czwartek, 2 marca 2017

Złote czasy rzutu za trzy

Patrick Beverley odegrał piłkę do Erica Gordona, po czym szybkim ruchem wybiegł do prawego rogu, otrzymał podanie zwrotne i oddał całkowicie niepilnowaną trójkę. Trafił. Na zegarze widniało półtorej minuty do końca trzeciej kwarty, a Houston Rockets prowadzili w Staples Center z Los Angeles Clippers już 28 punktami. Po meczu. Co więcej, trafienie rozgrywającego 3. drużyny zachodu było 20 celną trójką Rakietek w środowym spotkaniu. Występ podopiecznych Mike’a D’Antoniego można uznać za stempel zmian jakie przechodzi liga, nastawienia na jak największą liczbę rzutów za 3, pod przywództwem jej największych rewolucjonistów.
W historii NBA było do tej pory 39 spotkań, w których jedna z drużyn trafiła co najmniej 20 trójek. 9 z nich należy do Rockets w tym sezonie, czyli dokładnie tyle samo ile w zeszłych rozgrywkach uzbierały wszystkie zespoły. By w LA dobrnąć do okrągłej dwudziestki, Houston potrzebowało zaledwie 37 rzutów w niecałe 35 minut gry. To oznacza, że każda trójka – nieważne czy celna – złożyła się średnio na 1,62 punktu na rzut. Czysta ekonomia, mając na uwadze – upraszczając – że na 60 punktów, przy podobnej skuteczności (54%), musiałoby złożyć się około 55 dwójek. Natomiast zachowując proporcję – punkt/ rzut – należałoby przyjąć, że aby odnaleźć podobną efektywność, trzeba by było po prostu trafić 80% oddawanych rzutów za dwa.
Nawet jeżeli najpewniejszy sposób zdobywania punktów pochodzi tuż spod kosza – lay-upy/ wsady – to wciąż niemal niemożliwym jest odpowiedzieć na klinikę jaką przeprowadzili Rockets na Clippers. Średnia zdobywanych punktów na rzut z Restricted Area w tym sezonie wynosi 1,22, dla najlepszej drużyny w tym aspekcie – Golden State Warriors – to nadal „tylko” 1,36 – wciąż mniej niż 1,62 za 3 Rakietek przez trzy kwarty w Staples Center. Coraz większa liczba trójek w meczach to pewne ryzyko dla ligi, że każdy będzie chciał grać w ten sam sposób. Czysta matematyka, z którą trudno będzie wygrać, szczególnie, że z każdym rokiem do NBA – przez wymagania i standardy – będą przychodzić jeszcze lepsi strzelcy z dystansu.
Coraz częściej możemy spotkać się z sytuacją, w której zawodnik decyduje się na zrezygnowanie z niemal pewnego lay-upu na rzecz 3 z rogu i choć na twarzach części z nas pojawia się grymas, to z analitycznego punktu widzenia zdarza się, że nie zawsze jest to złe rozwiązanie. Spójrz na poniższy, nie aż tak ekstremalny przykład, gdzie Kyrie Irving ma bardzo dobrą okazję do zdobycia łatwych punktów spod obręczy, lecz wybiera rozrzucenie piłki do niepilnowanego Kyle’a Korvera w rogu.
Korver w tym sezonie z lewego rogu trafił 23 z 38 rzutów, co w przełożeniu daje absurdalne 1,82 punktu na rzut. Irving z Restricted Area zdobywa średnio 1,09 punktu i choć było ogromne prawdopodobieństwo, że rozgrywający Cavs trafi ze swojej pozycji, to jego decyzję można usprawiedliwić. Warto również zaznaczyć, że mistrz NBA jest jedną z kilku drużyn, która z jednego z rogów – w tym wypadku lewego – jest efektywniejsza niż tuż spod kosza. Każdy rzut za 3 z lewej strony przekłada się na najlepsze w lidze 1,38 punktu – z RA jest to 1,27.
Właściwy wybór związany jest z niebywałą koszykarską inteligencją, szybkim przełożeniem konkretnej sytuacji boiskowej na rzecz korzystniejszego rozwiązania dla zespołu. W tym szaleństwie należy zachować umiar – wiedzieć, kto czeka z boku, żeby oddanie pewnych punktów nie prowadziło do niezrozumiałego ryzyka, jak choćby na poniższym przykładzie, gdzie niepilnowany pod koszem Nene, pozbywa się piłki na rzecz Coreya Brewera (33% za 3, 31% z prawego rogu), który popisuje się airballem.
Od kilku lat zmienia się pojęcie dobrego rzutu. Łatwo dojść do wniosku, że trójki – szczególnie te z rogów – to znakomite pozycje, a rzuty z półdystansu, czy nawet paint (bez RA) już niekoniecznie. W NBA jest tylko jedna drużyna – Dallas Mavericks – która z pomalowanego/ mid-range zdobywałaby więcej punktów na rzut niż jakikolwiek klub z dowolnego miejsca za 3. Średnio jeden rzut Mavs z pomalowanego to 0,95 punktu (2. wynik wynosi 0,9) i gorszy rezultat za 3 osiągają tylko Orlando Magic (0,91 z prawego rogu), Chicago Bulls (0,9 ze szczytu) i Brooklyn Nets (0,95 z lewego rogu). W tych obliczeniach jest pewna luka – nie są uwzględnione rzuty wolne po akcjach „and-one”, lecz nawet po ich zsumowaniu trudno oczekiwać znaczącego wzrostu w efektywności zwyczajnie nieefektywnych rzutów.
Pojawia się korelacja między liczbą oddawanych przez zespół trójek, a jego wynikami – 4 z 5 najlepszych pod tym względem drużyn należy do top5 NBA. Wyjątkiem są San Antonio Spurs, którzy plasują się na 3. miejscu wśród prób z półdystansu i 27. w rzutach za 3, lecz Ostrogi są wyjątkowo skuteczne na dystansie: najlepsza efektywność w trójkach ze szczytu (1,18 punktu na rzut – średnia 1,06) i 6. pozycja z poszczególnych rogów (1,31 z lewego, 1,18 z prawego). Podopieczni Gregga Popovicha należą obok Golden State Warriors do zespołu, który w każdym z sześciu elementów – RA, paint, mid-range, 2x corner 3 i trójki ze szczytu – osiąga wynik powyżej średniej.
Jeszcze większą korelację widać przy bezpośredniej efektywności poszczególnych klubów za 3 – z 12 najskuteczniejszych z dystansu zespołów tylko Milwaukee Bucks znajduje się obecnie poza play-offami. Tutaj dochodzi wspomniana wcześniej standaryzacja. Po pierwsze: istnieje duże ryzyko, że każdy będzie chciał grać w ten sam sposób; po drugie: pewni zawodnicy (nawet pewien styl gry drużyn) mogą zostać wypchnięci spoza ligi. Trudno walczyć z trendem, który działa i w większości przypadków przekłada się bezpośrednio na wyniki: inaczej, przy wyrównanych umiejętnościach, trudno postawić się matematyce – będą zdarzać się wyjątki, gdy w zetknięciu stylów gry wygra old-schoolowy, lecz na 100 takich przypadków zwycięży analityka.
Jednak sam zamysł nowoczesnej gry nie wystarczy, potrzebni są także odpowiedni wykonawcy, czego dowodem mogą być Brooklyn Nets. Kenny Atkinson wraz z GM-em Seanem Marksem starają się wprowadzić moreyballowy system z naciskiem na 3 (4. miejsce) i ograniczeniem prób z półdystansu (29.). Posiadania Nets zdarzają się kończyć w ten sposób, gdy żaden z zawodników nie przekracza nawet linii za 3:
Problem polega na tym, że ograniczeń w umiejętnościach poszczególnych koszykarzy nie da się oszukać – najgorsza drużyna w NBA jest nieefektywna w teoretycznie najlepszych rzutach: ostatnie miejsce w punktach na rzut z lewego rogu, 20. pozycja z prawego, 23. ze szczytu i 26. tuż pod koszem. Przy nastawieniu na półdystans, Nets mogliby przy takim składzie nie mieć nawet tych 9 zwycięstw: nikt nie zdobywa mniej punktów na rzut z mid-range niż Brooklyn. Jedyny jasny punkt to punkty z paint: 11. efektywność przy 12. miejscu pod względem oddawanych rzutów z tej strefy. Więc nawet, gdy znajdzie się słuszny schemat, potrzebny jest odpowiedni personel, a przy możliwościach Nets: czas.
Swoją drogą, Billy King, główny winowajca obecnej sytuacji na Brooklynie, cztery lata temu z jednej strony przewidział, że Brook Lopez w końcu zacznie regularnie oddawać trójki, z drugiej: był na tyle przeciwny trójkowej rewolucji, że optował za całkowitym zakazem oddawania rzutów z dystansu przez drużyny licealne, tak by młodzi zawodnicy skupili się na rozwoju gry z mid-range.
Czas jest także potrzebny, by zespoły mogły w pełni przenieść się na moreyball: w lidze nie ma wystarczającej liczby strzelców dla wszystkich, czołówka jest zmonopolizowana przez najlepszych. Jednak każdy kolejny sezon pokazuje, że NBA zmierza w kierunku życia na dystansie. Phoenix Suns Mike’a D’Antoniego i Steve’a Nasha oddawali 25,6 trójki na mecz w sezonie 05/06 i to było jak na tamte czasy dużo. Z takim wynikiem zespół z Arizony plasowałby się w trwających rozgrywkach na 19. miejscu ex aequo z Magic i Knicks.
Panuje boom, który zatrzymać mogłaby np. niemal nierealna zmiana przepisów, by rzut z rogu był liczony za 2 (ewentualnie choćby 2,5 punktu) lub równie trudna do znalezienia przeciwwaga dla trójek. Pytanie, czy w widocznej transformacji istnieje granica. Każdy mecz Rockets, ich nastawienie mówiące „z naszym stylem gry możemy rzucić więcej punktów od dowolnego przeciwnika”, wskazuje, że nie. Bo mogą mieć rację.

środa, 22 lutego 2017

Lot nad kukułczym gniazdem

„Pacjenci pogrążeni w letargu. Dokładnie zaplanowany i wyegzekwowany rozkład codziennych zajęć. W tle kojąca muzyka klasyczna. Nagle do tego spokojnego świata wkracza symulujący chorobę psychiczną kryminalista. Zaczyna burzyć porządek szpitalnej struktury, a jednocześnie budzić pozostałych pacjentów z uśpienia. Uśpienia wywołanego po części przez leki, ale chyba w większym stopniu przez monotonię i wygodę życia za murami szpitala psychiatrycznego” – to fragment z tekstu Jana Maciejewskiego z 5. tegorocznego numeru „Plus Minus”, opisujący pokrótce znakomity film „Lot nad kukułczym gniazdem”.
Ten opis poniekąd skojarzył mi się ze sposobem myślenia Sacramento Kings – koszykarskim wariatkowem (pomijając, że kukułki nie zakładają gniazd, a pojedynczo podrzucają je innym ptakom, co w przypadku tytułu może oznaczać coś nieistniejącego, przez co niemożliwego, to angielskie Cuckoo znaczy również wariat), całkowicie odciętym od tego „normalnego” świata NBA. Organizacja zupełnie inna, zamknięta, nie zdająca sobie sprawy z własnej śmieszności, prowadzona przez człowieka, żyjącego w bańce – Vivka Ranadive – do którego sygnały o własnej pokraczności nie dochodzą: „Mimo tylu błędów, mógłbyś pomyśleć, że zaufa grupie ludzi koszykarsko mądrzejszych – bynajmniej, ten ufa tylko sobie” – stwierdziło o właścicielu Kings dobrze poinformowane źródło w tekście Kevina Arnovitza.
Maciejewski napisał, że szpital psychiatryczny w filmie Milosa Formana to „odpowiedź na fakt, że nie potrafimy zaakceptować i wyciągnąć konsekwencji z własnej nieracjonalności z szaleństwa, które tkwi w każdym z nas”. Kings poszli o krok dalej: w swoim szaleństwie całkowicie się zatracili. Nie jestem zły, że 9. ekipa konferencji zachodniej wymieniła Boogiego Cousinsa: jestem zły, że Sacramento zrobiło ze mnie – i osób, które do koszykówki podchodzą mniej lub bardziej pragmatycznie – głupka.
W dalszej części tekstu „Wszyscy jesteśmy wariatami”, Maciejewski przywołuje dwa nurty filozoficzne, które na przestrzeni lat zupełnie się ze sobą wykluczały. Oświecenie, którego głównym myślicielem był Immanuel Kant, gdzie „człowiek jest wolny i autentyczny jedynie wtedy, kiedy podlega prawu – uniwersalnym zasadom postępowania, które sam sobie narzuca. Cała naturalna, przyrodnicza sfera ludzkiej osobowości (popędowość, lęk, ambicję, wszystko co burzy porządek naszego życia, wtrąca nas z powrotem do stanu natury) jest czymś niższym, gorszym, co powinno zostać poddane kontroli czystego rozumu. Dojrzałość ma polegać na tym, że tłumimy całą nieracjonalną stronę naszej osobowości”.
W sporcie przykładem powyższej racjonalności wydają się np. Boston Celtics (zniwelowanie ryzyka u Danny’ego Ainge’a poprzez potencjalne wymiany, wręcz skąpstwo, przy negocjacjach z innymi klubami, które może doprowadzić do tego, że klub będzie wszędzie i nigdzie) lub piłkarski Arsenal (tkwimy z Arsene’em Wengerem, bo wiemy czego się po nim spodziewać – lepiej może nie być, ale Francuz zapewnia przynajmniej stabilność. A co jeżeli bez niego będzie lepiej? Tylko zawsze może być gorzej, a poskromienie ciekawości ze strony właścicieli powoduje, że klub stoi poniekąd w miejscu, i gra trochę jeden i ten sam sezon, co jest ceną bezpieczeństwa).
Po drugiej stronie stoi psychoanaliza Zygmunta Freuda, gdzie „nieświadome pragnienia zostały uznane za źródło naszej kreatywności i intensywności wszystkich procesów psychicznych. Tam, gdzie oświecenie widziało błąd i zakłócenie, psychoanaliza zaczęła dostrzegać główną siłę napędową naszego życia. To nocny, mroczny, nieświadomy aspekt ludzkiej natury miał tworzyć i określać życie. Nieświadomość okazała się siłą, której intelekt nie jest w stanie zanegować ani poskromić”.
I to jest miejsce, w którym znajdują się – a nawet dalej – Kings: instynkt, emocje, impulsy, brak realnego planu zdają się kierować procesem myślowym Vivka. Fiksacja właściciela drużyny ze stolicy Kalifornii na punkcie Buddy’ego Hielda sprawiła, że Sacramento zgodziło się na odejście swojego najważniejszego gracza za grupę wypierdków, kilogram gruszek i pół paczki Skittlesów.
Przyjmijmy, że w wymianie zawodnika z top-10 NBA chcesz dostać koszykarza ukształtowanego (Evans, choć solidny, to w tym wypadku jest zapychaczem kontraktu, Galloway tylko porządnym zadaniowcem), talent (Buddy) i dobre wybory w drafcie (jakim cudem Vlade Divac nie wynegocjował chociaż wyboru Pelicans bez protekcji, ten pick przecież pójdzie w okolicy 10.- 15. miejsca?) Jaki jest plan Kings na najbliższe lata ?
Odkąd w klubie pojawił się Boogie, Sacramento próbowało budować zespół na już, byle tylko awansować do play-offów z 8. pozycji. Każdy ruch, który wykonywali był pomyślany właśnie pod ten cel. I teraz spójrzcie, Kings zrobili zupełnie coś innego, zaprzeczyli wszystkiemu co do tej pory robili.
Nie chodzi do końca o to, że wejście w przebudowę jest złym rozwiązaniem, tylko w przypadku Sacramento nie ma ono do końca podstaw racji bytu. Zapomnijmy na chwilę o złych wyborach w kolejnych draftach Kings – rzecz w tym, że zespół Vivka nie jest w dużej mierze zależny od siebie. Sactown w tym sezonie musi być w dziesiątce najgorszych drużyn, jeżeli nie - oddaje pick do Chicago Bulls. Dodajmy do tego, że nawet jeżeli warunek zostanie spełniony, to Sixers mają możliwość zamiany wyboru z Kings, o ile ten będzie dla nich bardziej korzystny – wszystko przez tragiczną w skutkach wymianę na wyczyszczenie cap-space’u z 2015 roku. Sacramento posiada swój wybór w przyszłym roku, lecz traci już go w 2019 roku, właśnie na rzecz Sixers.
Vivek na tyle głęboko wierzy w Buddy’ego Hielda, że liczy jakoby ten miał stać się osobą, na której można oprzeć swoją drużynę. Nie można. To nie ta półka w grze na piłce, warunkach fizycznych, kreowaniu i stabilności rzutowej. Do tego jest grupka raczkujących graczy, z ograniczonym sufitem: Willie-Cauley Stein, Skal Labbisere, Georgios Papagiannis, Malachi Richardson – nie wiadomo, czy poza WCS, któryś z nich stanie się wartościowym ligowcem. Ba, nie wiadomo, jaka przyszłość czeka Buddy’ego i czy będzie kimś więcej – o ile – niż solidnym starterem. Ma już 23 lata, a w swoim pierwszym roku jeszcze nie pokazał czegoś, co sprawiłoby, że można by było zaufać mu w przyszłości z powierzeniem ważnej funkcji w zespole. Kultura organizacji ma znaczenie przy młodych zawodnikach, co w przypadku Kings poniekąd jest jedynie oksymoronem: inaczej gracz A rozwinie się – skrajny przykład – w San Antonio Spurs, a inaczej właśnie w Sacramento. Kolejni koszykarze nie przedostają się przez sitko tak złej organizacji i są po prostu z niej wypluwani - tyle, że straconego czasu już się nie odzyska.
Ta wymiana – niespodziewana – dla Pelicans była po prostu „no-brainerem”, nie dało się przejść obok niej obojętnie, bo takie okazje nie powinny zdarzać się nigdy. Jak pisał Maciejewski: „chodzi o to, żeby odnaleźć rozum w szaleństwie”. Vivkowi zabrakło rozumu w swoim szaleństwie. Została tylko destrukcja i spalona ziemia.

niedziela, 12 lutego 2017

Yogi Ferrell: Lutowa Esencja Koszykówki

Długość sezonu NBA sprawia, że oglądanie kolejnych meczów koszykówki może stać się trudne. W pewnym momencie dochodzimy do momentu, gdzie tak naprawdę widzieliśmy już wszystko: znamy przekrój drużyn, wiemy jak grają i czego się po nich spodziewać. Dlatego tak fajne są niespodziewane historie zespołów (Miami Heat), czy poszczególnych zawodników, którzy znienacka zaznaczają swoją obecność w lidze.
To właśnie te nowe rzeczy powodują, że dalsze obserwowanie NBA ponownie sprawia tak po ludzku frajdę. Taką narracją dla mnie w trwających rozgrywkach na tym etapie jest Yogi Ferrell, który na dziesięciodniowym kontrakcie stał się jedną z największych niespodzianek. Mój rówieśnik młodszy o równy miesiąc, ze względu na zbitą, niską posturę pośród gigantów, przypominający z wyglądu bardziej najmniejszego z Gumisiów (Kabiego, jak podpowiedział Google), aniżeli przydomkowego misia Yogi (tak nazwała go mama w dzieciństwie, bo za dużo jadł) pomógł Dallas Mavericks wygrać 6 z ostatnich 8 meczów.
Być może, podopieczni Ricka Carlisle’a powinni skupić się w tym sezonie na zgarnięciu jak najwyższego wyboru w drafcie – tutaj jednak wiąże się pewna historia: m.in. tak szeroki dostęp do treści wyssał z nas pewne emocje i do pewnych decyzji podchodzimy bardziej pragmatycznie, a mniej po prostu jako zwykli kibice.
Z perspektywy monitora możemy ocenić, co dla danej drużyny mogłoby być najlepsze i wiemy, że w szerszej perspektywie dla Dallas korzystniej byłoby skupić się na dodaniu potencjalnej gwiazdy poprzez draft, tylko cholera! Jaką przyjemność przynosi oglądanie zespołu, który na przekór losowi wygrywa kolejne spotkania, z przeżywającym jeszcze jedną wiosnę Dirkiem, pokazującym potencjał nawet na All-Stara Harrisona Barnesa i zadaniowcami, którzy – klisza – w każdym meczu pokazują charakter i grają z wyróżniającym zaangażowaniem (spora przewaga w styczniu/ lutym).
Mavs są trochę jak stare filmy Woody’ego Allena (piszę stare, bo widziałem 18 jego filmów – „najmłodszy” z 2001 roku, ranking filmów Allena: 1. Hannah i jej siostry, 2. Annie Hall, 3. Śpioch, 4. Zelig, 5. Bierz forsę i w nogi), gdzie scenariusz opiera się na zdradzie męża, który przekonuje swoją nową kochankę, że wkrótce odejdzie od żony: „rozmawiałem z adwokatem, za tydzień składam papiery o rozwód”, a i tak po tygodniu, miesiącu, roku wraca do małżonki (rutyny, sprawdzonych rzeczy), próbując jeszcze raz naprawić swój związek. Chce wprowadzić zmiany w swoim życiu, ale koniec końców z różnych przyczyn z nich rezygnuje. Podobnie jest z Dallas, którzy być może chcieliby dodać do drużyny młodą gwiazdę poprzez draft, wiedzą przecież, że organizacja po Dirku też będzie musiała jakoś funkcjonować, ale ostatecznie i tak próbują z różnym skutkiem wygrywać jak najwięcej meczów, i spróbować, jeszcze raz, namieszać w play-offach. Wychodzą z założenia „może tym razem będzie inaczej”, i żyjąc wspomnieniami, ten ostatni raz, chcą zapewnić sobie szansę, mimo, że końcowy efekt jest zapewne znany. Z perspektywy analityki to złe podejście, ale jako zwykli kibice, czy nie możemy po prostu cieszyć się czystą esencją gry?
Historia Yogiego może być w gruncie rzeczy tylko styczniowo-lutowym przebłyskiem. 183 centymetrowy rozgrywający nie ma do końca warunków by być plusowym obrońcą, bo troszeczkę brakuje mu wzrostu, tak by ludzie nie rzucali mu przez ręce. Dallas z Yogim tracą na parkiecie 108 punktów na 100 posiadań, bez niego najlepsze 95,6. Ten jest jednak zadziornym, cały czas zaangażowanym zawodnikiem, który pomimo swoich braków fizycznych, robi wszystko, by nie zgubić atakującego i jak najbardziej utrudnić mu życie. To są małe rzeczy, takie jak np. statystyka „deflections”, w której Yogi z wynikiem 2,9 jest najlepszy spośród całej drużyny.
W ataku gra mądrze, pod drużynę i mimo fizycznych niedociągnięć pokazuje sporą różnorodność. Jego zachowania na parkiecie są podyktowane obroną rywala i tutaj wychodzi właśnie czytanie gry oraz spokój (4 lata na uniwersytecie robią swoje).
Spójrz jak z głową w górze Yogi patrzy na to co robi obrona wokół – widzi kątem oka, że Evan Turner wyszedł delikatnie do pomocy, przez co odpuścił Barnesa i ten na moment stał się wolny – tam idzie podanie.
Yogi potrafi trafić trójkę – 46,3% - szczególnie, gdy defensywa przeciwnika zostawia mu miejsce w pick and rollu, kryjący zgubi się na zasłonie, a wysoki pozostaje głębiej. Nieco gorzej radzi sobie z agresywniejszą obroną, gdy wysoki potraktuje Yogiego jak dobrego strzelca i zdecyduje się na zamknięcie rzutu za 3 poprzez wyjście („hedge”), czy założenie pułapki. Rozgrywający Mavs nie podpala się w takich sytuacjach i zdarza się, że podaniem tworzy przewagę 4vs3, a jeżeli nie to zwyczajnie wraca do punktu wyjścia i rozpoczyna akcję na nowo. Ma także szybki pierwszy krok, którym udaje mu się mijać mniej zwinnych obrońców, szczególnie przy zmianach krycia, gdy rywal musi wybrać, czy zostać i bronić kosza, czy wyjść na półdystans i utrudnić potencjalny rzut, ale odpuścić wjazd pod obręcz.
Rick Carlisle to także jeden z tych trenerów, który jak mało kto potrafi pomóc swoim zawodnikom mądrymi zagrywkami. To jedna z nich – i widziałeś ją tysiące razy, tylko w zestawie z innym rozgrywającym – gdzie Dirk po koszyczku i natychmiastowym postawieniu zasłony oddaje piłkę Yogiemu na łatwy wjazd do kosza.
Mavs próbowali również typowej podwójnej zasłony dla rozgrywającego (w stylu Rockets, pisałem o tym tutaj i tutaj <punkt o Gordonie>), gdzie jeden z zawodników robi pop na linię za 3 (Dirk), a drugi atakuje obręcz (Dwight Powell, czerwona strzałka).
W tym wypadku akcja skończyła się stratą, głównie dlatego, że Dirk zdecydował się nie rozciągać na trójkę, a daleki półdystans – Yogi posyła back-pass za Niemca, spodziewając się, że ten będzie krok wstecz.
Jest mnóstwo akcji, które chciałbym pokazać z wykorzystaniem drobnego rozgrywającego, ale te wydały mi się najciekawsze – starałem się też wstawiać je na bieżąco na Twittera. Urzekło mnie wejście Yogiego, który przypomina, dlaczego warto oglądać NBA także w lutym i pomaga wyjść z trybu „autopilota”. Mam nadzieję, że wbrew przeciwnościom, ugruntuje swoją pozycję w lidze i przy powrotach po kontuzjach pozostałych kolegów z drużyny, nadal znajdzie się dla niego miejsce w rotacji Carlisle’a. Bo jeżeli ten sezon i tak w przypadku Mavs z analitycznego punktu widzenia nie ma specjalnie sensu, to, jako kibic koszykówki, proszę o fun.

piątek, 27 stycznia 2017

Boże, chroń Carmelo: Jak wyglądałaby idealna drużyna pod skrzydłowego Knicks?

Czasem można pomyśleć, że w NBA niewiele się zmienia: kolejny rok i jeszcze jeden sezon pogrążonych w chaosie New York Knicks, dla przykładu. Jest przełom stycznia i lutego, za oknem panuje mniejsza lub większa bryndza, więc nie chcę skupiać się bezpośrednio na całej nowojorskiej drużynie, a jednej postaci – czarnej owcy Wielkiego Jabłka; człowieka, który w erze Kevina Duranta odchodzącego do Golden State Warriors obrywa za swoje – pragmatyczne – pozostanie w klubie – Carmelo Anthonym. Nie będę też bezpośrednio pisać o zmarnowanych latach już 32-letniego skrzydłowego – jego samego, jak i całego zespołu – czy kolejnych spekulacjach transferowych, a postaram się stworzyć idealną fikcyjną drużynę pod byłego zawodnika Denver Nuggets. Pierw kilka słów wstępu.
Nie ukrywam, że zainspirował mnie artykuł, który pojawił się na stronie „FiveThirtyEight” tłumaczący jak wygrywać z Carmelo. Ogólny profil zawodnika łatwo rozrysować: świetny zdobywca punktów, który rzadko traci piłkę, mimo, że ma ją często w rękach jako strzelec i osoba odpowiadająca za rozpoczęcie akcji; efektywność nie jest jego najmocniejszą stroną – tylko Russell Westbrook trafia na gorszej skuteczności dla zawodników oddających więcej niż 18 rzutów na mecz; niezły zbierający; 16,5% jego akcji w ataku opiera się na nieefektywnym post (3,7), w którym zdobywa mimo wszystko niezłe 0.9 punktu na posiadanie (LaMarcus Aldridge dla przykładu 0,89 przy 6,2 takich akcji na mecz) i zdecydowanie poniżej przeciętnej obrońca. Uf.
Mając te informacje, wyżej wymieniona strona stworzyła algorytm – nazywający się, a jakże, CARMELO (Career-Arc Regression Model Estimator with Local Optimatization) – który „na bazie zaawansowanych statystyk wyszukuje zawodników z przeszłości podobnych do obecnych”. Po wstukaniu, wyskoczyli mi następujący koszykarze, przypominających Anthony’ego – traktowałbym, to w niektórych przypadkach jako ciekawostkę lub niedociągnięcie systemu:

Po zliczeniu, wychodzi, że z wymienionych graczy:
- Trzech nie zakwalifikowało się do play-offów (Webber z Sixers w 2006, Worthy z Lakers w 1994 i Jamison z Wizards w 2009); dwóch odpadało w pierwszej rundzie (Wilkins z Hawks w 1993 i English z Nuggets w 1987); dwóch odpadło w półfinałach konferencji (Chambers z Suns w 1992 i Kobe z Lakers w 2011); jeden doszedł do finałów konferencji (Carter z Magic w 2010); a dwóch wygrało mistrzostwo (Dirk z Mavs w 2011 i Drexler z Rockets w 1995)
- Sześciu było pierwszymi opcjami swoich drużyn (Carter, Wilkins, Kobe, English, Dirk, Jamison); dwóch było drugimi opcjami (Webber, Drexler), a dwóch trzecimi i dalszymi (Chambers, Worthy).
I choć porównywanie obecnego Melo i Dirka z 2011 roku nie ma najmniejszego sensu, bo to zupełnie inny poziom, a Drexler obok siebie miał przede wszystkim Hakeema Olajuwona – top 10/12 – zawodnika w historii NBA – to niektóre z tych wyników mogą dawać nadzieję, że wokół Anthony’ego jako pierwszej opcji można jeszcze zbudować dobry zespół, który przynajmniej zakwalifikuje się do play-offów. Najbardziej zbliżony przykład – Vince Carter z 2010 – oddawał najwięcej rzutów na mecz z Magic, i mając obok siebie defensywnego game-changera jakim był Dwight w swoim primie, zadaniowców broniących i rzucających za 3, doszedł do finałów konferencji na wschodzie. W 2010 Vince skończył 33 lata, podobnie jak Melo w trwającym roku.
„FiveThirtyEight” wspomina o innym prototypie zespołu stworzonego wokół świetnego w ofensywie gracza – Sixers z 2001 roku, którzy z Allenem Iversonem przegrali dopiero w finałach NBA z Lakers. Piątkę obok rozgrywającego tworzyli: dwaj defensywni skrzydłowi (George Lynch i Eric Snow), dobry zbierający (Tyrone Hill) i center, który bronił i zbierał (Dikembe Mutombo). Ówczesnych Sixers prowadził znakomity defensywny specjalista – Larry Brown. Z przeniesieniem pewnych proporcji i usprawnieniami, które postaram się wyjaśnić przy poszczególnych pozycjach, to będzie mój plan uzupełniony o rzut za 3. Założyłem też, by nie wybierać zawodników z top-40 NBA i nie wrzucać aż tak odrealnionych przypadków – mam na myśli, by postawić na graczy, którzy byli wolnymi agentami najdalej w 2015 lub będą w 2017.
PG: Pat Beverley
Niewielu jest w NBA gości, którzy wychodzą z takim zaangażowaniem po obu stronach parkietu jak Beverley. Rozgrywający Houston nie potrzebuje piłki w rękach, by być efektywnym, co jest szczególnie ważne w przypadku umieszczenia go obok zawodnika, grającego na wysokim % usage.
Bev jest jednym z najlepszych defensorów na swojej pozycji (2. defensywny Real Plus Minus wśród rozgrywających, dobra obrona linii za 3 – gracze pilnowani przez Pata trafiają o 2.1 punktu % gorzej niż wynosi ich średnia), zdobywa trójki powyżej przeciętnej – niemal 40% - i przede wszystkim jest czołowym zbierającymwśród point-guardów. A to przy tworzeniu postawiłem sobie jako jeden z ważniejszych czynników – Melo wokół  siebie potrzebuje graczy, którzy będą co najmniej nieźli w tym elemencie. Strać koncentrację na chwilę i wiedz, że Bev już czyha, by wykorzystać twoją nieuwagę – czy to na desce w ataku, czy w obronie. Spójrz na moment zawahania Westbrooka:
Większość zbiórek Beva to czysty hustle i gryzienie parkietu – wiesz, że przeciwko niemu czeka ciebie trudny match-up, bo po prostu rozgrywający nie odpuści, a to rzecz, której żadnymi metrykami już nie da się zmierzyć.
Inne opcje, o których myślałem, to George Hill i Jrue Holiday. Obaj są ogólnie lepszymi koszykarzami niż Bev, jednak nieoceniony okazał się w tym wypadku charakter kudłatej Rakietki, szczególnie przy tak humorzastej gwieździe jak Melo. Gracz drużyny z Teksasu nieco bardziej pasuje do mojej koncepcji (mam wrażenie, że Hillowi zdarza się być za bardzo uległym, mógłby więcej, ale ma mecze na wiesz co, może ty to raczej zrób).
SG: Nicolas Batum
Jeżeli mamy już Beva w piątce, to jednak potrzebujemy jakiejś kreacji na piłce ze strony obwodowych, prócz tej, którą dostarczy Melo (jest lepszym podającym niż się wydaje) i czasem koślawe – choć skuteczne – kozły rozgrywającego. Stąd Batum – zawodnik, który zrobi wszystkiego po trochu: tu poda, tu zbierze, ot – rzuci trójkę. Gracz na 75% statystycznego LeBrona (27-7-7): Francuz w tym sezonie notuje średnie na poziomie 15-7-6.
Batum ma niezłą grę po zasłonach jeżeli chodzi o sam wybieg na wolną pozycję, szwankuje bardziej efektywność (0.83 punktu na posiadanie), co wynika głównie, że rzucającemu obrońcy spadła skuteczność rzutu za 3 – poniżej przeciętnej 32,5%. Ten spadek jest widoczny od ostatniego sezonu w Portland, ale mając na uwadze szeroki arsenał Batuma, trzeba z tym żyć i liczyć, że będzie lepiej. Jest z czego wybierać, Francuz potrafi zdobyć punkty po sytuacjach 1v1, posiada ciekawy fade-away, czy niezły kozioł i dobre czucie parkietu, by wykreować koledze czystą pozycję po pick and rollu.
Jest w tym wszystkim niezłym obrońcą, z przyzwoitym zasięgiem i świetną pracą stóp, dzięki czemu wpasuje się do ogólnego profilu 3(tu nieco zastąpione tymi małymi rzeczami)&D.
SF/ PF: Otto Porter/ Carmelo Anthony
Przy wyborze skrzydłowego miałem największy zgryz. Zdecydowałem się odejść od klasycznego rozwiązania – Melo na trójce z tradycyjnym silnym skrzydłowym – i pójść w stronę gry na dwóch niskich skrzydłowych, dzięki czemu Melo biegłaby jako czwórka w ataku, a trójka w obronie. Trochę jak ma to miejsce w Milwaukee z duetem Giannis&Jabari (pierwszy kryje czwórki, ale w ataku jest już trójką), tylko podejść bardziej uniwersalnie, gdzie Melo pilnowałby zawsze tego słabszego zawodnika, czego nie robi Jason Kidd z Jabarim Parkerem.
Nie jest to łatwy sposób – występy przeciwko silniejszym fizycznie graczom noc w noc nie są przyjemne i będą match-upy, w których taka gra nie przejdzie w obronie, lecz w ataku najlepszą pozycją dla Anthony’ego jest po prostu gra jako niska-4. Coś za coś. Bardziej bałbym się nawet zmęczenia, aniżeli potencjalnie oddawanych punktów, które w pewnych pojedynkach i tak będę oddawał, ze względu na umiejętności przeciwnika. Więc w roli Harrisona Barnesa mojej drużyny wstawiłem Otto Portera. Było kilku kandydatów na jego miejsce – właśnie zawodnik Mavs (tylko od post mamy już Anthony’ego), Trevor Ariza, Robert Covington, Al-Farouq Aminu, Tobias Harris, MKG – jednak przesądziła trójka skrzydłowego Wizards – prawie 46% za 3.
Jest też przyzwoitym obrońcą, więc to nie jest tak, że wpuszczamy drugiego Anthony’ego w defensywie. Drobna rysa, ale przy takim spacingu można mieć nadzieję, że rzucimy więcej punktów niż rywal.
C: Tyson Chandler
Oddanie Pana Tysona Chandlera przez Phila Jacksona do Dallas za zwłoki Jose Calderona i grupę wypierdków to jeden z najbardziej niezrozumianych ruchów transferowych w NBA w ostatnich latach. Z perspektywy czasu wydaje się to jeszcze śmieszniejsze. Spójrz na to tak: Melo potrzebuje od centra zasłon, obrony kosza i zbiórek. Chandler miał cały pakiet, świetne podejście – jeden z największych profesjonalistów w lidze, co pokazuje noc w noc w takiej drużynie jak Phoenix – a Jackson zrobił dziurę pod obręczą, by po dwóch latach załatać ją ledwo odrywającym stopy od ziemi Joakimem Noahem (zgaduje, że Jackson ceni na 18 mln $ rocznie wizję gry 31-latka – wciąż potrafi fajnie wypatrzeć ze szczytu ścinających, co w trójkątach ma sens).
Żeby było śmieszniej, Melo otrzymał w pakiecie Derricka Rose’a, czyli jeszcze jedno przeciwieństwo potrzeb Anthony’ego – były MVP jest kolejnym czasowstrzymywaczem, nie broni (przeciwko McConnellowi z Sixers miał 11/16 z gry i był -21, jego przeciwnik w +/- wyszedł na 0 i spędził na parkiecie 2 minuty więcej) i nie rzuca za 3. Dodawanie talentu nie jest równaniem 1+1, gdzie zawsze wychodzi 2 – czasem będzie mniej, czasem więcej.
Wracając, od centra w swojej drużynie nie oczekuje fajerwerków, chcę klasyki, a Chandler jak najbardziej taką zapewni. Jest w top-6 zbierających, skończy loba z góry i wprowadzi profesjonalizm do drużyny, nieco kosztem obrony kosza, gdzie oddaje 50,6% rzutów (wiek i drużyna w jakiej gra).
Perfekcyjny byłby Rudy Gobert, ale to wiązałoby się ze złamaniem zasad. Gdybym chciał spróbować czegoś funky, to wybrałbym Mylesa Turnera, ale jego wybór też nie pasuje do ogólnych zasad. Z innych ok kandydatów: Clint Capela, Nerlens Noel (trochę mniej, bo nie widzę tego wpływu w obronie, którego po nim oczekiwałem), James Johnson (tryb yolo, gdzie frajdę sprawia ci samo oglądnie wszystkiego-po-trochu od 3/4/5 Heat) lub Andrew Bogut (gdyby był czasem zdrowy i tyle nie zabierał w ataku). Nie widzę aż takiego upgrade’u.
Mamy więc piątkę Beverley-Batum-Porter-Anthony-Chandler, dodajmy mądrego trenera – Steve Clifford/ Eric Spoelstra – i myślę, że z grupą solidnych rezerwowych można myśleć o co najmniej awansie do play-offów. Nie jest teraz łatwo stworzy dobry zespół bez drugiej gwiazdy – szczególnie, gdy efektywność pierwszej, to spory znak zapytania – ale wokół takiego talentu jakim jest Melo w ataku, powinno dać się zbudować – przy odpowiednim doborze personelu – top-10 ofensywę i top-15 defensywę. Czytaj: dobrze funkcjonującą drużynę.
Alternatywne najlepsze – i bardziej klasyczne – ustawienie ze złamaniem reguł kontraktowych i top-40 (Melo wciąż pozostaje pierwszą opcją):
George Hill – Avery Bradley – Carmelo Anthony – Paul Millsap – Rudy Gobert
O finały konferencji na wschodzie byłbym spokojny.

niedziela, 22 stycznia 2017

Plusy i Minusy (6) – Dallas Mavericks są gospodarzami parku rozrywki Westworld

Dolores budzi się. Idzie na ganek porozmawiać ze swoim ojcem, który ostrzega ją przed niebezpieczeństwami czyhającymi na zewnątrz. 
Niektórzy wybierają dostrzeganie tylko brzydoty tego świata, nieładu. Ja wybieram dostrzeganie piękna. Wierzę, że w naszym bycie panuje porządek. Cel. Wiem, że wszystko obróci się tak jak powinno – odpowiada Dolores. 
Potem wyrusza na miasto, gdzie robi zakupy, by pod sklepem upuścić butelkę mleka. I zależnie od tego, kto podniesie ową butelkę – obcy, ukochany Teddy, czy sama Dolores – tak potoczy się scenariusz, którego zakończenie za każdym razem pozostawało identyczne. Reset. Tak więc, następnego dnia Dolores budziła się i niczego nieświadoma powtarzała te same czynności, tkwiąc w pętli. <spoiler> Na wzór powtarzalności zaprogramowany był każdy gospodarz parku rozrywki Westworld i mnóstwo czasu zajęło poszczególnym robotom przypominających ludzi zorientować się, że ich utopijna wizja rzeczywistości to iluzja i wielki przekręt. <koniec spoilera>
Czy Dallas Mavericks – którzy grają od 2011 roku jeden ten sam sezon – są w stanie doznać podobnego olśnienia?
Drużyna z Teksasu ma niepokojąco wiele wspólnego z gospodarzami wspaniałego serialu stacji HBO (Clippers z "Serią Niefortunnych Zdarzeń" od Netflixa). Spójrzcie na to w ten sposób: rokrocznie obserwujemy jak grupa weteranów, zadaniowców i Dirka za wszelką cenę heroicznie próbuje awansować do play-offów, by potem z nich zgodnie z przewidywaniami odpaść już w pierwszej rundzie. Pod wodzą Ricka Carlisle, wyłączając sezon mistrzowski, Mavs wygrali całą jedną serię od 2008 roku, mimo posiadania na ławce top-2 szkoleniowca w NBA. Dallas to po prostu od lat typowy zespół za dobry na czołowy wybór w drafcie – wait for it – a za słaby, by w najważniejszej fazie sezonu sprawić kłopoty klubom z górnej części tabeli. Powstała pętla, która rozgrywki w rozgrywki się powtarza.
Dlaczego więc nie spróbować wyjść z tej martwej strefy na jeden sezon i dać sobie szansę na wyciągnięcie zawodnika potencjalnie zmieniającego oblicze klubu? Mark Cuban wprawdzie takiego gracza w nadchodzącej klasie draftu nie widzi, bo gdyby takowych było dwóch lub trzech, to wtedy WIERZCIE MI skończylibyśmy z dwunastoma zwycięstwami. Jednak okoliczności na wystawienie białej flagi są sprzyjające dla Dallas jak współcześnie nie były nigdy.
Sufit Mavs jest wyjątkowo nisko, przez co ta drużyna aż się prosi o młody talent, który mógłby pomóc w przyszłości osiągnąć coś więcej niż tak cenne do widzenia na początku drabinki. Rozumiem też cel podejścia „byle wejść do play-offów, by poszukać okazji na przejście dalej, bo np. rywalowi przydarzy się kontuzja”, ale tabela na zachodzie ułożyła się tak, że jedyną niewiadomą jest to kto zajmie 8. pozycję i odpadnie po szybkim 0-4 z Warriors. Mavs nie są jedną z tych drużyn jak choćby Timberwolves, dla których awans do play-offów byłby naturalnym krokiem w rozwoju młodzieży i nawet szybkie odpadnięcie w ich przypadku wydaje się nieocenione. Co więcej, draft wygląda na niesamowicie silny, dzięki czemu przy odrobinie szczęścia doszedłby do Harrisona Barnesa drugi zawodnik wokół, którego potencjalnie można by było budować zespół.
Zabawna rzecz jest taka, że Mavericks są na tyle słabi jako całość, że ostatecznie mogą i tak skończyć z top-5 pickiem w drafcie. Byłoby to piękne przekazanie pałeczki od Dirka dla być może nowej twarzy Dallas, tylko ta nieświadomość w walce o cele może doprowadzić, że drużyna wygra 3-4 mecze więcej, dzięki czemu spadnie nieco w loterii. Detale, ale to one decydują, czy kończysz z Justise’em Winslowem, czy Terrym Rozierem (oczywiście musiał trafić rzut na dogrywkę z Portland po tym jak to napisałem).
Harrison Barnes w post
Skrzydłowy Dallas ma bardzo dobry sezon i jest jednym z niewielu jasnych młodzików Mavs – obok Doriana Finneya-Smitha – w rozgrywkach, w których Justin Anderson i Dwight Powell zatrzymali się w koszykarskim rozwoju. Barnes spędza większość czasu na parkiecie, grając jako niska 4 i przepychając się często z silniejszymi od siebie zawodnikami, zupełnie przy tym nie odpuszczając.
Ważnym elementem w arsenale 24-latka są akcje tyłem do kosza. Dla graczy, którzy mają więcej niż trzy posiadania w post na mecz, Barnes zdobywa 4. najwyższą średnią punktów – 0.99. Statystycznie więc, skrzydłowy notuje więcej punktów na posiadanie w post niż tacy gracze jak Boogie Cousins, LeBron James, Anthony Davis lub Al Jefferson, czy Marc Gasol. HB je przede wszystkim w sytuacjach, gdy po prostym pick and rollu wypracowany zostanie switch na niższego zawodnika i mamo jesteś ugotowany – a już szczególnie, kiedy Barnes otrzyma piłkę na lewym bloku skąd trafia 50%. 
Przeciwnik musi wybrać, czy podwajać 24-latka – co dla Mavs powinno być wodą na młyn – czy żyć z trafianymi rzutami Barnesa z post. Gracz Mavs pokazał kilkukrotnie, że potrafi uwolnić się z podwojeń – tych niezdecydowanych, w których chcesz podejść, ale nie wiesz, czy powinieneś – i wypracować czyste trójki dla pozostawianych zawodników, przez co nagle rywal nie oddaje już analitycznie złego rzutu z post, a znakomitą open-3.
Barnes to mądry koszykarz: często wybiera właściwe rozwiązania i dobrze widzieć, że po hejcie, który spadł na niego w koszulce Warriors odnalazł się szybko w nowym klubie.
Są rzadkie sytuacje, gdy center Jazz rozejrzy się wokół i uzna, że najlepszym rozwiązaniem jest wjazd w piłką do kosza.
To nowość w arsenale Francuza i kilka razy w tym sezonie pokazał, że potrafi zaatakować obręcz, jednocześnie kozłując piłkę. Jak wspominał Zach Lowe - piszcząc o Stevenie Adamsie, który wprowadził podobną nowość tylko z większą liczbą kozłów - jest to szczególnie trudne dla 7-footerów, a perfekcja w tym elemencie zajmuje lata.
Mała rzecz, ale kolejne zagrożenie dla przeciwnika i jeszcze jeden czynnik w ogromnym progresie głównego kandydata do nagrody DPOY. Spójrz jak łatwo Gobert wyżej dostał się do kosza: jeden kozioł, ale na tyle długie kroki, że z łatwością minął obrońcę.
Log-jam Sixers aka „gdy wraca Ben Simmons, ale masz za dużo zawodników na jedną pozycję”

Czekam na debiut Bena Simmonsa jak Cartman na debiut Nintento Wii. Najlepszy młody duet w lidze ze zjawiskowym Joelem Embiidem, Australijczykiem, potencjalnie top-5 – miejmy nadzieję rozgrywającym – draftu i ewentualnym wyborem Lakers. Jestem zapisany odkąd Ish Smith z Jahlilem Okaforem w styczniu zeszłego roku byli przez 3 tygodnie moją ulubioną drużyną do oglądania. Ale! W tym dobrobycie nieco problematyczną sytuacją już za chwileczkę będzie podzielenie minut na pozycjach 3 i 4. Spójrzmy jak wygląda to teraz:
Ersan Ilyasova – 28 min / mecz
Dario Sarić – 24min / mecz
Robert Covington – 30 min / mecz
Timothe Luwawu – 10 min/ mecz
Łącznie – 92 min / mecz
Do rozdania 96 minut: resztki, które stąd nie wyszły należą do Jeriana Granta, czy Hollisa Thompsona, ale ich już w klubie nie ma. I teraz pytanie, gdzie w tym wszystkim wcisnąć Simmonsa, który z czasem według zapowiedzi Bretta Browna ma grać również jako rozgrywający, nie point-forword. Załóżmy jednak, że początkowo będzie występował jako priorytetowa 4. Dodajmy do tego limit minut, niech będzie jak u Embiida na wejściu – 24. Więc:
PF, 48 min:
Simmons – 24 min
Ilyasova – 18 min
Sarić – 6 min
SF, 48 min:
Covington – 30 min
Sarić – 18 min
Hm? Ktoś może być poszkodowany. Sariciowi zdarza się grać od przyjścia Ilyasovy poza pozycją, jako niski skrzydłowy, a idealnie by był niską 4. Tylko to miejsce Simmonsa, który jest po Embiidzie najważniejszym zawodnikiem Sixers. Najłatwiej byłoby wyrzucić minuty Ilyasovy, tyle tylko, że:
NetRtg
Embiid, Ilyasova +9.9 w 427 min
Embiid, Sarić +4.6 w 313 min
Kameruńczyk ma nie tyle co świetną koneksję z Turkiem, a po prostu dobrze jest mu grać z kimś kto zapewnia spacing i jest jakimś tam zagrożeniem za 3. Ale trzeba będzie zrezygnować z minut – szczególnie, gdy Simmons zacznie grać ich po 30 – Saricia jako 4 – i wrzucić go poza pozycję na stałe, co nie jest dobrym rozwiązaniem dla nikogo – albo powiedzieć po turecku do widzenia Ilyasovie. I wtedy Sarić – który pokazuje kwadratowo wszystko po trochu, ale jejku jak brakuje mu szlifu – grałby już te 18 minut jako silny skrzydłowy przy wypoczynku Simmonsa i 1/4 czasu poza pozycją. Zobaczymy na co zdecyduje się Brown, bo jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem to pojawi się log-jam. Ktoś straci minut, ktoś wypadnie – jak choćby Okafor – poza rotację, bo jest za dużo graczy na jedną pozycję, czy może dojdzie do jakiejś wymiany.
Przesadne rotacje w obronie Bucks
Milwaukee lubi sobie pomagać. W defensywie. I często przesadza w tym aspekcie, przez co atak przeciwnika sprawia wrażenie, że może być jeszcze lepszy niż w rzeczywistości. Chciałem pokazać pewne posiadanie, z którego już zrezygnowałem, ale zmieniłem zdanie, gdy je jeszcze raz zobaczyłem. Jedna z najdziwniejszych akcji w obronie, którą w tym sezonie widziałem. Zaczyna się tak:
Monroe boi się ewentualnego drive’u/ trójki Hardena i czeka wysoko – Giannis wyszedł do Harrella, za którego odpowiada center Bucks, zostawiając wysoko Arizę, co przy szybkości Greka jest zrozumiałe. Lider Rockets gra pick and rolla i oddaje piłkę do wysokiego, ale podejrzane jest to co zrobił w tej akcji Brogdon: czemu wyszedł do pomocy i zostawił wolnego w rogu Beverleya. Czy Harrell został z kimś pomylony, że czterech graczy skupiło na nim swoją uwagę?

Akcja kończy się czystą trójką z prawego rogu. Za dużo pomocy – Bucks naprawdę lubią to przedawkowywać – co jest szczególnie niebezpieczne z taką drużyną jak Rockets, która trafia najwięcej trójek w NBA, a decydujesz się zostawiać strzelców na dystansie kosztem nawet trudno stwierdzić czego. Spooky.

czwartek, 5 stycznia 2017

Plusy i Minusy (5) - Szabelki na czołg Kyriego Irvinga

Kyrie Irving jest jednym z najbardziej polaryzujących graczy w NBA, przez co określenie jego realnej wartości sprawia wiele trudności. Niełatwo stwierdzić, czy jest lepszym – na pewno innym – zawodnikiem niż Kyle Lowry czy John Wall, ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Liczy się tylko tyle, że idealnie pasuje do LeBrona Jamesa.
Kreacja pozycji i elitarny shot-making to dwie najbardziej unikalne zalety 24-letniego rozgrywającego – prawdopodobnie nikt w lidze nie ma tak rozwiniętych umiejętności gry na koźle i kończenia w wydawałoby się niemożliwych sytuacjach jak właśnie Irving. Te cechy – choć ułatwiają życie na co dzień – zyskują jeszcze bardziej na znaczeniu w bliskich meczach w dalszej fazie sezonu. Takich okazji może być niewiele, ale są bardzo cenne – wystarczy spojrzeć kto oddał najważniejszy rzut w 2016 roku, czy kto zapewnił zwycięstwo Cavaliers w starciu z Warriors w Boże Narodzenie. Irving żyje z wielkich spotkań, im większa stawka, tym jego akcje rosną: - Nieznane zazwyczaj przeraża innych. Rozumiem. Ale strach nie jest realny, to tylko wytwór naszej wyobraźni – mówił w rozmowie z ESPN Uncle Drew, niejako tłumacząc dlaczego w końcówkach meczów jest tak gorący.
Nie ma potrzeby, by Irving przejmował kontrolę tempa spotkań, bo przy LeBronie po prostu nie jest to konieczne. To tylko teoretyzowanie, ale wydaje mi się, że o ile poszczególna drużyna byłaby lepsza z Lowrym lub Wallem niż Irvingiem w roli pierwszej opcji, tak zespół z LeBronem i Irvingiem byłby lepszy niż z LeBronem i Lowrym lub Wallem.
A jeżeli pojawia się zarzut w stronę zawodnika, że nie robi kroku naprzód, będąc już na szczycie, jako zdobywca mistrzostwa, to te oskarżenie niejako jest wadliwe albo przynajmniej traci na znaczeniu. 24-latek może nigdy nie zostać top-5 zawodnikiem w NBA, ale myślę, że jako mistrz świata, mistrz olimpijski i posiadacz pierścienia za tytuł jakoś się z tym pogodzi.
Giannis: Slenderman
Jesteśmy w trakcie obserwacji jak Giannis – podobnie jak Dolores z „Westworld” – powoli uświadamia sobie, że „ten świat nie należy do nich, należy do nas”. Czasami sobie myślę, że istnieje jakieś 5% szansy, że 22-letni skrzydłowy jest maszyną i w pewnym momencie się zbuntuje, zupełnie jak roboty w wyżej wymienionym serialu. Natomiast dałbym 15% szans na to, że Grek wraz z sobie podobnymi – Rudym Gobertem, czy Joelem Embiidem – niespodziewanie zniknie z naszego życia i wróci na swoją planetę. Rzeczy, które w tym sezonie robi Giannis nie są normalne, praktycznie w każdym meczu pokazuje coś, czego jeszcze wcześniej nie widziałem. Wiemy, że 22-latek dysponuje ogromnym zasięgiem ramion, ale dobitka, którą przedstawił przeciwko Thunder to coś w stylu „Slendermana”, czy rozciągających się rąk Inspektora Gadżeta.
Nie wiem, czy jest ktoś w NBA, kto zebrał i dobiłby piłkę, będąc całkowicie poza pozycją, do tego walcząc z dobrze ustawionym Stevenem Adamsem. This shit is scary.
Zmiany krycia Lakers
Nie jestem wielkim fanem, gdy drużyna stara się zmieniać krycie w niemal każdej, nawet najprostszej akcji. Jest to szczególnie frustrujące w sytuacjach, gdy potencjalny switch to wpuszczenie w maliny drugiego zawodnika. Dziwią mnie szczególnie zmiany krycia tuż po przekroczeniu linii środkowej przez kozłującego – przecież taki manewr już na początku zabiera przewagę broniącym.
(Wolves i Wizards nadziali się na to w końcówkach z Rockets, gdzie główny obrońca leniwie przekazywał krycie Hardena kolejno Bjelicy i Morrisowi – zgadnijcie jak to się kończyło. Thibs po jednej z takich akcji – to była już dogrywka – wziął przerwę na żądanie i Wiggins więcej nie switchował w pick and rollu, tylko wtedy już było za późno).
Lakers są właśnie jedną z tych drużyn, która nieustannie zmienia krycie, o czym mówi Luke Walton: - Nasza obrona była tak zła, że zdecydowaliśmy „wiecie co? Po prostu wszystko switchujmy” – powiedział trener Jeziorowców dla ESPN-u. Walton przyznaje, że to może być efektywna strategia dla jego drużyny (Ingram jest długi, Randle/ Nance Jr. mobilni, Clarkson wysoki), Zach Lowe o tym także wspomniał (broniąc się, że proces stania się nie-tragiczną defensywą w przypadku Lakers może zająć lata), ale… w tym wszystkim jest pewna luka.
To są tego typu akcje, gdzie atak rywala, nawet ten teoretycznie mniej utalentowany, będzie mógł wykorzystać, to co zabierają zmiany krycia. Lakers chcą switchować wszystko i to jeden z takich przykładów gdzie przekazanie zawodnika następuje na początku akcji. Winslow wbiega na kryjącego Dragicia D’Angelo i rozgrywający Lakers nawet nie próbuje powrócić do Słoweńca, tylko zostaje na Winslowie.
I co robi atak Miami chwilę później? Piłka idzie do Winslowa w post, który ma na sobie niższego i słabszego D’Angelo (1.07 ppp oddawane na bloku). Następuje rozpoznanie switchu, a Winslow zdobywa punkty (który btw zrobił career-high z Lakers, dzięki jedzeniu na zmianach krycia):
Teoretycznie siłowanie się w post, nawet z gorszym obrońcą, to lepsza sytuacja dla obrony niż oddanie przeciwnikowi jakiejkolwiek trójki. Rozumiem. Gorzej jednak, gdy defensywa – szczególnie tak niedoświadczona jak Lakers – decyduje się na nieśmiałe podwojenia i przez niezdecydowanie zostawia wolnego zawodnika na dystansie. Np. Dallas potrafiło to wykorzystać. Harrison Barnes jako mądry zawodnik wiedział kiedy iść 1v1 z D’Angelo, a kiedy dograć na open-3 do odpuszczonego zawodnika. Inny problem jest taki, że rozgrywający Lakers jest spóźniony nawet w sytuacjach, gdy zmiana krycia ma hm… pomóc nie być mu spóźnionym:
Powyżej widać kilka rzeczy:
1) Luol Deng widzi, że D’Angelo przejmie krycie, więc odpuszcza Winslowa i przechodzi do Dragicia.
2) Winslow trafiał 20% za 3 i 16,7% w pull-up trójkach, więc jako obrońca masz czas, by się dobrze ustawić i wycofać, zaczekać na wjazd do kosza skrzydłowego Miami, bo wiesz, że to zrobi. O to spóźnienie D’Angelo mi chodzi, który na starcie jest na straconej pozycji, bo stoi za wysoko i Winslow na koźle bez problemu go objeżdża. Drugoroczniak Heat nie miałby tego kroku przewagi, gdyby rozgrywający Lakers został trzy kroki głębiej. To jest ten know-how, który przychodzi za czasem.
3) Gdy Winslow dostaje się już niemal do kosza, następuje jeszcze jedno przekazanie krycia – Mozgov wychodzi do skrzydłowego Miami i nie pozwala mu na skończenie pod obręczą. Ale tutaj wyszło coraz lepsze kreowanie akcji przez Winslowa, który w tym sezonie rzucał loby i czasem grał jako rozgrywający. Zobacz jeszcze, gdzie kończy D’Angelo – przez to, że Mozgov przeszedł na Wisnlowa, Whiteside jest „kryty” przez liliputa i z tym już nic nie da się zrobić, nie faulując.
Fake Mylesa Turnera
Center Pacers ma bardzo dobry sezon i być może, gdyby grał w innym miejscu niż prerie Indiany, to złapałby większy hype. Notuje średnio ponad 15 punktu (15,4), 7 zbiórek (7,3) i 2 bloki (2,4) – tylko Joel Embiid, Anthony Davis, Hassan Whiteside i Giannis mogą pochwalić się cyferkami na podobnym poziomie. Do tego trafia 53,4% z gry i aż 40% za 3 przy 1.6 próbach z dystansu. Turner złapał fajną pewność siebie przy swoim rzucie, dzięki czemu pozwala sobie na drobną pozytywną zarozumiałość. Patrz co robi drugoroczniak przed oddaniem rzutu:
20-latek zrobił mały fake na Dwyanie Wadzie! Pokazał weteranowi piłkę jakby miał podać piłkę do wolnego Paula George’a na linii za 3, a zamiast tego oddał słodki jumper z półdystansu. Dobra, pożyteczna, umiejętność w coraz szerszym arsenale młodego zawodnika.  
Gdzie wypchnąć Isaiaha Thomasa
Isaiah Thomas – THE LITTLE GUY – stał się zabójczy w sytuacjach, gdy obrońca rywala popełni najmniejszy błąd w pick and rollu – defensor przejdzie pod zasłoną, czy zgubi się na niej, przez co zostawi furtkę do przedarcia się w pomalowane/ na półdystans/ pull-up 3. Szczególnie trudno bronić sytuacje, w których kieszonkowy rozgrywający przedrze się do środka i naprzeciwko niego zostanie tylko wysoki rim-protector. Jedną z ofiar IT2 był Hassan Whiteside, który w pick and rollu, dzięki swoim umiejętnościom pod koszem, nie wychodził do rywala przy zmianach krycia, tylko cofał się do obręczy, zostawiając w ten sposób miejsce na rzut z dalekiego mid-range/ floatera z linii rzutów wolnych, wyłączając jednocześnie lay-up z najbliższej odległości. Tak jak tutaj.
To nie jest do końca złe rozwiązanie – lepiej pozwolić rywalowi na nawet niekryty floater, który Isaiah w tej sytuacji trafi, aniżeli prosty lay-up, bo pojawia się możliwość, że Whiteside zostanie po prostu przez szybszego zawodnika. A tak wysoki będzie czekał na potencjalne zagrożenie tuż pod koszem. Heat w trakcie meczu spróbowali dostosować się do Celtics i ich rozgrywającego, który kilkukrotnie wykorzystywał tę samą zagrywkę do zdobycia punktów. Center Miami nadal pozostawał nisko, ale większą rolę odgrywał najbliższy gracz obok pick and rolla, którego zadaniem było odcięcie rozgrywającemu możliwości ścięcia do środka. Coś takiego – spójrz na zawodnika z czerwoną strzałką, którego sama obecność sprawiała, że IT2 wbiegał w mniej wygodną stronę, po prostu nie na wprost kosza.
Tu IT2 nadal miał czystą pozycję z półdystansu, ale jej nie przetworzył. Wydaje mi się, że to dobra obrona, mając w składzie takiego centra jak właśnie Whiteside, muszącego radzić sobie z tak szybkim graczem jak Isaiah. Wciąż, 27-latek może spróbować zaatakować do-kosza, mimo obecności trzeciego zawodnika i jeżeli uda mu się przedrzeć, a defensor do niego wyjdzie, otworzy się miejsce dla strzelca za 3. Wybierz swoją truciznę w tym wypadku jak najbardziej się sprawdza, bo coś trzeba wykluczyć i Eric Spoelstra zdecydował się, że pozwoli IT2 na rzuty z mid-range. Ciekawą rzecz w obronie pick and rolla Isaiah&x pokazali Jazz, kiedy grali HEDGE na rozgrywającym Celtics. Zaczyna się od tego, że Jaylen Brown ustawił się, by wykonać zasłonę dla próbującego zbiec do środka Isaiaha (1), ALE kryjący go Joe Johnson nie zważał na debiutanta, tylko błyskawicznie wybiegł w stronę kozłującego nie po to, by zmienić krycie, a odciąć IT2 stronę na wprost do kosza (2).
Zadziałało – rozgrywający musiał zrobić krok do tyłu i oddać piłkę do Browna. Natomiast obrona zdążyła wrócić do stanu początkowego – Neto dalej krył IT2, a Johnson Browna, który nie zdążył wykorzystać ułamku sekundy na trójkę/ ścięcie, gdy weteran wracał do jego krycia. Posiadanie kończy się stratą – Brown próbuje po koźle rozrzucić grę, ale podanie jest niecelne.