NBA zmierza w kierunku jak największej ilości trójek i
rzutów tuż spod kosza. Celem jest wymazanie mid-range. Rzuty z półdystansu to
analityczny Wietnam – swego rodzaju pułapka, da się, tylko coraz częściej można
usłyszeć „nie idź tam, tam nic nie ma”. W ciasnych kanciapach ludzi z kartką,
ołówkiem i Excelem liczy się trójka, restricted area i jeszcze jakiś wolny. Ma
być efektywnie. Witaj w świecie Moreyballu.
Tak więc, jeżeli rzuty z dystansu i restricted area są
cenniejsze niż reszta, a coraz więcej drużyn szuka tego typu gry to należy
przywiązywać większą wagę do obrony tych stref. Istnieje prosta statystyka, która zbiera % trafianych i bronionych
rzutów za 3 i z RA do jednej liczby, określana jako „Moreyball efficiency
(ME)”. Ta formuła nie uwzględnia
ilości poszczególnych rzutów, a jedynie ich jakość.
W zeszłych trzech latach ME całkiem dobrze sprawdzało się
pod względem przewidywania sukcesu poszczególnych zespołów. W sezonie 2012/13
Miami Heat miało najlepszy współczynnik ME, w 13/14 San Antonio Spurs, natomiast
w 14/15 Golden State Warriors. Każda z tych drużyn potem zdobywała mistrzostwo.
Próbowałem znaleźć gdzieś tę statystykę z tego sezonu, ale nie udało mi się. Stąd
postanowiłem ją wyliczyć. Tak to wygląda:
Na podstawie tych liczb można wysnuć kilka ciekawych spostrzeżeń.
Dlatego też wypunktuje wybrane drużyny, z uwzględnieniem innych czynników czy
rozbiciem tej statystyki na ofensywę i defensywę.
1. Efektywność San
Antonio Spurs
Zespół Gregga Popovicha w żadnym wypadku nie pasuje pod
definicję moreyballu. Tylko dwie drużyny szukają więcej rzutów z mid-range od
drużyny z Teksasu – Timberwolves i Knicks. Przeciętny zespół w NBA oddaje 25%
rzutów z mid-range. Najgorszy pod tym względem – 12.7%. Natomiast aż 33% rzutów
Spurs pochodzi z półdystansu. San Antonio zdobywa najwięcej punktów w NBA
właśnie z tej strefy. Jeżeli chodzi o moreyballowe rzuty, czyli trójki i RA,
tylko Brooklyn Nets oddają ich mniej, co przedstawia poniższy wykres.
To też pokazuje jak efektywni są Spurs. Tylko Warriors
trafiają na lepszym % trójki, natomiast nikt tak dobrze nie przetwarza rzutów
tuż spod kosza jak Spurs. Ale to przede wszystkim defensywa wyniosła ich na drugą
pozycje w ME – zaraz po Boston Celtics bronią najlepiej rzuty za 3 i
samodzielnie przewodzą w rim-protection.
2. Zabójcza ofensywa
Golden State Warriors
ME jest w pewien sposób kłamliwe. SAS są wymiennie z GSW pierwsi
w tej statystyce, ale jak wspominałem – ten współczynnik nie uwzględnia ilości
wymienionych rzutów. A tylko dwa zespoły – Rockets i Hawks – oddają więcej
moreyballowych rzutów od Warriors. GSW mają najefektywniejszy atak w lidze, bo
nikt tak dobrze nie trafia przede wszystkim za 3. Robią to na znacznie lepszym
% niż reszta – 41.5%, gdy średnia wynosi lekko ponad 35%. Zdobywają najwięcej
punktów, które są po prostu cenniejsze – 3>2. Jest kilka drużyn, które broni
lepiej od GSW, ale to nie ma takiego znaczenia – ich atak wynosi ich ponad
resztę zespołów.
3. Mizeria Houston
Rockets
Czasem koszykówka sprowadza się do prostych rzeczy i wytłumaczenie
problemów jest zaskakująco łatwe. Najbardziej moreyballowa drużyna jest zła w
tym co robi. Naprawdę zła. Trafia trójki na % poniżej przeciętnej, natomiast
rzuty z RA minimalnie ponad średnią (60.5%, średnia to 60.1%). Rockets nie przetwarzają
rzutów, które nieustannie forsują. A ich obrona jest jeszcze gorsza. Drużyna z
Teksasu w dużym stopniu gra to samo co sezon temu. Wtedy jednak te rzuty po
prostu wpadały, wiosna była ciepła, a drugi sezon „True Detective” jeszcze nie
powstał.
4. Obrona Sacramento
Kings to żart
Objazdowy cyrk George’a Karla jest 5 jeżeli chodzi o
ofensywną ME. Jeżeli spojrzysz jeszcze raz na wykres ME zauważysz, że Kings
znajdują się gdzieś w dolnej połowie stawki. To dlatego, że rim-proctection tej
drużyny jest najgorszy w lidze. Pod koszem rywale Sacramento trafiają 65%, co
jest o tyle zaskakujące że przecież ta drużyna ma tłok na pozycjach 4/5. Jest
Boogie czy Willie-Cauley Stein m.in. po to, by nie mieć takich problemów.
Obaj
nie są złymi obrońcami obręczy (49%), stąd wygląda to jeszcze dziwniej.
Może trzeba zwalić na system w defensywie George’a Karla,
który patrząc na Kings prawdopodobnie nie istnieje, czy jakieś dziwne
ustawienia. Był mecz, w którym Karl decydujące posiadanie w obronie postanowił
bronić Rudym Gayem na centrze, trzymając WCS na ławce. Skończyło się punktami,
zgadliście, spod kosza. Sacramento ten mecz ostatecznie przegrało po dogrywce.
5. Przeciętność defensywna
Raptors na tle wschodu
Jest kilka drużyn ze wschodu, które są w low 10 jeżeli
chodzi o rzuty moreyballowe, ale nadrabiają znacznie ich obroną – Knicks, Bulls
lub jakością po obu stronach parkietu – Heat, Pacers. Jeżeli chodzi o
przetwarzanie rzutów za 3 i z RA Raptors są na wysokim 6 miejscu. Problem
pojawia się nie tyle z całą defensywą, co z obroną trójek. Tylko Suns i Wizards
pozwalają trafiać rywalom na lepszym % z dystansu niż Raptors To będzie
niepokojące w playoffach przeciwko zespołom skupiających się na rzucie za 3 jak
np. Cleveland czy Charlotte.
6. Rewolucja Hornets
To najlepsza drużyna jaką Michael Jordan zbudował w
Charlotte. Mogą spokojnie powalczyć o drugą rundę playoffów czy przy idealnym
rozstawieniu (muszą zająć 3 miejsce) o finał konferencji. Steve Clifford na tle
reszty ligi wprowadził najbardziej rewolucyjne zmiany, przede wszystkim
skupiając się na rzucie za 3. Tylko Warriors i Rockets oddają więcej trójek na
mecz niż Hornets. Nawet, gdy Al Jefferson – żyjący z półdystansu – znajduje się
na parkiecie, Clifford stara się grać obok niego 4 strzelcami z dystansu – 3
skrzydłowych i Frank Kamiński, czyli wysoki z trójką. Big Al nie jest już tak
potrzebny tej drużynie, ale w playoffach będzie swego rodzaju nadwyżką. Nowa
koszykówka Hornets działa i jest przyjemna dla oka, nawet w marcu. Ich średnia
pozycja w ME wynika głównie ze słabego przetwarzania rzutów tuż spod kosza – 23
miejsce, znacznie poniżej przeciętnej.
7. Awersja Pacers do
small-ballu
Paul George nie lubi grać jako small-ballowa 4, a Frank
Vogel nie lubi small-ballu. To widać. Pacers nie przeszli zapowiadanej przed
sezonem przemiany, pozostając przy ustawieniach z dwoma wysokimi. Indiana wciąż
smaży się w słońcu półdystansu. Tylko 3 drużyny zdobywają w ten sposób więcej
punktów, a w moreyballu Pacers są w dolnej 10 NBA.
To nie jest zła rzecz, tylko trochę szkoda niewykorzystanego
potencjału. Indiana ma w sobie line-up, gdzie każdy może rzucać za 3, ale z
niego nie korzysta. Myles Turner spędza większość czasu z drugim nierzucającym
za 3 wysokim lub po prostu jako 4. Vogel kombinuje z line-upami – Pacers raczej
nie mają problemu ze spacingiem, ale mogliby go znacznie poprawić. Zdarza się,
że Paul George gra nawet jako rzucający obrońca obok Solomona – 24% za 3 –
Hilla, Mylesa Turnera i Jordana Hilla, co nie powiem jest zaskakujące.
Ciekaw jestem czy w playoffach Vogel w końcu zdecyduje się
na grę debiutantem na centrze i Paulem George’em jako niską 4, bo to może być
potencjalnie game-changer dla tego zespołu. Szczególnie w końcówkach spotkań i
docelowo to powinno przynieść najwięcej korzyści Indianie. Zdaje się jednak, że
trener Pacers „umrze” z Charlesem Barkleyem na big-ballowym
wzgórzu.
Końcowe wnioski
Trudno sprowadzać powodzenie drużyn do zasadniczo dwóch
elementów gry. Z drugiej strony nie można ich też spłycać, mając na uwadze w
jakim kierunku podąża liga. NBA coraz bardziej kręci się wokół spacingu i
rim-protection. Przypadek Spurs –
tak różny od czołówki – pokazuje że nie zawsze chodzi o ilość, a jakość
wypracowanych pozycji. Ale ta trójka i tak gdzieś wraca. Nawet gdy zdaje się,
że robisz coś zupełnie innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz