem czy Pattym Millsem przeciwko Warriors. Obrona w playoffach będzie mniej polegała na zmianach krycia i wypracowanie korzystniejszego match-upu powinno być trudniejsze. Zakładając też, że Green/ Kawhi będą kryć Splasz Braci, rozgrywający Spurs zostanie schowany na Barnesie, Livingstonie lub Iguodali. Jest to niby jakieś rozwiązanie, ale tak czy siak skrzydłowi Warriors mają znaczną przewagę wzrostu i siły. Mogą wtedy szukać gry np. w post, coś co robili np. Clippers w meczu przeciwko Spurs. Chodzi o zwykłe znajdywanie przewag.

Teoretycznie San Antonio mogą polegać na obronie z pomocy – tutaj wyszedł do podwojenia Tim Duncan, ale wtedy ktoś zostaje wolny. Błędem w tej sytuacji było podejście przez Danny’ego Greena pod DeAndre Jordana, który z półdystansu zagrożenia nie stwarza żadnego. Center Clippers to wykorzystał i znalazł dzięki temu w rogu niepilnowanego Redicka.

Spurs być może zostaną w pewnym momencie zmuszeni do gry bez PG, na co w zasadzie mogliby sobie pozwolić. Wtedy musieliby po prostu szukać dystrybuowania piłką u innych zawodników jak np. Manu Ginobili czy Boris Diaw. To wciąż przecież świetny zespół jeżeli chodzi o ruch piłki – są trzeci zarówno pod względem podań i asyst na mecz. Co ważniejsze, prowadzi to też do czystych pozycji – tylko 5 drużyn oddaje więcej niekontestowanych rzutów.

Problem jest taki, że nie jestem pewien czy Spurs mogą na swoich warunkach pokonać Warriors w 4 meczach. Pewne rzeczy przeciwko najlepszej drużynie w NBA nie działają i kilkukrotnie widzieliśmy, że ofensywa na dwie wieże nie do końca jest skutecznym rozwiązaniem. Steve Kerr uruchamia wtedy swój small-ballowy line-up i pojawia się kłopot. Spurs mogliby wprawdzie szukać szczęścia, grając niską wariacją ustawienia Manu-Green-Simmons/Anderson-Kawhi-Boris, tylko… ta sama niska piątka rywala wygląda po prostu lepiej. Stąd czy Spurs mogą się dostosowywać do GSW?

Wydaje mi się, że drużyna z Teksasu, mimo pozycji i liczb, jest przez cały sezon o półkę niżej od obecnych mistrzów. Jak zresztą 28 pozostałych drużyn w NBA i nie ma w tym nic złego. Coś co jednak wyróżnia San Antonio to koncepcja Popa, tak przecież różna od czołówki. Staram się gdzieś racjonalizować działania trenera Spurs, ale może to jak doszukiwanie się głębi w strumyku? Tylko z drugiej strony to Pop. Wszystko ma jakiś większy cel. On znowu musi wiedzieć co robi, prawda? 

czwartek, 3 marca 2016

Dwie niekompatybilne części 76ers

Jahlil Okafor i Nerlens Noel to potencjalnie bardzo dobrzy zawodnicy NBA. Jest tylko jeden problem. Zupełnie do siebie nie pasują.

Budując drużynę poprzez draft, w sporym uproszczeniu, musisz odpowiedź sobie na podstawowe pytanie. Mianowicie czy korzystniej jest wybrać najlepszego dostępnego zawodnika i zgarnąć teoretycznie najcenniejszy asset, czy też lepiej dopasować swój wybór wyłącznie pod potrzeby drużyny.

Oba podejścia są zasadniczo ryzykowne. Zgarniesz gościa dobrze pasującego do zespołu, ale w ten sposób być może pominiesz przyszłą gwiazdę ligi. Z drugiej strony, postawisz na gracza całkowicie nie komponującego się z drużyną, przez co wstrzymasz rozwój poszczególnych zawodników, a zespół będzie gorszy niż suma jego części. Przykładem takiego podejścia jest Sam Hinkie, który mając już w składzie Nerlensa Noela, uznał że jakoś to będzie – coś wymyślimy – i do Doliny Krzemowej NBA ściągnął Jahlila Okafora. W pewnym sensie to nastawienie okazuje się błędne.

Bo tak naprawdę nie chodzi o żadną z wymienionych rzeczy. Liczy się, by w konkretnym celu wybrać twoim zdaniem jak najlepszego zawodnika, a potem stworzyć mu najkorzystniejsze warunki do rozwoju. Na nowego gracza musisz mieć przede wszystkim pomysł. W Filadelfii jest z tym w pewnym sensie kłopot. Cierpi Jahlil Okafor i progres Nerlensa Noela, który grając poza swoją pozycją, mam wrażenie trochę zatrzymał się w miejscu. Obecną sytuację szczególnie tego drugiego najlepiej przedstawiają liczby (ppp – punkty na posiadanie).

Zasadniczo możemy zaobserwować, że Noel traci bardzo dużo w ataku, grając z Okaforem. Spada jego skuteczność, jest mniej wykorzystywany, a drużyna z oboma zawodnikami gorzej broni. Łatwo to wytłumaczyć. Od centra Sixers wymaga się robienia rzeczy, których po prostu robić nie potrafi. Mianowicie, ustawia się go dalej od kosza, gdzie jest skazany na dalsze rzuty, a ze swoim niestabilnym jumperem nie wpływa to dobrze na samego zawodnika, jak i drużynę. Nie ma też na tyle płynnego kozła, by po dryblingu wypracowywać sobie czyste pozycje. W obronie często musi bronić czwórki przeciwnika i znowu – grać dalej od kosza. Nie wyciągniesz maksymalnego potencjału z Noela, jeżeli będziesz go notorycznie odsuwał od obręczy. W ten sposób niweluje się jego największe atuty, czyli rim-protection w defensywie, a w ofensywie wymaga się od niego bycia tym kim po prostu nie jest. Nerlens Noel najlepiej sprawdzi się w roli Andre Drummonda lub DeAndre Jordana, czyli centra otoczonego trzema strzelcami z dystansu i dobrym rozgrywającym. Wtedy jest więcej miejsca na parkiecie, by grać akcje, w których Noel czuje się najlepiej – pick and rolle.

Wystarczy rzucić mu loba na dowolnej wysokości, a ten niemal na pewno zapakuje piłkę z góry. Tuż pod koszem trafia 70.5%, co jest jednym z czołowych wyników w lidze. W pick and rollach Noel zdobywa nieoszałamiające 0.92 ppp, gdzie dla przykładu DeAndre Jordan notuje 1.41, a Andre Drummond 1.11. Ale im lepszy rozgrywający, tym lepszym zawodnikiem stanie się Noel.

Także, dzięki koszykówce z czterema rzucającymi tworzy się nieustanne zagrożenie dla drużyny przeciwnej. Pojawia się klasyczny dylemat – pilnować paint czy zaatakować strzelca za 3. Dobrym przykładem jest poniższa akcja, w której Knicks podwajają w post Noela, dzięki czemu niekryty na szczycie znajduje się Ish Smith. Ten następnie atakuje kosz, ale przez to że 3 graczy jednocześnie rozciąga grę, tworzy się przestrzeń. Rywal jest spóźniony. Rozgrywający Sixers ma wybór – może swobodnie zaatakować obręcz na lay-up lub rozrzucić piłkę do rogu. Prosty pick and roll pozwolił Sixers na samym początku wytworzyć korzystny dla siebie mis-match.

Czy to oznacza, że nie da się grać już na dwóch wysokich? Absolutnie nie. To mogłoby zadziałać, gdyby Jahlil Okafor był co najmniej solidnym obrońcą. Ten jednak jest jednym z najgorszych defensorów w lidze, na pozycji która wymaga od niego przede wszystkim obrony. Na 75 centrów, Okafor plasuje się na 74 miejscu w Defensive Real Plus Minus – gorszy jedynie jest Enes Kanter, co by się zgadzało. Ta statystyka promuje wpływ w defensywie wysokich bardziej niż innych graczy i naprawdę trudno jest być w niej na minusie, ale Jahlil to jeden z siedmiu takich przypadków. Do tego często nie nadąża za akcjami, bo po prostu jest wolny.

W przypadku jego powodzenia ważna jest też umiejętność podawania/ zdobywania asyst. Okafor to dobry podający, ma duże dłonie, więc łatwo kontroluje piłkę, ale często jest samolubny i nie za bardzo szuka łatwiejszych opcji. Jak wspominał w swoim niedawnym podcaście Zach Lowe opierając zespół o bestię w post, twoje powodzenie zależy od tego jak dobrym obrońcą i podającym jest ten zawodnik. Okafor może być plusowy w obu elementach, ale wszystko wskazuje, że do tego jeszcze daleka droga. Dużo też zależy od tego kim się go otoczy. Im więcej wstawi się graczy 3&D obok Jahlila, tym spacing drużyny będzie lepszy, a co za tym idzie płynność w ataku pójdzie w górę.

Póki co z nikim na parkiecie Szóstki nie są tak minusowe jak z byłym zawodnikiem Duke. Gdy Okafor gra, Sixers są gorsi od przeciwnika o 15.2 punktu. A gdy Jaha na parkiecie nie ma, 76ers są gorsi już o 5.4 punktu. To poniekąd przykład tego jak świetny zawodnik w ofensywie 1v1 nie przekłada się na atak całego zespołu. Ekipa z Filadelfii z Okaforem na parkiecie zdobywa średnio 90.2 punktu, natomiast bez 102.6.

Wynika to z wielu przyczyn: złe ustawienia, ograniczone rotacje, ale w ogóle budowa zespołu wokół centra operującego głównie w post, szczególnie takiego bez obrony, jest jednym z najtrudniejszych zadań w NBA. Dużo rzeczy musi jednocześnie kliknąć. Potrzebujesz przede wszystkim odpowiednich ludzi i w takich przypadkach potencjalny sufit zespołu zdaje się ograniczony. Być może, jest to jedna z przyczyn dlaczego Orlando Magic nie mogą zrobić kroku naprzód, grając Nikolą Vucevicem.

Nie oznacza to, że nie warto iść w tym kierunku. Nie oznacza to też, że nie da się zbudować dobrego zespołu wokół Jahlila Okafora. To możliwe, tylko jest to znacznie trudniejsze, bardziej czasochłonne i ryzykowne – bo co jeżeli ten nie rozwinie wystarczająco swoich mankamentów? Wtedy zostałby drugim Alem Jeffersonem. Znacznie łatwiej jest stworzyć drużynę obok takiego gracza jak Nerlens Noel, bo jego wady są do przyjęcia i nie rażą tak bardzo na tej pozycji.  

I jeżeli można mieć o coś pretensje do Sama Hinkiego to o to, że ten sezon jest trochę zmarnowany. Gdy można było rozwijać dwójkową grę Noela z kimś bardziej pod niego pasującym – np. Porzingis, Hezonja, Winslow czy Mudiay – GM Sixers postawił na człowieka wykluczającego się z najlepszym posiadanym zawodnikiem.

Nie przeczę, zarówno Noel i Okafor mają swoją wartość na rynku. Zawsze Sixers będą w stanie któregoś z nich za coś konkretnego wymienić. Ale można było zbudować już jakiś fundament, stworzyć coś co przyjęłoby się także w przyszłości. Tego zabrakło. To nie matematyka czy zgarnianie kolejnych assetów, a chemia. Po prostu. A na nią już nie ma wykresów czy innych statystyk.